Suplement

Dzisiejszy tekst jest swoistym suplementem do tego z zeszłego tygodnia. Płyty, o których za chwilę przeczytacie, niespodziewanie wypadły z tamtego tekstu i wypada do nich wrócić, to się im po prostu należy.

Zespół Wishbone Ash jest jedną z tych grup, do których płyt często wracam. Mają w swoim dorobku albumy różne, słabsze i bardzo dobre, dla mnie osobiście najważniejsze miejsce w ich dorobku zajmuje płyta z 1972 roku, zatytułowana Argus. Jest to jeden z tych albumów, który może nie wytyczał nowych kierunków, nie odkrywał nowych lądów, jednak bardzo dobrze broni się pomimo 50 lat, które w zeszłym roku minęły od jego premiery. Dlaczego o nim wspominam? Z prostej przyczyny. Pierwsze dźwięki pewnej płyty przywołały wspomnienie utworów z właśnie tej płyty.

Wszystko zaczęło się w Anglii w roku 2011, gdy do życia została powołana grupa Wytch Hazel. Czytając informacje na temat zespołu możemy przeczytać, że ich twórczość jest pod wpływem takich grup jak Led Zeppelin, Jethro Tull, Thin Lizzy, Deep Purple i oczywiście wspomnianego już wcześniej Wishbone Ash. Choć jak dla mnie, najbardziej słychać odwołania do tego ostatniego.

Na przestrzeni 12 lat swej działalności, grupa wydała 3 albumy długogrające: Prelude (2016), II: Sojourn (2018), III: Pentecost (2020).

Moja znajomość z muzyką Wytch Hazel rozpoczęła się od albumu ostatniego, w mojej ocenie najbardziej dojrzałego. Kompozycje na nim zawarte, wydają się najbardziej dopracowane, bardziej melodyjne. A i sami muzycy sprawiają wrażenie pewni tego co chcą zaprezentować. Nie znaczy to oczywiście, że dwie pierwsze płyty nie są warte poznania. Są i to zdecydowanie od nich powinniśmy poznawać twórczość grupy. Zauważymy wtedy jak małe zmiany, którym została na przestrzeni lat muzyka, przyczyniła się do przyjemniejszego odbioru płyt. Miło jest obserwować rozwój jaki towarzyszy grupie przy każdym kolejnym wydawnictwie, a że płyty trwają nie więcej niż 45 minut, zapoznanie się z dorobkiem Wytch Hazel zajmie nam troszkę więcej niż dwie godziny. Zapewniam, że nie będzie to czas stracony, zwłaszcza w trakcie słuchania płyty z roku 2020.

Ostatnimi czasy często trafiam na zespoły wywodzące się z Grecji, i za każdym razem jest to trafienie w okolicach środka tarczy (pozwólcie na takie porównanie). Moja kolejna propozycja na niedzielne spotkanie z muzyką skieruje nasze kroki właśnie do Grecji, skąd wywodzi się grupa Villagers of Ioannina City.

Sami o swojej muzyce mówią heavy rock, choć usłyszymy w niej wpływy różnych gatunków, które urozmaicane są wykorzystywaniem nietypowego dla muzyki rockowej instrumentarium takiego jak: dudy,  kaval, klarnet czy didjeridoo. Wszystko to wpływa na klimat jaki towarzyszy muzyce zawartej na płycie Age of Aquarius, przesyconej aurą tajemniczości, przywołującej skojarzenia z uczestniczeniem w tajemnym obrzędzie. Duży wpływ ma na to wykorzystanie wspomnianego instrumentarium, a także zakorzenienie muzyki w terenie, z którego wywodzi się grupa.

W porównaniu z muzyką Wytch Hazel nie znajdziemy tutaj melodii łatwo wpadających w ucho, jeśli można tak napisać o poprzednich płytach. Niezwykłość tego albumu wynika ze wspomnianej aury tajemniczości, nieśpiesznego rytmu kolejnych kompozycji. Nie jest to muzyka do posłuchania w każdym momencie, potrzebuje odpowiedniego nastroju, otoczenia, chwili zadumy. Jeśli jesteśmy w stanie oddać jej godzinkę z własnego życia może nas oczarować i poprowadzić w głąb lasu na spotkanie tajemnicy.

Dajcie się oczarować, nie pożałujecie.

Do następnego razu…

P.S.

Nieśmiało chciałbym wspomnieć, że kolejny odcinek Muzycznego Miszmaszu Marcina jest już dostępny.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *