Mam na imię Marcin i jestem nadmiernie myślący.
Jakiś czas temu trafiłem w Internecie na wpis traktujący o sposobie życia z osobą, która cały czas coś analizuje. Mam świadomość, że też taki jestem; myślę nad każdym, nawet drobnym, szczegółem życia. Podjęcie prostej decyzji poprzedzają wielodniowe przemyślenia. Nie jest to proste wypisanie za i przeciw na kartce. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół musi być przeanalizowany, poddany wielodniowym rozmyślaniom, by na koniec decyzję odsunąć i tak na późniejszy termin. Wpis ten tak mi się spodobał, że postanowiłem stworzyć podobny, z perspektywy własnego życia. Może kogoś on zainteresuje, może komuś pomoże?
Wyobraźcie sobie przeglądarkę internetową, która ma otwarte tak około 20 kart. Na każdej jest zupełnie inny temat, bez jakiegokolwiek związku z tymi obok. I ta przeglądarka pracuje 24/24, nawet gdy komputer jest wyłączony. To w pewnym stopniu oddaje stan moich myśli. Ciągle o czymś myślę, przeskakując z tematu na temat. Karty są otwarte cały czas, czekają na swoją kolej, a gdy ta już przychodzi, absorbują moje myśli na długi czas. Czasami jakaś zakładka przypomni się w trakcie innej czynności i nie ma sposobu, by ją zamknąć. Dajmy na to piszę jakiś tekst i nagle przychodzi mi myśl o zakupionych butach, takich sprzed pół roku. I muszę odłożyć pisanie i zająć się tymi butami, które przecież już mam. I przemyśleć, czy na pewno ich potrzebowałem, czy nie były za drogie, czy na nie zasłużyłem. Takie myślenie może trwać chwilę, może trwać godzinę i co najgorsze, sprawa wcale nie jest po tej godzinie załatwiona. Cierpliwie czeka, by za jakiś czas ponownie przypomnieć o sobie i zająć moje – i tak przepracowane ciągłym myśleniem – szare komórki.
Jednym z najgorszym aspektów nadmiarowego myślenia jest totalny brak kontroli nad myślami. Nie ma sposobu na planowanie wieczoru z myślami. One pojawiają się w najmniej spodziewanym momencie i potrafią przejąć kontrolę na człowiekiem do tego stopnia, że świat zewnętrzny przestaje istnieć. Są tylko one, one i nic więcej. Nawet jeśli dotyczą tych głupich butów.
Myślę, że te buty są dobrym przykładem, aby opisać kolejny przykry aspekt overthinkingu. Brak zdecydowania. Na cokolwiek. Zakup tych pie…..ych butów może doprowadzić do szewskiej pasji. Oglądam je wielokrotnie w Internecie, jadę do sklepu, by dotknąć, przymierzyć, później szukam okazji cenowej. Gdy już ją znajdę, dodam je do koszyka i czekam. Czekam na jakiś znak, a zamiast niego przychodzą myśli typu: po co ci one, przecież masz już podobne. A później już, już jestem zdecydowany na zakup i …. idę zrobić kawę. W tym czasie pojawia się w mojej głowie myśl o czymś innym, co trzeba natychmiast przeanalizować, np. co kupić na prezent dla kolegi (urodziny są za pół roku). A potem kolejna myśl, żeby w końcu w nocy przypomnieć sobie o butach i ponownie zacząć analizować sensowność zakupu. A to tylko buty. Teraz pomyślcie, jak wygląda proces decyzyjny dotyczący naprawdę poważnej sprawy. Przecież nie można podjąć decyzji ot tak, trzeba przeanalizować, podzielić włos na czworo, znaleźć drugie, trzecie, a czasami i czwarte dno. A na koniec decyzje odłożyć na kiedyś. Nie znalazłem na to jeszcze sposobu, podjęcie decyzji pozostawiam innym. Plecak, taki na jedno ramię, kupiłem, bo ktoś w rozmowie na DM mi wręcz rozkazał; podobnie było z założeniem zbiórki. Ale samemu się zdecydować, tak od razu, bez namysłu. O nie, nie potrafię.
No dobra, kupiłem te buty, pozostańmy przy nich, i stoją w kartonie. Sprawdzam, czy dobre, czy pasują do spodni, na razie do spodni, i myślę sobie, czy nie oddać ich do sklepu. Decyzję zostawiam na później. Bo w nocy pojawią się te cholerne buty w głowie i trzeba będzie się zastanowić, tak poważnie. Czy to była dobra decyzja, bo przecież mam tydzień, by oddać itd. Takie myślenie jest dosyć męczące, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jeśli trwa dłużej, potrafi zawładnąć myślami na długi czas. Jeśli mam wybierać, to wolę przeskakiwanie z jednego tematu na drugi; to mnie męczy mniej.
Brak możliwości podjęcia decyzji, takiej pod wpływem chwili, prowadzi do kolejnej bolączki. Życie chwilą – przecież to jest wspaniałe, idziesz sobie przez park i widzisz budkę z lodami. Lubisz lody, zwłaszcza takie z budki. I co? Ano nic. A czy te będą smakowały, może gdzieś będą tańsze, a jak są oszukane, a może wcale ich nie chcę? Albo coś innego – idziecie w kilka osób i ktoś proponuje obiad w przydrożnym barze. I znowu się zaczyna. Co wybrać, przecież za 10 minut będziemy w domu, czy ta kiełbasa z rożna będzie mi smakowała? Życie chwilą nie jest dla mnie – nie, że chcę wszystko kontrolować. Ja chcę to po prostu przemyśleć. Niekoniecznie podjąć decyzję, tylko pomyśleć. Przez chwilę lub trochę dłużej. Samo myślenie jest ważne, nie decyzja. A chwila mija bezpowrotnie i już nie wróci. A to jest kolejny powód do rozmyślań, za dzień, tydzień, za rok, za trzy lata, na kiedyś. Podczas gdy inni zjedli obiad i o nim już dawno zapomnieli.
Ten brak umiejętności życia chwilą bywa znacznym utrudnieniem, bo jak kupić kurtkę, której potrzebuję? Jak wybrać miejsce do zdjęcia? Innych doprowadza to często do wściekłości, a ja stoję i myślę. Myślę i stoję, a oni krzyczą. A jak krzyczą, ja znowu myślę: czy warto krzyczeć? dlaczego krzyczą? Już nawet nie myślę nad miejscem do zdjęcia, tylko o samym krzyku. I gdy już ktoś zrobi zdjęcie, to u mnie zaczyna się analiza wszystkich słów, które ktoś powiedział. I trwa czasami latami. Tak właśnie wygląda kolejny punkt programu. Szukanie kolejnych znaczeń dla słów, które ktoś powiedział. Przecież z pewnością chciał coś przekazać, poza tym, co powiedział. Jakiś ukryty przekaz. Czasami nie ma już ludzi wokół mnie, zniknęli z mojego życia wiele lat temu, a ja ciągle analizuję ich słowa. One już nie mają żadnego znaczenia dla nich, dla mnie mają ciągle. Lata po ich usłyszeniu. To jedna z zakładek, które są ciągle otwarte.
Bo przecież ja powiedziałem, że jest mi przykro, że przepraszam. A usłyszałem tylko okej. Ale co ono znaczyło? Już się nie gniewam, wszystko jest w porządku, nie ma sprawy. Może wręcz przeciwnie – nic nie jest okej, nie chcę cię znać, nie odzywaj się do mnie. A mnie jest przykro, bo nie wiem co myśleć. Nie wiem, a z drugiej strony ciągle myślę. Myślę, czy mi wybaczono czy nie, czy sprawy już nie ma czy cały czas jest? A sygnału brak, a może był, tylko go nie dostrzegłem. A jeśli był, to jaki? Uśmiech, zmarszczenie brwi. Nie, to nie mogło być zwykłe okej. Przecież na przeprosiny i wyraz skruchy nie mówi się tylko okej. I tak dzień za dniem, do ……… śmierci.
