The Show Must Go On

Wykopalista nr 14: Innuendo część czwarta i ostatnia.

Nieubłaganie przyszedł czas na ostatnią część ciekawostek o płycie Innuendo. Pierwszą na niej kompozycją był utwór tytułowy, czyli Aluzja, a ostatnim The Show Must Go On, spinając jakby klamrą to niezwykle udane wydawnictwo.

Po kolei jednak. Część trzecią wspominek o Innuendo zakończyłem na These Are the Days of Our Lives, czyli osobistym pożegnaniu Freddiego z fanami. Następny nosi tytuł Delilah,  a Mercury napisał go o swojej ulubionej kotce o właśnie takim imieniu.

Nie wiem czy miała ona coś wspólnego z pozbawieniem sił wokalisty, podobnie jak biblijna Dalila Samsona, ale musiała być wyjątkowa, skoro mając aż jedenaście kotów, wyróżnił akurat ją. Kociarze pewnie będą zainteresowani, że była to calico cat, czyli kot trójkolorowy, zwany też perkalowym, jak się doczytałem. Annglojęzyczna Wikipedia informuje, że może to być kot dowolnej rasy, byle był trójkolorowy właśnie: Najczęściej uważa się, że kot perkalowy ma od 25% do 75% bieli z dużymi pomarańczowymi i czarnymi łatami, jednak mogą mieć inne kolory we wzorach. Czasami występuje odmiana z kremowymi i szarymi łatami, która nazywa się stonowanym perkalem.

Jako poboczną ciekawostkę dodam, że w grudniu 1967 roku Tom Jones nagrał song o identycznym tytule, ale opowiadający o zabójstwie niewiernej kochanki. A skojarzyło mi się, bo w tekście u Mercury’ego jest taki passus: You get away with murder so innocent

Roger Taylor: I hate Delilah. That’s just not me. (Classic Rock, wrzesień 2013 r.)

W poprzednim odcinku  cytowałem Petera Freestone’a, asystenta Freddiego,  autora książki Freddie Mercury. An Intimate Memoir. Tym razem też znalazłem coś ciekawego: Po pierwszym przesłuchaniu wszyscy byli zszokowani, ponieważ nie mogli zrozumieć, jak można napisać piosenkę o dziewczynie, która sika po jego apartamencie w Chippendale. Dopiero po tej części piosenki okazuje się, że rzeczywiście pisze o kocie. Myślę, że niektórzy mogli się nawet poczuć urażeni. Ale czy to martwiło Freddiego? Tym razem bawiliśmy się.

Nuno Bettencourt: Delilah is just Freddie. It reminds me of his solo album, Mr Bad Guy.

You take over my house and home
You even try to answer my telephone
Delilah, you’re the apple of my eye


Po  hołdzie dla „morderczej” kotki następuje utwór, o którym ciężko coś znaleźć, poza tym, że zaczął go komponować Freddie, potem Brian przerobił na gitarę, a finalną formę nadał mu John Deacon wkładając weń trochę więcej niż swoje trzy grosze. Fani interpretują Hitmana na różne sposoby. Tytułowym Zabójcą ma być rzekomo AIDS, który w owym czasie uśmiercał Freddiego, inni wyciągali nawet film Chucka Norrisa z 1991 roku pod tym samym tytułem, ale zważywszy na to, iż premierę miał dopiero 25 października, a album 4 lutego, jest to oczywista bzdura.

Być może jakiś inny film o płatnym zabójcy przyczynił się do powstania tego utworu, ale Freddie kiedyś powiedział, żeby nie doszukiwać się drugiego dna w piosenkach Queen, za wyjątkiem niektórych songów Briana.

Moim skromnym zdaniem źródeł inspiracji było wiele, o czym może mówić taki wers jak  Yeah – trouble in the East troubled in the West.  W końcu dopiero co zburzono mur berliński… Lecz to tylko moje luźne domysły.


Przedostatni na płycie jest Bijou, czyli Klejnocik. To efekt współpracy Maya i Mercury’ego stworzony przez nich bardzo szybko, a Brian opowiadał o nim tak: Napisany wspólnie przez Freddiego i mnie – był naprawdę zainspirowany (w nas obu!) przez Jeffa Becka… (…) piosenka ma niezwykły format – chcieliśmy, aby była piosenką ” na lewą stronę” (z sercem na wierzchu). Główne części utworu są grane na gitarze, a nie śpiewane, a w środku, gdzie normalnie byłoby gitarowe solo, pojawia się krótka sekcja wokalna. Wokal to zwięzła i bardzo precyzyjna mała zwrotka, mały klejnot, „Bijou” – klejnot zakopany w sercu utworu: stąd nazwa piosenki.

 Każdy fragment melodii żył w naszych głowach i „nucił się” zanim został zagrany – Freddie wyszedł z początkiem i to nas wystartowało. To były bardzo twórcze dni – dobre czasy… Postscriptum – moja mama dostała papużkę od przyjaciółki. Czuła się nieswojo, gdy ptaki były w klatkach (była prawdziwą miłośniczką ptaków i spędzała dużo czasu obserwując ptaki na wolności), ale zdała sobie sprawę, że powierzono jej opiekę nad papużką falistą, stopniowo ją pokochała – stała się wspaniałym towarzyszem dla niej po tym, jak straciła tatę. Nazywała go „Bijou” i spędzała godziny rozmawiając z nim! Nigdy nie zareagował słowami, by ją nagrodzić, ale wydawało się, że to nie ma znaczenia – ptak zdawał się doskonale ją rozumieć! To był jej mały Bijou.

Wprawdzie May non stop inspirował się grą Becka, ale w którymś z wywiadów podał, że konkretnie „odpowiedziany” za aranżację Bijou jest kawałek Jeffa z 1989 roku pod tytułem Where Were You.


Płytę kończy The Show Must Go On.  Jako singiel został wydany 14 października 1991r., niecałe sześć tygodni przed śmiercią Freddiego i miał za zadanie promować Greatest Hits II.

Okładka singla na rynek brytyjski

Brian May: Ten kawałek był dziwny. Napisałem większość słów dla Freddiego i możesz sobie wyobrazić, jakie to było uczucie. W pewnym momencie zapytałem go, czy wszystko w porządku, a on powiedział: „Tak, całkowicie w porządku. Dam z siebie wszystko”. I dał. Myślę, że na tym nagraniu są jedne z najlepszych wokali w jego życiu. Był wtedy naprawdę bardzo słaby, ale wciąż potrafił wykrzesać z siebie siły, by śpiewać.

Ze względu na fatalny stan zdrowia Freddiego w klipie wykorzystano fragmenty zespołowych wideo z poprzednich dziesięciu lat. Zresztą utwór był wymyślony trochę jako retrospekcja.

Dwadzieścia lat po premierze albumu Brian May wspominał: Wiele osób myślało, że Freddie napisał „The Show Must Go On”, ale głównie ja to napisałem. Zrobiłem kompletne demo tego utworu, włączając w to bardzo wysoki fragment, „on with the show” i powiedziałem do Freddiego – bo Freddie zawsze mawiał: „Och, Brian, kurwa, znowu sprawiasz, że muszę rozerwać gardło na kawałki” – tak pamiętam, że z góry przepraszałem. Powiedziałem: „Zaśpiewałem to falsetem, nie wiem, czy można to zrobić pełnym głosem, ale oczywiście byłoby świetnie”, a on na to: „Och, na miłość boską, puść taśmę”. Strzelił dwie wódki i poszedł na to, dla niego to było niezwykłe, że osiągnął te rejestry. Tak wysoko nigdy wcześniej nie śpiewał, skądś wziął energię. A głos w „The Show Must Go On” jest niesamowity. Stawiał czoła każdemu wyzwaniu.

Ludzie myślący, że Show jest dziełem Mercury\ego – o czym wspominał May – sądzili, iż wokalista napisał swoje epitafium, jednak asystent Freddiego, Peter Freestone stanowczo zaprzeczył tym domysłom: Cały album jest oczywiście proroczy, ponieważ Freddie wiedział, że będzie to jego ostatni album, ale nie jest to ostateczne pożegnanie z Freddiem, tak jak świat to postrzega. Chociaż wiedział, że jego muzyka zawsze będzie grana, nie uważał się za „wielkiego kompozytora”, dlatego pomysł świadomego napisania własnego epitafium nigdy by nie powstał. Wydarzenia narzucają znaczenia, które nie były pierwotnie zamierzone, zwłaszcza tekstom i słowom,

Tim Hutton, partner Frediego, który był z nim przez ostatnie sześć lat życia, stwierdził:   Dla mnie najbardziej autobiograficznie brzmiał wers: „My makeup may be flaking, but my smile, still, stays on”. To była prawda. Bez względu na to, jak źle czuł się Freddie, nigdy nikomu nie narzekał, ani nie zabiegał o jakiekolwiek współczucie. To była jego bitwa, nikogo innego i zawsze miał odważną minę w obliczu stale rosnących przeciwności losu.

Utwór ten został wykorzystany w filmie Moulin Rouge, a wykonywany jest przez Jima Broadbenta i Nicole Kidman w stylu przypominającym operę w scenie będącej punktem kulminacyjnym.

W ankiecie przeprowadzonej w 2005 roku przez cyfrowy kanał telewizyjny Music Choice zapytano 45 000 dorosłych z całej Europy jaką piosenkę chcieliby usłyszeć na swoim pogrzebie i ta okazała się najpopularniejszym wyborem.


The Show Must Go On znalazł się na końcu Innuendo prawdopodobnie dlatego, że zespół myślał, iż jest to ostatni album, na którym Mercury będzie wystarczająco zdrowy, by wystąpić przed śmiercią. Podczas sesji wokalista dokonał jednak wystarczającej liczby nagrań, aby mógł powstać pośmiertny album Made In Heaven, który został wydany w 1995 roku. O czym być może kiedyś napiszę, jeśli będziecie chcieli…

Pierwszą część ciekawostek dotyczących płyty Innuendo można przeczytać TUTAJ, drugą TUTAJ, a trzecią TUTAJ.

Jeśli podobał ci się mój tekst, proszę kliknij w link i postaw mi kawę.

buycoffe.to/appiotr

Zdjęccia pochdzą z domeny publicznej.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *