Cudowny świat dźwięków

Prowadząc muzyczne kalendarium w serwisie Twitter mogę zauważyć jak różne mamy gusta, choć często jesteśmy w podobnym wieku. Dokładnie tak było wczoraj, gdy wspomniałem album grupy Massive Attack zatytułowany Blue Lines.

Czytałem wpisy pod tą rocznicą i zastanawiałem się, gdzie ja byłem, gdy ta płyta miała swoją premierę, czego wtedy słuchałem i czym się interesowałem, że nie do końca rozumiem fascynacje tym albumem. Spoglądam na datę i wszystko staje się jasne – czasy liceum, to czas obcowania z zupełnie innymi dźwiękami, głównie za sprawą Tomka Beksińskiego i jego audycji. Znaczną rolę miało też otoczenie – wymienialiśmy się płytami duetu Simon & Garfunkel, Marka Grechuty, rockiem z lat 70. W tym wszystkim rozbrzmiewały dźwięki Depeche Mode czy Vangelisa. Nikt ze znajomych nie słuchał muzyki podobnej do tej serwowanej przez Massive Attack (jedynym wyjątkiem jest grupa Portishead, której muzyką zaraził mnie brat).

Jako osoba, która ciągle coś analizuje, wciąż o czymś myśli, zastanawiałem się jak wiele zależy od tego w jakim otoczeniu dorastamy. Jeśli świat wokół nas wypełniony jest dźwiękami określonego rodzaju, takie z reguły będą nasze upodobania (choć nie jest to tak oczywiste). Podobnie jest z książkami, filmami, formami spędzania wolnego czasu. Szkoda, że tak wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy i nie daje okazji swoim dzieciom poznawać świata, otwierać się na niego. Trzymają je w swego rodzaju klatce, z której tak trudno się później wydostać.

Znowu uciekam od głównego tematu jakim jest muzyka, która daje nam tak wiele radości, niesie ze sobą tak wiele wspomnień (dobrych i złych). Każdy z nas jest inny, każdy słucha innych dźwięków. Piotr Wesołowski w swoich tekstach wspomina dźwięki rockowe, Barbara Cynarska zachęca do niestronienia od opery. A ja, no cóż – staram się wynajdywać dźwięki różne, raz łatwiejsze, kiedy indziej trochę bardziej skomplikowane.

W tym roku, tak się jakoś składa, że mam przyjemność publikować swoje teksty zarówno w Nowy Rok, jak i Niedzielę Wielkanocną. Przy tej okazji chciałbym zaproponować coś, a właściwie COŚ, godnego posłuchania w taki dzień. Myślę, że znalazłem, choć przesłuchanie całości może okazać się dużym wyzwaniem.

Christiaan Bruin (rocznik 1988) – duński muzyk, kompozytor i producent, związany jest przede wszystkim ze sceną progresywną, choć nie stroni w swojej twórczości od takich gatunków jak ambient, drum ‘n bass czy metal. Udziela się w wielu projektach muzycznych, wspominając chociażby SKY ARCHITECT.

Waszą uwagę chciałbym dziś skierować na, nie boję się użyć takiego określenia, monumentalny projekt zatytułowany The Black Codex. To opowieść rozpisana na 52 epizody, wydana w czterech zestawach po dwie płyty, trwająca jakieś 7 godzin. Za całą warstwę muzyczną i tekstową odpowiada Christiaan, który pełni także rolę wokalisty, klawiszowca, gitarzysty, basisty i osoby odpowiedzialnej za wszelkie instrumenty perkusyjne, wszystkiego dopełnia lista zaproszonych muzyków, która zamyka się liczbą dwunastu osób.

Najważniejszą cechą wszystkich kompozycji składających się na tą cudowną opowieść muzyczną, jest zdecydowanie spójność stylistyczna. Zdecydowana większość, to utwory spokojne, nieśpiesznie prowadzące nas przez kolejne rozdziały opowieści.

Wszystko rozpoczyna się od Overture Pt. I

by zaprowadzić nas do ostatniego rozdziału tej opowieści New map of the world (niestety, ten utwór jest niedostępny w serwisie Spotify).

Trudno napisać coś o tak dużym projekcie, który za pierwszym razem może wydać się czymś trudnym do, używając słownictwa młodzieżowego, ogarnięcia. Przesłuchanie całości jednego dnia graniczy z cudem, a poznanie wszelkich cudownych momentów, których jest tutaj całe mnóstwo, zajmie nam wiele dni. Zdaję sobie sprawę, że ogrom materiału dźwiękowego może z początku przytłoczyć, z drugiej strony osoby od lat wypływające w długie muzyczne podróże nie powinny bać się wyprawy przez ocean lub wśród przestworzy. Takie skojarzenia właśnie miałem, gdy pierwszy raz poznawałem kolejne płyty, które powoli wiodły mnie przez ten wielobarwny świat dźwięków.

Mam nadzieję, że niestraszne są wam takie wyzwania i z ogromną przyjemnością zanurzycie się ten świat dźwięków, by czerpać z obcowania z nim tyle radości, ile ja w nim odnalazłem.

Do następnego razu

Podziel się

5 Replies to “Cudowny świat dźwięków

  1. Pamiętam Massive Atack, wtedy miałem, że tak to napiszę fazę i podobnie wpadło mi w ucho jak US3.
    Szybowało to razem z nurtem popularnej muzyki tamtych lat, rapu, hip-hopu, Beastie Boys, Cypress Hill, House of Pain i wielu innych wykonawców grających w klubach (dwóch na krzyż) w Warszawie. W tamtym czasie w moim otoczeniu rock stawał się passe, choć Rage Against the Machine albo Ministry było często słychać.
    Na pewno słuchanie takiej muzyki wytworzyło na moich meandrach, zwojach mózgowych pewne odciski i pewien szczególny gust muzyczny.
    Co do klasyki rocka i jazzu, to tu niestety byłem zmuszony odkrywać raczej w osamotnieniu, ale to nie jest prawda, bo przypadkowo prześladował mnie swoim towarzystwem Wojciech Mann, a to tu, tam, na początku Radio Kolor i z tego powodu miałem ambicję, żeby poznawać muzykę, nie zamykać się na tym, co słuchali moi rówieśnicy.
    Podsumowując nikt w moim otoczeniu, nie słuchał Simona i Garfunkela, Led Zeppelin i Deep Purlple… :):):)

    1. Tak właśnie to wygląda, jesteśmy jak gąbki, które chłoną wszystko co jest wokół, by osiągnąć stan pełnego nasycenia. Później trudno wcisnąć w nas coś nowego, innego. I tak mamy szczęście, że wokół akurat taka muzyka grała, taka była atmosfera. Teraz jest inaczej, młodzi chłoną co popadnie, bez zastanowienia. A na rzeczy wartościowe brak im często już miejsca. Mam nadzieję, że nie wszyscy…

  2. Z muzyką problem jest taki, że zabiera dużo czasu. W szkole i pracy nie wolno, w samochodzie nieprzyjemnie się słucha, chyba że zakłada się dobre słuchawki. Muzyka uniemożliwia skupienie się na czytaniu książek i pracy. Dlatego rządzi u mnie muzyka instrumentalna, głównie jazz, bo można to pogodzić z pracą i czytaniem. Dobrze mają robotnicy na budowach, ale czy radiowy popowy hałas można nazwać muzyką? Bardzo ciekawy temat. Jak i kiedy słuchać muzyki.
    Kiedyś nie rozstawałem się z walkmanem. Każda wolna chwila, czy przejazd autobusem był pretekstem do tego, żeby wpinać słuchawki do uszu. Kiedy pracowałem za granicą i zabierałem ze sobą setkę kaset. Dokupiwszy drugą, wracałem do domu. Np. z Meksyku. Czasem miałem problemy z walizkami i plecakiem, bo było ich za dużo. Później się przerzuciłem na mini disc, ale już nie pracowałem za granicą, a teraz można mieć wszystko na jednej karcie pamięci albo abonament w Spotify.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *