Życie ciągle coś weryfikuje. Pokazuje swoje mroczne oblicza tak niespodziewanie, że człowiek często pozostaje bez przysłowiowych “słów”. Stoi z szeroko otwartymi oczami i nie wie co ma z sobą zrobić. Chciałby krzyczeć, a nie potrafi. Zamyka się w sobie, odcina się od świata zakładając słuchawki i szuka pocieszenia w muzyce. Przecież nie ma lepszego przyjaciela niż ten, którego znamy od lat, który nigdy nas jeszcze nie zawiódł.
Why does my heart feel so bad?
Why does my soul feel so bad?
Z pomocą przychodzą wtedy utwory znane od lat, osłuchane do znudzenia, takie, które teoretycznie niczym już nie zaskoczą, dają poczucie bezpieczeństwa, pewności co będzie dalej. Pomimo pewności każdego najmniejszego dźwięku, każdego pojedynczego słowa ponownie uspokajają, dają potrzebne uspokojenie, dodają pozytywnej energii potrzebnej do walki ze złem otaczającego nas świata.
Żeby posłuchać utworów, o których pisałem, wcale nie potrzebuje jakiejś listy, one są w głowie i wystarczy tylko wpisać odpowiednie nazwy by rozpocząć “muzyczną kuracje”.
Pierwsze myśli z reguły kierują się ku utworowi z repertuaru Moby ‘ego Why does my heart feel so bad? Te kilka słów powtarzanych przy dźwiękach elektroniki, oddaje towarzyszące mi uczucia. Dlaczego me serce ma się tak źle i dlaczego w tym trwa. Dobrze wie, że nie powinno, a nie potrafi inaczej.
Time is always on the run
We’ve only just begun
Lovers in the wind
Rok 1984 przyniósł premierę płyty Rogera Hodgsona zatytułowaną In the Eye of the Storm, płyty, z której znałem przez wiele lat tylko jeden utwór. Lovers in the Wind towarzyszył mi w wielu trudnych momentach, zdarzało mi się go słuchać wielokrotnie, raz za razem, tak długo, aż zaczynało być lepiej. Na przestrzeni lat słuchałem go już tak wiele razy, że trudno zliczyć, a wciąż brzmi cudownie i za każdym razem tak samo pięknie. A przecież na końcu płyty jest jeszcze jeden magiczny utwór – Only Because of You.
Friends may come and friends may go, the only friend I need to know is you
It’s only because of you
A gdy już wybrzmi ostatni dźwięk Only Because of You, moje palce bezwiednie wystukują na klawiaturze tytuł Don’t leave Me Now z repertuaru zespołu Supertramp. I ponownie słyszę głos Rogera Hodgsona, przejmujący dźwięk saksofonu i delikatną wokalizę na zakończenie.
Don’t leave me now
Leave me out in the pouring rain
With my back against the wall
Don’t leave me now
Zagadkowe jest, to że w takich momentach człowiek szuka pocieszenia w utworach niezbyt radosnych. Tak jakby chciał jeszcze bardziej się pogrążyć w smutku, zamiast od niego uciec. Ale przecież smutek jest czymś, co bardzo często nas spotyka i może lepiej jest go oswoić, zanim się go pozbędziemy. Może tak mniej boli, a może człowiek odczuwa potrzebę chwilowego trwania w takim stanie, zanim zacznie się z niego uwalniać? Zanim to nastąpi, słucham jeszcze Suicide? z repertuaru Barclay James Harvest, tak do samego końca. Do przejmującego momentu, gdy bohater piosenki stoi na szczycie budynku, słyszy słowa Just in time i spada…
Believe me baby every generation
Got its own disease
And I’ve got mine babe so help me please
Skoro upadliśmy, wypada się podnieść i pójść dalej. Jeszcze tylko pogodzenie się z własnym ja i można zaczynać nowe życie. A nic nie nadaje się do tego lepiej jak utwór Every Generation Got Its Own Disease trochę zapomnianego zespołu Fury in the Slaughterhouse. Płyta Mono, z której pochodzi wspomniana piosenka, ukazała się w roku 1993 i całkiem dobrze zniosła próbę czasu. Warta wspomnienia jest jeszcze jedna piosenka When I’m Dead and Gone, która podobnie jak wspomniany wcześniej utwór, często gościła w rozgłośniach radiowych.
W roku 2007 ukazał się debiutancki album zespołu The Reasoning zatytułowany Awakening. Pamiętam pierwsze “słuchanie” tego albumu, było to coś na tyle świeżego, że trudno było nie zakrzyknąć “ja chcę jeszcze raz”. Płyta jest bardzo dobra, a utwór tytułowy na stałe zagościł na moich listach tworzonych dla siebie jak i innych. Niesie w sobie tak wiele energii potrzebnej do otrząśnięcia się z odrętwienia i ruszenia dalej. Wyśmienicie sprawdza się za każdym razem, z zaznaczeniem, że zdecydowanie towarzyszy mu syndrom kolejnego słuchania, a może nawet kilku kolejnych.
Doprawdy nie wiem jaki duch unosił się nad rokiem 1984, wg mnie jakiś silny. Jak inaczej wytłumaczyć powstanie tak wielu znaczących płyt z niezapomnianymi utworami. Jedną z nich jest album A Pagan Place grupy The Waterboys. Tytułowa piosenka jest jedną z tych, która bardzo często gości w mych głośnikach/ słuchawkach w takich momentach. Niesie ze sobą jakąś nienazwaną moc, zmuszającą całe ciało do poddania się jej rytmowi i wyruszeniu do pogańskiego miejsca, w którym można oddać się tajemnym rytuałom, które niosą ze sobą uzdrawiającą moc.
I właśnie tak wygląda moja muzyczna kuracja, przeskakuję z utworu na utwór, przy niektórych się zatrzymuję na dłużej, słucham kilkukrotnie, Lista się wydłuża, gdy jest taka potrzeba, czasami wystarczą dwie piosenki. Najważniejszy w tym wszystkim jest proces wyciszania złych emocji, odsuwania od siebie. Gdy jest ich bardzo dużo, dokładam jakieś rockowe utwory (Animate grupy Rush jest dobrym przykładem), niekiedy tego nie potrzebuje.
Wszystko i tak zmierza do jednego artysty, od którego wszystko się zaczęło. Jest taki kawałek Moby’ ego, który mogę zapętlać na długie minuty i chłonąć go każdym fragmentem ciała.
I wmawiać sobie, że nigdy do tego nie dojdzie…
One of these mornings
Won’t be very long
You will look for me
And I’ll be gone
Do kolejnego razu.
PS Chciałbym bardzo Was przeprosić za kolejny emocjonalny tekst, zupełnie nieplanowany, taki który miał nie powstać. Na jego miejscu miał być inny, bardziej o muzyce, mniej o mnie. Nie wyszło, życie wprowadziło swój plan zupełnie nie biorąc pod uwagę, że mogę mieć swój.