Terapeutyczne dźwięki

Cel – napisać muzyczny felieton.

Niby proste, tym bardziej gdy myśli się o nim co najmniej kilkanaście razy dziennie (tak jakoś wychodzi).

Jeszcze prościej, gdy ma się sporo notatek i sporo przesłuchanych płyt.

Nie ma tak dobrze, zawsze może pojawić się jakiś problem, choć w moim przypadku jest tylko jeden – mój stan.

Większość osób, które czytają moje teksty trafia tutaj z Twittera, tak mi się przynajmniej wydaje, i może choć trochę wiedzą o mnie (jeśli czytają, to wiedzą znacznie więcej). Są jeszcze tacy, którzy oprócz czytania moich tekstów, zerkają na moje posty, które bardzo obrazowo przedstawiają mój aktualny stan. A że Twitter jest tym miejscem, w którym już dawno pozbawiłem się wszelkich masek (poza jedną, ostatnią), to sytuacja jest jasna.

Tak, powiecie, pisać się nie chce, a nowa playlista na YouTube zapowiedziana. Niby tak, choć nie do końca.

Nie będzie opisu płyt czy zespołów, do tego muszę mieć względny spokój w głowie, którego obecnie jakby mniej. Wpis będzie, musi być. Zaraz dowiecie się, dlaczego.

Większość rzeczy, które ostatnio robię nie jest robiona dla mojej przyjemności, to wszystko ma jedno zadanie – zagłuszyć myśli kłębiące się w głowie, biegające w niej praktycznie cały dzień, zmusić mnie do skupienia się na jakiejś czynności, która pozwoli choć na chwilę nad nimi zapanować. Czasami się to udaje, przecież przeczytałem w ostatnich dniach trzy komiksowe albumy. Muzyka grająca praktycznie w każdej wolnej chwili pełni dodatkową zajmującą umysł funkcję. Mój umysł, słysząc dźwięki muzyki, czasami zwalnia swoje obroty i choć na chwilę odpoczywa. A jeśli on odpoczywa, odpoczywam też ja. Najczęściej zdarza się tak gdy słucham znanych i lubianych utworów. Mimowolnie powtarzam wtedy tekst utworu, czekam z napięciem na ulubiony fragment, na jakiś dźwięk. I bardzo często powtarzam dany utwór w nieskończoność, można stwierdzić, że wpadam wtedy w jakiś trans, otępienie. Może tak to wyglądać, jednak dla mojej głowy jest to chwila wytchnienia, gdy myśli skierowane są na dany utwór. Nie zawsze się tak udaje, zwłaszcza gdy słucham czegoś nowego. Łapię się wtedy na tym, że jeden lub dwa utwory już dawno minęły, a ja niczego nie pamiętam, bo myślałem o czymś innym, i o tamtym, i o owym, a w tym wszystkim nie słyszałem niczego z otaczającego mnie świata, nawet jeśli w moich uszach były słuchawki.

Od lat mam takie utwory, które w takiej najczarniejszej godzinie, pozwalają na chwile wytchnienia. Nie powodują, że nagle wyjdę z mojej dziury, w którą wpadłem, pozwolą jednak uspokoić myśli na tyle, by wrócić do jako takiego funkcjonowania.

Jednym z takich utworów jest z pewnością kompozycja Rogera Hodgsona, znajdująca się na jego pierwszym solowym albumie, In the Eye of the Storm. Pamiętam jak kiedyś słuchałem jej nieprzerwanie przez dobre 90 minut. Wyobrażacie sobie słuchać utworu, który trwa jakieś 4 minuty tyle razy? To było ponad dwadzieścia odtworzeń, ale zadziałało i mogłem iść spać.

Czasami potrzebuję czegoś rytmicznego, co ma prosty rytm i proste słowa, najlepiej powtarzane w nieskończoność. Tak by zajęło mój mózg czymś, by rytm wwiercił się w niego i absorbował przez jak najdłuższy czas. Mam taki utwór, zgrany z sieci, zawsze jest zapisany w pamięci telefonu. Tak by w każdej chwili mógł przybyć z pomocą. Pochodzi on z płyty projektu muzycznego The Sisterhood i zatytułowany jest Rain from Heaven. Jego hipnotyzujący rytm wygrywany przez automat perkusyjny w połączeniu z potarzanym po wielokroć krótkim tekstem zniewala i zajmuje moją głowę dosyć skutecznie.

We forgive as we forget
As the day is long
As the day is long
Rain from Heaven

We forgive as we forget
As the day is long
As the day is long

We forgive as we forget
As the day is long
As the day is long

Idealnie nadaje się do tego rodzaju terapii utwór Hey Jude z repertuaru The Beatles. Wszystko za sprawą chóru, który w końcowej części powtarza tylko na na i klaszcze :). Niby proste, a jednak przy odpowiedniej liczbie odtworzeń działa. Działa od lat i niech działa jak najdłużej.

Sporadycznie trafiają na tą listę utwory nowe, po prostu są za mało ograne i osłuchane, by mogły przynieść oczekiwany skutek. Choć czasami się jakiemuś udaje. Sztuki tej dokonał zespół AWOLNATION z utworem The Best. Czasami właśnie ten utwór mi pomagał.

Najciekawsze w tym jest jedno, nie ma żadnego klucza, według którego dany utwór działa na mnie tak, a nie inaczej. To jest zupełnie ode mnie niezależne. Kiedyś był to utwór Kochaj mnie miły z repertuaru grupy Banda i Wanda, kiedy indziej In Your Room Yazoo. Jednak te nie weszły na stałe do zestawu ratunkowego, działały tylko chwilowo, a później mój mózg już na nie tak nie reagował.

No tak, miało być o muzyce, a ja kolejny raz przeprowadziłem swego rodzaju terapię, dokonałem aktu ekshibicjonizmu, czy jak to nazwać.

Cóż na to poradzę, że czekam na słońce, czekam na lepsze dni, czekam na koniec koszmaru jaki toczy się w mojej głowie. W sumie rozwiązanie jest proste – przestańcie mnie czytać i po kłopocie 🙂

A zupełnie poważnie, mam malutką nadzieję, że nadejdą w końcu jasne dni.

Do następnego razu…

Podziel się

5 Replies to “Terapeutyczne dźwięki

  1. Zaraz wyjdzie słońce, już wiosna nadchodzi, będzie go dużo, przyjdzie ze swym promienistym ciepłem i pojawi się na każde ręki skinienie.
    Trzymaj się Drogi Marcinie, głowa do góry, nie odpuszczaj i jej nie spuszczaj.
    Muzyczna machina jest dobrą terapią na strapione synapsy nerwowe, nie hamujże ich i idź przed siebie, skup się na pąkach przepięknych roślin, które zaraz zakwitną i ciesz się nimi oraz własnym bytem, wyobraź sobie, że jest wspaniały, jak rozkwitające życie.

    Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne wpisy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *