Zanim serce pękło, czyli kij w bogoojczyźniane mrowisko.

„Naród, który nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości” to słowa Józefa Piłsudskiego, samozwańczego Marszałka. Z takim hasłem protestowano przed Muzeum II WŚ w Gdańsku. Etatowi uczestnicy protestów zebrali się, aby bronić swoich bohaterów sprzed lat. Bohaterów jedynie słusznej historii napisanej przez poprzednią ekipę rządzącą spod znaku PiS.

Historię składającą się z samych jasnych kart. Historia jednak, to nie tylko chlubne karty, nie tylko zwycięstwa czy nieskazitelni bohaterowie. Historia to też klęski, błędy, zdrady. To też szmalcownicy, donosiciele, zbrodniarze. O tym też należy pamiętać, choćby po to, żeby się nie powtórzyło. Nie można idealizować ani wstydzić się własnej historii.  Nie ma takiego kraju na świecie, który ma tylko pozytywnych bohaterów, kraju, który zawsze i we wszystkim jest pokrzywdzony i jest niewinną ofiarą. Nie ma. Dlaczego więc niektórzy starają się właśnie z Polski zrobić ofiarę wszystkich złych mocy?

Najbardziej wyświechtane słowo po ośmiu latach rządów PiS, to patriotyzm. Ja sama już nie wiem co ono tak naprawdę oznacza. Tym bardziej, że tych patriotyzmów jest chyba więcej. Istnieje prawdziwy patriotyzm i prawdziwy patriota, podobnie jak prawdziwy Polak. Nikt jednak nie podał dokładnej definicji, ani nie wskazał artykułu w Konstytucji, który to porządkuje. Prawdziwy Polak i patriota zapewne jest z jakiegoś powodu lepszy od innych. Tylko, dlaczego ja słysząc o nim, widzę mięśniaka spod znaku żylety, w koszulce z orłem i racą w ręku? Słyszę, jak wydaje z siebie zwierzęce ryki i bohatersko walczy z nieistniejącym wrogiem.

Bohaterowie przeszłości, ofiary narodowych klęsk. Czy wszyscy ci protestujący, skandujący ich imiona wiedzą kim byli? Znają ich losy, działalność, poglądy? A może ta wiedza jest zupełnie zbyteczna. Wystarczy znać kilka chwytliwych haseł i kilka nazwisk. Zupełnie jak w świecie Gombrowicza. Maksymilian Kolbe wielkim bohaterem był. Mimo niewątpliwie bohaterskiego czynu, nie był jednak człowiekiem bez skazy. Antysemita, który, gdyby nie wojna, stworzyłby zapewne imperium podobne do imperium Rydzyka. Był po prostu człowiekiem. Jedni ludzie ratowali Żydów, inni ich zabijali lub zwalczali w inny sposób. Powiem więcej, tego nie dało się uniknąć, taka jest natura ludzka, tacy są ludzie na całym świecie, od wieków.

Najwygodniej jednak jest odrzucić tę drugą naturę człowieka a zostawić tylko dobroć i braterstwo. Zostawić tylko te elementy, które wpisują się w partyjny przekaz i nadmuchać je do gigantycznych rozmiarów. Dlatego najlepsi są bohaterowie martwi. Nic już nie napiszą, nie powiedzą, nie sprostują. Nie zepsują idealnej narracji na swój temat. Z żywymi jest niewielki kłopot, nie żyją w próżni, mają swoje poglądy, biorą udział w życiu publicznym i politycznym, i mogą znaleźć się po niewłaściwej stronie. Wtedy ich działalność sprzed lat, ich patriotyzm i bohaterstwo nagle blakną.

Pomijam już tych czczonych bohaterów, którzy mają niechlubną kartę w swoich życiorysach. Wyklęci w przeszłości, czczeni dzisiaj. Idealnie jednak się wpisują w alternatywną historię Polski. Patriotyzm stał się bronią a odmawianie patriotyzmu części społeczeństwa stało się sposobem na stworzenie armii prawdziwych Polaków, obrońców suwerenności i niepodległości na wzór czasów zaborów.  Wielka manipulacja w walce o władzę grupy ludzi, którzy wykorzystują do tej walki zarówno bohaterów jak i zwykłych ludzi, którzy poczuli się ważni, lepsi od reszty. Wyklęci patrioci, szykanowani przez wrogów polskości. Ich życie nabrało sensu i znaczenia. Tylko, że tę śmierć wrogom ojczyzny zwykle weryfikuje rzeczywistość, konieczność faktycznego poświęcenia życia za ojczyznę, za współbraci. To co było tylko teatrem, w jednej sekundzie staje się bolesnym doświadczeniem, wróg jest rzeczywisty, stajemy z nim twarzą w twarz. Trzeba go zabić nie tylko słownie, ale i fizycznie i być może samemu zginąć. To nie to samo, co postać z różańcem w ręku, z groźną miną a potem wrócić do bezpiecznego domu. Dlatego prawdziwy patriotyzm nie wymaga okrzyków, sztandarów i wielkich słów. Prawdziwy patriotyzm jest w sercu i w godzinie próby. Najcięższej. Patriotyzm nie krzyczy. Patriotyzm to nie słowa a czyny. Nie tylko te wielkie, ale i te małe, codzienne.

