Nauka o państwie

Ciemnogrodu dzień powszedni (53)

            Dopiero choroba uświadamia dobitnie i bez wymówek, że nasze ciało nie jest czymś zewnętrznym wobec naszego umysłu bądź wyobrażeniem o sobie jako istocie żywej i do tego całkowicie samodzielnej i samowładnej, dysponującej wolą działania (wielu mylnie uważa, że także obdarzonej wolną wolą, jednak to temat na inną rozmowę). Chcieć to bardzo rzadko móc. Ale nabycie wiedzy o tym jawi się niczym krok we właściwą stronę wykonany – w stronę samopoznania. Ograniczenia wcale nie muszą oznaczać niewoli. Trzeba tylko je umiejętnie wyzyskiwać, także omijać, przemykać się ponad nimi, przekraczać pomysłowo („w ograniczeniu dopiero znać mistrza” – J.W. Goethe).

            Ten przydługi wstęp był mi potrzebny, abym mógł w pełni zaprezentować temat niniejszego felietonu, którym jest wiedza o państwie, o stanie państwa oraz o niestałości zasad w nim panujących, jeśli nie są one powszechnie nie tylko akceptowane, ale znane i egzekwowane. Otóż tak składa, że niestabilności sprzyja ignorancja. Nieznajomość prawa nie zwalnia od odpowiedzialności. Nieznajomość sposobu, w jaki funkcjonują struktury państwa, nie zwalnia obywateli od podlegania skutkom ich działań. A te ostatnio są opłakane…

            Jeśli sypią się fundamenty praworządności, gospodarczego porządku i powszechnej zgody ustrojowej (umowy społecznej) – to sypią się one ze szkodą dla nas wszystkich, którzy nie jesteśmy beneficjentami układu naruszającego i wreszcie niszczącego je, wprowadzającego bezład, by nie rzec bezhołowie. Lecz nawet oni, ci wygrani „dobrej vel dojnej zmiany”, też zostaną przywaleni, gdy runie gmach państwowości. Koniec końcem bezprawie i niesprawiedliwość dotyka bowiem każdego, nawet cwaniaków kutych na cztery nogi, bo im też mogą się one powinąć w błocie anarchicznego sytemu chciejstwa i kłamstwa, niedotrzymywania zobowiązań i umów.

            Butni buce za nic mają bezpieczeństwo biednych, brudnymi buciorami bezczeszczą każde wznioślejsze uczucie, dobroczynność to w ich wykonaniu nepotyzm. Bezczelnie brużdżą we wszystkich sprawach, które nie są poddane ich kontroli, a najlepiej władzy. Za nic mają przyszłość i bezpieczeństwo tych, których ogłosili się reprezentantami, ba, emanacją i jednocześnie obrońcami. Na owego „ciemnego ludu” pogłębiającej się nędzy ci uzurpatorzy budują swój dobrobyt. Apetyty im dopisują, co ostatnio pokazują na zdjęciach z drogich restauracji, gdzie objadają się mięsnymi frykasami, których jednorazowa cena przekracza kwotę przeznaczaną na całotygodniowe wyżywienie pacjenta w szpitalu.

            Sądzą, że zapewnili sobie swój dobrobyt na zawsze. Dobrobyt doczesny, acz mają zapędy, aby jeszcze sobie zapewnić poczesne miejsce w historii. Jak przystało na osobników prymitywnych, zaczęli od stawiania pomników, drukowania znaczków pocztowych z wizerunkami swoich pokracznych idoli, zmieniania nazw ulic i instytucji, rozmaitych obiektów, którym nadają imiona patronów swojej patologicznej ideologii, coraz częściej i nie bez racji określanej mianem faszystowskiej.

            Chcą też użyć szkoły (telewizji państwowej już od dawna do tego używają, lokalny kościół rzymskokatolicki zaś sam chętnie i gorliwie się przyłączył), żeby poprzez partyjną indoktrynację wychować nowego człowieka – wyznawcę-wyborcę. Ciemnogrodzianina pełną gębą. Zakres tych starań jest szeroki, totalny, wręcz w zamyśle (na razie półgębkiem ujawnianym) totalitarny, lecz przecież po czynach ich poznajemy każdego dnia…

            I teraz wróćmy do początku niniejszego felietonu, zmierzając do konkluzji (przepraszam za autotematyczne uwagi, czasem nie można się bez nich obejść). Oto choroba uświadamia nam, że ciało j e s t. Choroba państwa uzmysławia nam, że państwo to nie twór idealny ani abstrakcyjny, to także nie perpetuum mobile, lecz coś, co istnieje za sprawą ludzkich postaw i w ich wyniku się zmienia, rozwija bądź karleje, niekiedy upada. Te tryby i trybiki państwa to my wszyscy i każdy z osobna, którzy tworząc całość mogą nadawać odpowiedni bieg sprawom, kiedy już pojmą (zinternalizują), że tak, tak właśnie jest naprawdę – państwo to my, a nie jakiś byt zewnętrzny (egzotyczny), z góry nadany, skądinąd…

            Dlatego przypomnę doniosłe słowa Czesława Miłosza z Traktatu moralnego (1947):

            Nie jesteś jednak tak bezwolny,

            A choćbyś był jak kamień polny,

            Lawina bieg od tego zmienia,

            Po jakich toczy się kamieniach.

            I, jak zwykł mawiać już ktoś inny,

            Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny.

Przy okazji ciekawostka. W edycji Wydawnictwa Literackiego z roku 1984 (Czesław Miłosz Wiersze , tom I, str. 230) jest wydrukowane nie „od”, lecz „do tego zmienia” – drobiazg?

– – – – – – – – – – – –

Dwie nieprzypadkowe lektury polecane na ten tydzień:

Peter Ustinov Stary Człowiek i pan Smith. Bajka.

Satyryczna przypowieść, w której w ludzkiej postaci Bóg i Szatan odwiedzają tuż po roku 1989 USA, UK, ZSRR, Izrael, Chiny, Japonię i Indie.

István Ráth-Végh Historia ludzkiego szaleństwa.

Węgierskie wydanie 1938, polskie 1973, ale w roku 2023 na aktualności nie traci, a może wręcz zyskuje. Ciemnota jest (od)wieczna…

– – – – – – – – – – – –

Jeśli ten tekst okazał się ciekawy, to zachęcam do postawienia mi kawy.

buycoffee.to/robertpasnicki

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *