Muzycznie kochliwy jestem, bardzo kochliwy. A serce moje pojemne jest i z zachłannością przyjmuje kolejnych muzycznych kochanków w swoje progi.
Muzyka neo-progressive od zawsze kojarzy mi się z zespołami Marillion, IQ, Galahad, Arena – żeby wymienić tych, których płyty najczęściej goszczą w moich głośnikach. Cztery pierwsze płyty (studyjne) wraz z dwiema pierwszymi płytami Areny zajmują tam bardzo ważne miejsce w moim muzycznym świecie i tak pewnie pozostanie już chyba zawsze.
Ostatnimi czasy rzadko trafiam na płyty z tego gatunku, które poruszyłyby coś w mojej duszy w takim stopniu by zostać ze mną na dłużej. Nie będę wymieniał jakim płytom się to udało przez ostatnie lata, napiszę jednak kilka słów o ostatnio słuchanym krążku.
tRKprojekt, czyli projekt muzyczny Ryszarda Kramarskiego, i jego najnowsza płyta zatytułowana Odyssey 9999, oczarowała mnie od pierwszych dźwięków. I oczarowanie to, trwało przez całe 48 minut, by po zakończeniu rozpocząć się od nowa. I trwa cały czas.
Płyta przypomina, w swym zamyśle, płyty Alan Parsons Project. Jeden twórca, sporo zaproszonych wokalistów wprowadzających różnorodność w utworach, a zarazem tworzących wspaniałą całość.
Wśród gości znajdziemy Stuarta Nicholsona, Anie Batko, Marka Smełkowskiego, Łukasza Gałęziowskiego – to wokaliści. Są także muzycy, Piotr Płonka, Grzegorz Bauer i Łukasza Płatek. Wszyscy razem grają i śpiewają, jakby robili to od zawsze, wszystko brzmi idealnie, precyzyjnie…. cudownie.
Już otwierający całość utwór Twelve Spaceships w wykonaniu Stuarta Nicholsona zapowiada z czym będziemy mieli do czynienia. A później jest tylko lepiej, nie zmyślam. Wystarczy posłuchać kolejnej kompozycji na płycie, Penelope, w cudownym wykonaniu Ani Botko. Nawet nie będę próbował tego opisać, posłuchajcie sami.
Znacie mnie i dobrze wiecie, że nie potrafię analizować muzyki, poszczególnych jej fragmentów. Odbieram ją jako całość, jak idealnie pasujące do siebie elementy układanki. Tak jest w przypadku tego krążka. Nie ma zbędnych dźwięków, wszystko jest wtedy, gdy jest potrzebne, gdy idealnie do siebie pasuje. Czy to solo gitarowe, czy dźwięk saksofonu lub instrumentów smyczkowych. Każdy wokalista dostaje szanse na zaprezentowanie swoich umiejętności i wykorzystuje je najlepiej jak potrafi.
Możecie zapytać, dlaczego zatytułowałem ten tekst Niby nic, a jednak…? Odpowiedź jest prosta – płyta nie jest odkrywcza, wykorzystuje wszystko co już zostało wymyślone w neo-prog rocku, nie wytyczą nowych dróg. A jednak chce się jej słuchać, chce się do niej wracać i słuchać ponownie. Bo nie ma tu słabych momentów, nie ma potknięć… Jest tylko i wyłącznie wyśmienita muzyka, i to nie tylko dla fanów gatunku.
I do tego cudowna okłada, a w środku podobno każdemu utworowi towarzyszy osobna ilustracja. O tym przekonam się, gdy pudełko znajdzie się na mojej półce. A znajdzie się z pewnością. Tak postanowiłem.
Z całego serca polecam
Do następnego razu…
A na koniec jeszcze coś z tej płyty