Przecież nie mogę tak po prostu odpuścić; muszę zrozumieć, muszę rozłożyć wszystko na czynniki pierwsze i złożyć ponownie w całość. Choć istnieje prawdopodobieństwo, że wtedy też nie będzie tak jak powinno i trzeba będzie zacząć cały proces od nowa. Wynik nie jest ważny, ważne jest myślenie. Myślenie pod prysznicem, w trakcie biegania, spaceru; najgorzej, gdy wraca w trakcie pracy i nie sposób tego wygonić z głowy. Blokada na pół dnia gotowa.
A wymaganie mam spore, względem siebie. Musi być tak, jak chcę. Włosy muszą być takie, jak chcę, spodnie czyste, buty czyste, nie wolno trzymać widelca w złej ręce. Ubrać się nieodpowiednio do okazji. Mieć starty obcas, krzywo zamek zapięty. Albo obiecać coś komuś i nie kupić, nie przyjść, nie odpisać. Bo noc z głowy. Nie tylko następna, ale następne i następne, i za rok też. A gdy ktoś coś obieca i nie dotrzyma. Nie, lepiej niech nie obiecują – myślenie o złamanej obietnicy (chociażby o odwołaniu wspólnej kawy) z pewnością będzie skutkowało rozmyślaniem: nie lubi mnie, wybrał coś innego itd. I kolejna zakładka w przeglądarce otwarta.
A odpuścić myślenie jest bardzo trudno. Trzeba zrozumieć, przeanalizować, rozpatrzeć wszystkie za i przeciw. Muszę zrozumieć, nie zadać pytanie, dlaczego ktoś nie dotrzymał obietnicy, tylko wydedukować odpowiedź. Taką na 100%. A to może zająć lata.
I wiecie co? Nie oszalałem od tego ciągłego myślenia. Cholernie utrudnia życie, nie pozwala cieszyć się tu i teraz, czasami nie pozwala zaproponować czegoś w zamian, odpowiedzieć od razu, kupić czegoś. Wszystko musi być przemyślane, nie zaplanowane, tylko przemyślane. Od lewej do prawej i na odwrót. Czasami już po czasie. czasami zupełnie bez sensu, bo i tak nie można niczego zmienić. A i tak myślę, myślę w dzień, myślę w nocy. Nad życiem, tym przeszłym, ty przyszłym, nad kolejnym tekstem, nad książką, którą aktualnie czytam (oczywiście myślę, zamiast ją czytać). Czasami (nawet częściej) potrzebny mi jest kopniak, aby coś zrobić. Czasami ten kopniak nie przynosi efektu, bo muszę go przemyśleć (przemyśleć kopniak, też coś). Najbardziej dokucza mi szukanie drugiego dna w usłyszanych słowach i obietnicach. One ciążą najbardziej, obciążają procesor na 99%, nie dają spać, jeść, żyć. Bo ciągle w głowie pojawia się jedno pytanie: dlaczego?
Miałem jeszcze napisać kilka porad (są już na kartce) dla osób, którym przyszło żyć z osobnikami takimi jak ja. Zostawię je na kolejny tekst, o ile oczywiście będą chętni na kolejny.
A teraz idę pomyśleć nad tym, co napisałem. I wiecie co? Nawet gdy już się pojawi na stronie, to ja i tak będę rozmyślał, czy napisałem coś wartościowego i różne takie. Tak już mam.
Drogi Marcinie,
Mam podobne rozterki, choć zupełnie inne.
W przeciwieństwie do ciebie, na swój wygląd nie zwracam uwagi.
Punktem przełomowym było zapuszczenie brody, na którą bardziej zwracam uwagę niż na moje rozpadające się buty. Nie, żebym nie miał całych butów, bo w szafce jest ich cała kolekcja, luksusowe, takie siakie, ale te, które lubię, są w stanie agonalnym.
Oczywiście, żeby nie oszaleć.
Ostatnio, co lepsze kurtki i marynarki oddałem synom :). Po co mi one?
Jestem dekadentem w każdym calu, ale co tam.
Z jednej strony myślę więc jestem i to mnie odróżnia o tego czy tamtego, a z drugiej strony rozsądek nakazuje: wyłącz myślenie. Muszę to przemyśleć.