Ostatni tydzień był i wszystko zapowiada, że nadal będzie, kiepski. Kiepski w każdym aspekcie, nawet takim, jakim jest muzyka. Nawet ona została odstawiona na boczny tor. Nawet ona, pocieszycielka i ostatnia deska ratunku, nie podołała zadaniu wyciągnięcia mnie z jakiegoś dziwnego stanu, w którym się znalazłem.
Przyszedł sobotni wieczór, a właściwie noc. Siedziałem przed monitorem z rękoma uniesionymi nad klawiaturą i żadne słowa nie pojawiały się w głowie. Nawet jakiś zalążek tematu, na którym mógłbym zbudować tekst. Pustka, która ciąży tak bardzo, że trudno w niej odnaleźć jakiś punkt zaczepienia, jakąś ścieżkę, która doprowadziłaby do wyjścia.
Niedzielny poranek, lista płyt i artystów przed oczami i dalsze szukanie pomysłu. I nagle jest: przed oczami pojawia się okładka płyty, która kilka lat temu była nieodłącznym towarzyszem przez kilka miesięcy. I pojawił się zamysł motywu przewodniego.
Był, może dalej jest, zespół z Krakowa, grający rock progresywny -Albion. Gitarzysta i klawiszowiec grupy, Jerzy Antczak, wydał solowy album w roku 2014. Zatytułował go Ego, Georgius – i pod takim właśnie pseudonimem od tamtego czasu funkcjonuje muzyk.
Jak opisać album, który dostarczał i wciąż dostarcza cudownych emocji podczas słuchania? Album, który tak cudownie się rozpoczyna i rozwija aż do samego końca? Doprawdy nie wiem, pomimo wielokrotnego przesłuchania – zarówno w ciemności, ze słuchawkami na uszach, jak i w świetle dziennym, przez głośniki? Idealnym określeniem wydaje mi się filmowy. Filmowy jest zdecydowanie w instrumentalnych fragmentach, które przywołują wiele obrazów. Kojących, wielobarwnych – malowanych gitarą, instrumentami klawiszowymi i głosem autora, wspomaganego przez trzy wokalistki: Karolinę Leszko, Annę Batko i Aishe. A po 55 minutach człowiek ma ogromną chęć, by jeszcze raz zanurzyć się w tych kojących dźwiękach i odpłynąć lub ulecieć wysoko w chmury.
Pozostańmy jeszcze w kręgu szeroko pojętego gatunku, jakim jest rock progresywny. Większości z was nie jest obca nazwa Pendragon. Zespół ten, obecny na scenie od 1978 roku, doskonale się wpisuje w nurt neo-prog rocka, dostarczając nam co jakiś czas kolejne płyty ze swoją muzyką. Częstą praktyką członków grup, które są obecne na rynku muzycznym przez wiele lat, jest nagrywanie solowych płyt.
Dziś chciałbym zwrócić waszą uwagę i oczywiście wyczulone na dobre dźwięki uszy, na płytę basisty zespołu – Petera Gee. W roku 2018 światło dzienne ujrzała płyta zatytułowana The Bible, jak łatwo się domyślić, wpisująca się w nurt Christian rock.
Na album, trwający niespełna 70 minut, składa się 28 utworów trwających z reguły krócej niż 3 minuty. Już same tytuły wskazują na tematykę i źródło inspiracji. Każdy z nich opisuje wydarzenia z Biblii: Exodus, David and Goliath, The Flood. Wszystkie tworzą piękną, muzyczno-słowną opowieść, rozpoczynającą się od utworu Creation aż po kończący Revelation. Za wszystkie kompozycje odpowiedzialny jest Peter Gee, który prezentuje w nich wiele stylów, począwszy od rocka progresywnego, przez muzykę instrumentalną, gospel, rockowe hymny – ich mnogość zupełnie nie przeszkadza w utrzymaniu spójności i przenikania się poszczególnych tematów. Aż żal, że niektóre z nich są tak krótkie, tak jakby miały się rozwinąć, poprowadzić nas dalej w opowieść – i w sumie jest to jedyny minus tej płyty. Chciałbym więcej dłuższych fragmentów; nie ja jestem twórcą, nie ja decydowałem o kształcie albumu i, mimo tego jednego minusa, biję brawo i często wracam do tej płyty.
Muzyk ukrywający się pod pseudonimem J. Willgoose Esq, na co dzień będący członkiem grupy Public Service Broadcasting, w roku 2020 (dokładnie 11 grudnia) wydał album pod szyldem projektu Late Night Final, zatytułowany A Wonderful Hope.
Album, podobnie jak twórczość macierzystej grupy, w całości wypełnia muzyka instrumentalna. Całość trwa troszkę powyżej 45 minut i składa się z czterech utworów: Thank You, A Wonderful Hope, The Human Touch, Slow Release. Kolejne części oparte są na podobnym pomyśle – czymś na wzór kuli śnieżnej, która spokojnie się toczy i podczas swej drogi zbiera kolejne dźwięki, rosnąc i rosnąc. Mnie osobiście oczarował pierwszy utwór, Thank You, który przez długi czas towarzyszył mi w nocnym czytaniu książek. Jego niespieszny rytm, powolne dołączanie kolejnych dźwięków, aż do kulminacyjnego momentu, potrafi zawładnąć na długi czas. Nie znaczy to oczywiście, że kolejne kompozycje są niewarte uwagi, choć dla mnie nie mogą się równać z początkiem. Oczywiście jest to tylko moje zdanie, które może zupełnie różnić się od waszego.
A motyw przewodni? – mógłby ktoś zapytać. Zupełnie przypadkowo zająłem się dziś pobocznymi projektami muzycznymi członków znanych lub nieznanych grup muzycznych. Każdy z nich jest inny, odmienny gatunkowo, ale łączy je jedno – są bardzo dobre muzycznie i idealnie pasują do pory roku. Dają możliwość spokojnego zanurzenia się w dźwięki, złapania oddechu i odpoczynku od zgiełku codziennego życia.
Do następnego razu…
One Reply to “Spokojnie, to tylko bardzo dobra muzyka”