Malutką nadzieję mam, że po przeczytaniu tytułu wszyscy fani mocniejszego uderzenia oraz innych niż elektroniczne dźwięków, także z zainteresowaniem przeczytają mój dzisiejszy tekst.
Często powtarzam, że jestem dzieckiem lat 80′ zeszłego wieku. Na ten właśnie okres przypadła moja rodząca się wtedy fascynacja muzyką, a że w tych latach królowały zespoły wykorzystujące syntezatory, czuję do nich ogromny sentyment. Lubię gitary, bas i perkusję, nie uciekam jednak przed elektroniką. Wiem, często kojarzy się ona z muzyką taneczną, rozrywkową – nie zapominajmy jednak o chociażby całym nurcie New Romantic, który starał się łączyć muzykę rockową z elektroniką, i co najważniejsze, z dobrymi melodiami.
To, jakiej muzyki słuchamy jest uzależnione od wielu czynników, choć chyba najważniejszym jest czym skorupka…. Dlatego jestem bardzo wdzięczny, że miałem okazje słuchać audycji radiowych prowadzonych przez Tomka Beksińskiego, Piotra Kaczkowskiego czy chociażby Marka Niedźwieckiego. Nie bali się szukać nowych dźwięków, każdy z nich swoich. I tak, dzięki nim między innymi, wyrobiłem sobie takie, a nie inne ucho muzyczne.
Trochę przydługi mi się zrobił ten wstęp, czas przejść do tego co najważniejsze, do muzyki. To ona jest tutaj najważniejsza, a nie wspomnienia Pana od Muzyki.
Przypadek, czysty przypadek sprawił, że trafiłem na tę płytę. Imię i nazwisko artysty nic mi nie mówiły, ale już po pierwszych dźwiękach utworu Dom du behöver czułem, że to dźwięki dla mnie. Dla pewności posłuchałem jej kilka razy, znudzenie nie pojawiło się ani razu.
Kolejnym krokiem było włączenie całej płyty i szukanie informacji o artyście odpowiedzialnym za te dźwięki. Zacznijmy od artysty.
Sven Joakim Eriksson Thåström, lepiej znany jako Thåström, to szwedzki piosenkarz i autor tekstów, znany głównie z zespołów Ebba Grön i Imperiet, których nazwy zupełnie nic mi nie mówią. A gdy przeczytałem, że Sven urodził się w 1957 roku – czyli ma 65 lat trochę mnie zamurowało. Choć z drugiej strony, lepiej późno niż wcale – chodzi mi o poznanie jego muzyki.
Od jakiegoś czasu zasłuchuję się w płycie zatytułowanej Dom som skiner pochodzącej z roku 2021. Zasłuchuję, to w sumie za mało powiedziane. Trafiła w taki punkt mojego muzycznego ucha, że nie ma praktycznie dnia bez niej. Każda piosenka, każdy dźwięk instrumentów elektronicznych, jak i tych tradycyjnych, układają się w piękny, subtelny obraz muzyczny. Z racji bariery językowej, najważniejsza jest dla mnie muzyka. A język szwedzki pasuje do niej idealnie, tak jak tembr głosu wykonawcy. Posłuchajcie chociażby utworu otwierającego album.
Nie jestem pewien czy wystarczająco zachęciłem was do włączenia tej płyty. Mogę tylko napisać, że ja nie żałuję czasu spędzonego przy dźwiękach jakie oferuje, jak nas nimi czaruje i zmusza do ponownego słuchania. I już zaczynam słuchać innych płyt z jego dorobku.
Śledzący moje wpisy na Twitterze mogli kilka dni temu przeczytać o moim zdziwieniu, gdy odkryłem kolejny gatunek muzyczny (jakby mało było tych, które znam). Military pop, martial industrial i podobne wariacje nazwy. Muzyka ta przesycona jest militaryzmem, czerpiąc inspiracje z takich gatunków jak rock industrialny, dark ambient, neoclassical, neofolk i europejskiej muzyki marszowej (tako rzecze Wikipedia). I wiecie co? Zupełnie nie ma to dla mnie znaczenia, słuchając płyty, o której za chwilę przeczytacie, nie miało to wszystko dla mnie znaczenia. przecież nie jest ważne jak się nazywa gatunek muzyczny tylko czy nam się podoba. A te marszowe rytmy wpadają w ucho, bardzo wpadają.
Dernière Volonté to francuski zespół wykonujący muzykę z tego właśnie gatunku. Jego założycielem i jedynym członkiem jest Geoffroy D. Na płytę Devant le Miroir z roku 2006 trafiłem także przez zupełny przypadek – Spotify podsunął mi w swoich propozycjach utwór L’Ombre Des Reverberes i chwyciło.
Cała płyta jest utrzymana w takich właśnie rytmach – marszowych, militarnych. Można posłuchać, można iść na spacer, można pobiegać. I wszystko podane w elektronicznym sosie. Tylko o czym on śpiewa? Czy warto zagłębiać się w tekst, szukać tłumaczeń? Zostawię to na inną okazję, na razie nogi wystukujące marszowe rytmy w zupełności mi wystarczają.
Ostatnia płytowa propozycja będzie zarazem swego rodzaju zapowiedzią jednego z kolejnych tekstów.
OUL – pod taką nazwą ukrywa się twórca płyty Antipode z 2018 roku. Pozycja ta utrzymana jest w mrocznym nastroju. Stylistycznie bardzo blisko jej do gotyckiej odmiany rocka. Tak w sposobie śpiewania jak i wykorzystaniu instrumentów elektronicznych, które towarzyszą gitarze i perkusji. Słucha się jej bardzo przyjemnie, jeśli mogę użyć takiego słowa, zapewne duża w tym zasługa melodyjności poszczególnych kompozycji.
Automatyczny rytm wybijany przez instrumenty perkusyjne może kojarzyć się nam z wieloma podobnymi zespołami/ twórcami tworzącymi w podobnej stylistyce, chociażby Clan of Xymox. To jedno porównanie wielu z was w zupełności powinno wystarczyć, choć zapewne znajdzie się wiele innych. Nie znaczy to oczywiście, że płyta jest kalką dokonań innych twórców – zdecydowanie nie. Minusem może być hermetyczność stylistyczna. Nie otrzymujemy niczego poza znanymi motywami, ani odkrywczymi, ani wtórnymi. Jest mrocznie i melodyjnie – fani gatunku będą zadowoleni, inni mogą posłuchać i może uda im się znaleźć coś ciekawego wśród jdenastu kompozycji. W 2019 roku ukazał się album Antipode (The Piano Session), na którym możemy posłuchać całego materiału z oryginalnego wydawnictwa tylko z towarzyszeniem fortepianu. A kolejna płyta ma ujrzeć światło dzienne w przyszłym roku – ja czekam.
Do następnego razu.