Prawdziwymi bohaterami tamtych czasów, którzy zapłacili najwyższą cenę, są setki, tysiące bezimiennych dziewcząt i chłopców. Oni nie pisali wielkiej historii, nie znajdziemy ich imion w podręcznikach, nikt im nie postawi pomnika i nie umieści zdjęcia na żadnej wystawie. Większość z nich nie ma nawet grobów. Nikt nie będzie skandował ich imion w czasie marszów z racami. O nich pamiętają tylko ich najbliżsi. Ich śmierć była często zupełnie niepotrzebna i nic nie wnosząca do wielkiej polityki i historii, którą piszą przywódcy wojsk czy państw. Po latach zostaje tylko zemsta i nienawiść do dawnych wrogów, pieczołowicie pielęgnowana przez następne pokolenia, nazywana patriotyzmem, a będąca tylko narzędziem w walce politycznej.

Wśród tych młodych ludzi, o których wielka historia zapomniała byli dwaj bracia Władek i Zbyszek. Chłopcy działali w konspiracji. 2 Lutego 1943 roku zostali aresztowani przez Gestapo. Doniósł na nich sąsiad, Polak. Przebywali w budynku gestapo kilkanaście dni. O tym co tam przeszli, rodzice dowiedzieli się dopiero po wojnie w czasie procesu byłego komendanta Gestapo.

18 lutego starszemu z braci, Zbyszkowi, udało się uciec. Wyskoczył z pierwszego piętra i pobiegł w stronę cmentarza. Początkowo ukrył się w mieszkaniu grabarza. Ponieważ jednak gestapowcy rozpoczęli pościg z psami, schronił się na cmentarzu. Kiedy i tu zrobiło się niebezpiecznie, przeskoczył przez mur i pobiegł w stronę lasu, gdzie podobno już na niego czekali partyzanci z oddziału jego wujka. Należy pamiętać, że to była zima, śnieg i mróz, a chłopak miał na rękach kajdanki. Utrudniało to bardzo ucieczkę. Był już prawie pod samym lasem, kiedy dosięgnęła go kula. Czy śmierć nastąpiła od razu, czy cierpiał…nie wiadomo. Miał 21 lat. Grabarze przenieśli ciało pod mur cmentarza żydowskiego. Po chwili przywieziono młodszego, 17 letniego Władka i pokazano mu martwego brata, jako przestrogę, co go czeka w razie ucieczki. Chłopiec klęknął i zaczął się modlić.

Wtedy jeden z Niemców zwrócił się do grabarza: był bohaterem, tylko zabrakło mu szczęścia, pochowajcie go w trumnie. W 1945 roku odbyła się, na cmentarzu żydowskim, ekshumacja zwłok Zbigniewa i pozostałych ofiar. Ciało Zbyszka jako jedynego pochowanego w trumnie, zachowało się w dobrym stanie. Z pozostałych grobów wydobywano jedynie kości. Drewno trumny było dosyć zmurszałe, dlatego ojciec chłopca wzmocnił je drutami. Następnie odbył się uroczysty pogrzeb na cmentarzu parafialnym. Niesiono jedenaście trumien. Przed grobami postawiono wysoki krzyż z pni brzozowych.

Młodszy z braci został wywieziony najpierw do więzienia w Opolu, potem do Auschwitz.

Jeszcze przed wojną Władek zaczął pisać wiersze i poetyckie opowiadania. Kilka zachowało się do dzisiaj. Tylko tyle.

Ostatnią podróż w swoim krótkim życiu odbył do obozu zagłady. Blok 11. W dorosłe życie wszedł “bramą do piekła”. Ostatnie co w życiu widział to dymiące kominy krematorium. Chciał być poetą, ale historia zdecydowała inaczej. Ostatnie dni życia spędził w warunkach, których nie da się opisać w żadnym wierszu. Marzenia o szczęściu, doskonałości i sławie obróciły się w proch rozsypany po świętej ziemi oświęcimskiej, tej ogromnej zbiorowej mogile.

 Żył 18 lat. Taką granicę wyznaczyła kula wystrzelona pod ścianą śmierci 29 lutego 1944 roku.

W obozie był numerem 150081.

W cieniu tych tragicznych wydarzeń pozostawały ciche bohaterki, matki. Jedną z nich była matka wspomnianych chłopców. Moja babcia.

Anna Marjańska

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *