Uwielbiam rozbudowane kompozycje, w których wiele się dzieje, słychać wiele dźwięków, które pojedynczo wydają się zupełnie przypadkowe, razem tworzą coś pięknego. Delikatne dźwięki, słyszalne gdzieś w oddali dodają temu wszystkiemu jeszcze więcej piękna.
Z drugiej strony zdarzają się momenty, w których potrzebna mi jest muzyczna cisza. Takiej prawdziwej, aż bolącej ciszy, nie toleruję. Sprzyja ona powstawaniu pustki, którą najczęściej wypełniają złe myśli, które wyczuwają taką ciszę.
Cisza muzyczna kojarzy mi się na przykład z utworem Waiting for Cousteau. Utwór bez początku i bez końca, który idealnie nadje się do zapętlenia, którego można słuchać godzinami czytając książkę, leżąc rozmyślając o oceanie lub po prostu leżąc.
Zawsze szukam pozytywów, skupiam się na nich, a przynajmniej staram się. Z dużą radością odbieram fakt, że wokół mnie, wokół muzyki – nie tylko takiej, o której piszę, powstała grupa ludzi, którzy doceniają jej piękno, radość jaka towarzyszy jej słuchaniu i przede wszystkim dzieleniu się nią z innymi. Nie ma tutaj poglądów politycznych, nie ma idiotycznych wpisów. Trochę idealny, może za idealny, ten świat? Każdy jednak potrzebuje takiego miejsca, gdzie może uciec, schować się i nie myśleć o okrucieństwach tworzonych przez człowieka.
Piszę o tym, gdyż często w moim programie 4xM pojawiały się propozycje zasłyszane u innych, często podesłane w wiadomości prywatnej. I właśnie to jest najwspanialsze w tym wszystkim.
Dzisiejszy tekst powstaje właśnie przy okazji małej sugestii, podesłanej w wiadomości prywatnej. Dziękuję za te dźwięki, które cudownie dotrzymują mi towarzystwa od sobotniego popołudnia.
Skoro wiecie już jakim sposobem poznałem tę płytę, czas byście i wy ją poznali, o ile jeszcze nie znacie.
Grandbrothers to fortepianowo elektroniczny duet, którego członkami są pochodzący ze Szwajcarii Lukas Vogel oraz Niemiec Erol Sarp.
Muzyka, którą tworzą najbardziej kojarzy mi się z minimalizmem, delikatnie zrysowaną linią melodyczną, której towarzyszą dźwięki uzyskiwane dzięki elektronice.
Płyta, od której nie mogę się oderwać od dwóch dni, pochodzi z roku 2017 i zatytułowana jest Open. Tytuł, w moim odczuciu, idealnie oddaje zawartość albumu, a wręcz zachęca nas do otwarcia się na dźwięki wypełniające go przez 53 minuty.
Płyta, podobnie jak wspomniany utwór z repertuaru Jarre’a, zachęca nas do zanurzenia się w delikatne dźwięki, które idealnie sprawdzą się w różnych sytuacjach. A zapewniam, że się sprawdza.
Dostrzegam jeszcze jedno podobieństwo do wspomnianego wcześniej utworu. Płyty można zacząć słuchać od dowolnego momentu i podobnie skończyć. Coś na wzór niekończącej się podróży, czarodziejskiej opowieści.
Trudno coś wybrać, tak na zachętę, by pobudzić ciekawość, zachęcić do włączenia tej płyty. Spróbuję takim oto utworem.
Podoba się Tobie mój tekst, a może inne moje działania, kalendarium muzyczne na Twitterze, program muzyczny 4xM w serwisie YouTube – możesz zostać moim patronem w serwisie Patronite.