Czytając moje teksty poświęcone muzyce, słuchając moich propozycji na kanale w serwisie YouTube, da się zauważyć, że nie stronię od żadnego gatunku muzycznego. Taką samą radość czerpię ze słuchania muzyki rockowej czy elektronicznej. Dziś mam do zaproponowania wydawnictwo z pod znaku szeroko rozumianej elektroniki.
Jak w większości przypadków, płyta o której za chwilę przeczytacie, pojawiła się w moich głośnikach po spojrzeniu na okładkę. Kosmos, samotny statek lecący przez jego bezmiar, w tle jakaś planeta, a w oddali kolejne dwie. Wewnętrzny głos podpowiadał, że muszę to sprawdzić.
Strona internetowa poświęcona wykonawcy ukrywającego się pod pseudonimem Volkor X nie dostarcza nam praktycznie żadnych informacji na jego temat. Jedyne co możemy przeczytać to “I’m Volkor X. I do not come in peace”. Dodatkowo zawiera informacje o dyskografii, możliwość zakupu poszczególnych wydań oraz listę zaproszonych gości, jeśli takowi występowali na którymś z albumów.
To są detale, najważmniejsza i tak jest warstwa dźwiękowa. A ta prezentuje się nad wyraz interesująco. Warunek jest jeden, nie macie nic przeciwko muzyce elektronicznej, lubicie opowieści z nurtu S-F i cieszycie się na samą myśl o albumie koncepcyjnym.
Album zatytułowany The Loop jest idealny dla ludzi lubiących takie klimaty. Wszystkie utwory są instrumentalne, utrzymane w klimacie synthwave, który idealny jest do takich opowieści. Wśród utworów zawartych na tym albumie, znajdziemy także odwołania do post-rocka (bardzo udane), gitarowe sola zaczerpnięte z muzyki metalowwej. Warto nadmienić, że za solo gitarowe, które słyszymy w tytułowej kompozycji, odpowiada Sylvain Coudret z grupy SOILWORK.
Nie wspomniałem jeszcze nic o warstwie fabularnej. Napisałem wcześniej, że wszystkie kompozycje zawarte na płycie są instrumentalne. Za opowieść, do której stanowią ilustracje odpowiadają fragmenty, w których słyszymy rozmowę pomiędzy kapitanem wyprawy (wszystko wskazju na to, że jest to samotna wyprawa), a komputerem pokładowym. Rozmowy te, niepozbawione emocji, w znacznym stopniu wpływają na pozytywny odbiór całości.
Nie będę ukrywał, że wszystkie te elementy łączą się w zgrabną całość i 73 minuty, które trwa album mijają niepostrzeżenie. A co gorsza (mrugnięcie okiem), po zakończeniu chce się wrócić i jeszcze raz przeżyć całą wyprawę.
Myślę, że fanów takiej muzyki nie trzeba zachęcać do kliknięcia w link, pozostali, o ile lubią poznawać nowe, niezbadane zakątki muzycznego oceanu, także powinni miło spędzić czas.
niezdecydowanych może zachęcić pierwsza rozmowa, będąca początkiem kosmicznej przygody.
Do następnego razu