Innuendo, część 1.

Wykopalista nr 10 – Innuendo, część 1.

Niedawno minęła trzydziesta druga rocznica wydania płyty grupy Queen zatytułowanej Innuendo, o czym przypomniał na swoim twitterowym profilu niezawodny w takich sprawach Marcin Wysocki. Płyty wybitnej, dla mnie jednej z najlepszych ever, nie tylko w twórczości tej brytyjskiej grupy.

Postanowiłem poświęcić jej kilka słów, bo choć jest bardzo znana, to pewnie nie wszyscy wszystko o niej wiedzą i może w tym tekście znajdą coś, o czym nie wiedzieli.

Muszę przyznać, że po dwóch  płytach, które powaliły mnie na kolana, a mianowicie A Night at the Opera  oraz The Day at the Races, kolejnymi byłem coraz bardziej rozczarowany. Zespół coraz bardziej szedł w kierunku popu, coś jak Budka Suflera po swoich dwóch pierwszych longplayach. Jeszcze News of the World była więcej niż bardzo przyzwoita, momenty miały Jazz i The Game.

A Kind of Magic to w zasadzie soundtrack, bardzo dobry zresztą, ale reszta to już było nie to. Oczywiście cała twórczość grupy przetrwała próbę czasu, ale nie zapominajcie do czego porównuję te pozostałe płyty studyjne. Powrót do bardziej rockowego brzmienia dał się zauważyć na The Miracle, aż wreszcie w 1991 roku ukazało się Innuendo, czyli Aluzja lub Insynuacja, na niecałe dziesięć miesięcy przed śmiercią Freddiego… W klipach towarzyszących muzyce z tej płyty Mercury występował już w mocnym makijażu, który miał zamaskować efekty postępującej choroby.

W ówczesnej Polsce, podnoszącej się z gruzów po parszywych latach osiemdziesiątych, dość skrzętnie pomijano fakt, że wokalista nie był „tradycyjnym” heteroseksualistą, no bo jakże to?… Oczywiście informacja jakoś tam się przebiła do tego zdewociałego kraju, ale warto o tym przypomnieć, bo do dziś sytuacja osób nieheteronormatywnych przypomina segregację rasową w USA. Niby w 1968 roku ( o ile dobrze pamiętam), ostatecznie  ją zniesiono, ale…

Wróćmy jednak do płyty. To było ostatnie wydawnictwo z żywym Freddiem. Muzyk zdawał sobie już sprawę, że niedługo opuści ten padół łez i widać to na każdym kroku, w każdym tekście. Ten dystans i świadomość nieuniknionego…

Ciekawa jest historia powstania tytułowej kompozycji, która zaczęła się w Montreux od jam session z udziałem Briana Maya, Rogera Taylora i Johna Deacona. Później dołożył swoje Freddie i dzięki temu możemy słuchać jednego z najpiękniejszych dzieł w historii muzyki rockowej. Pisano, że to jedno z najmroczniejszych i najbardziej wzruszających dzieł zespołu. Tekst, który traktuje między innymi o niemożności ludzkości do życia w harmonii i pokoju oraz animowane postacie muzyków na kinowym ekranie w towarzyszącym utworowi wideo, sprawiły, że dopatrzono się związków ze słynnym Rokiem 1984, filmem Michaela Radforda opartym na powieści George’a Orwella.

Niedawno doczytałem się, że w utworze wykorzystano skalę dominanty frygijskiej, zwanej też skalą perską. Znacznie lepiej potrafi to zapewne wyjaśnić, pisząca na naszym portalu między innymi o operze, Barbara Cynarska.  Wspominam o tym tylko dlatego, że uwielbiam związki rocka z muzyką arabską, bliskowschodnią, czy też ludową w ogóle, o czym mogliście się przekonać, jeśli czytaliście (i słuchaliście) moją Wykopalistę nr 2 pod tytułem Z metalem dookoła świata.

Do tego w trakcie utworu pojawia się flamenco i gitarzysta Yes, Steve Howe. Jest to jedyny muzyk spoza Queen, który zagrał na gitarze w czasie nagrywania jakiegokolwiek studyjnego utworu tej grupy. Howe również w tym czasie nagrywał w Szwajcarii i przypadkowo dowiedział się, że Queen pracuje w Montreux, więc postanowił odwiedzić znajomych, bo od kilku lat już przyjaźnił się z Freddiem.

Jedna wersja mówi, że gdy pojawił się w studiu, w którym nagrywał zespół Quuen, Mercury poprosił go o wykonanie partii flamenco, inna, że May, a jeszcze inna, że do namówienia Howe’a na zagranie potrzebni byli Freddie, Brian i jeszcze Roger Taylor. Tak czy inaczej dobrze się stało, a na płycie znalazły się podziękowania dla minstrela hiszpańskiej gitary…

Zespół przedstawił Howe’owi materiał z płyty, ale Innuendo zostawiono na koniec: They played it and I was fucking blown away – opowiadał po latach w rozmowie z magazynem Prog.

Innuendo stanowi też hołd oddany twórczości grupy Led Zeppelin, a konkretnie jedną z inspiracji był Kashmir. Między innymi w 1992 roku na Wembley w czasie The Freddie Mercury Tribute Concert Robert Plant zaśpiewał ten utwór z drobnym fragmentem z Kashmiru  (oraz Thank You) wraz z pozostałymi członkami zespołu Queen. Wokalista Led Zeppelin nie był na Wembley w najwyższej formie i utwór ten, zresztą na jego własną prośbę, nie znalazł się na DVD z tego wydarzenia.

Okładka singla

Warto też nadmienić, że music video do tego utworu zostało wyprodukowane w celu promocji singla. Postacie muzyków pojawiają się wyłącznie jako animacje bądź ilustracje głownie zaczerpnięte z wcześniejszych klipów zespołu (The Miracle, Breakthrou, Scandal, Invisible Man). Mercury rysowany jest w stylu Leonarda da Vinci, May w wiktoriańskim, Taylor w stylu amerykańskiego malarza Paula Jacksona Pollocka, a Deacon w stylu Pabla Picasso. W teledysk wmontowano też autentyczne zdjęcia z drugiej wojny światowej i wojny w Zatoce. Piszący dla Melody Maker Ian Gittins określił Innuendo jako Bohemian Rhapsody Vol II.

Ponieważ ciężko sprawić, by ktoś przeczytał coś dłuższego niż tweet, ciąg dalszy dopiero nastąpi, bo i tak jest już dużo literek. Jeśli podobał ci się mój tekst, proszę kliknij w link i postaw mi kawę. Może być zbożowa.

buycoffee.to/appiotr

Wcześniejsze moje teksty, nie tylko o polityce, można znaleźć TUTAJ.

Podziel się

5 Replies to “Innuendo, część 1.

  1. Innuendo jest genialne i niedoceniane, a dla mnie jest na równi z Bohemian Rhapsody. Szkoda, że Innuendo jest go mało w radio.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *