Cóż tam panie w muzyce odc. 003
Ostatnia odsłona tego cyklu w tym roku wcale nie oznacza, że kończę przegląd płyt z roku 2022. Cały czas nowe/ stare płyty pojawiają się na mojej liście do odsłuchu i często są to pozycje warte uwagi.
Jako pierwszą chciałbym zaproponować dziś ostatni album grupy The War on Drugs zatytułowany I Don’t Live Here Anymore *, który ukazał się 26 września 2022 roku.

O zespole pisałem jakiś czas temu przy okazji płyty Lost in The Dream z roku 2014. Tegoroczny album nie wywołał u mnie takich emocji, nie zawiera tulu wspaniałych kompozycji. nie znaczy to oczywiście, że nie znajdziemy na nim dobrej muzyki. Jest ona po prostu inna, bardziej wyciszona. Idealnie nadaje się jako muzyczne tło w trakcie kolacji lub innego spotkania wśród znajomych. Takie płyty także są potrzebne, miłe dla ucha, nieabsorbujące uwagi przez swą przebojowość. A ta płyta jest idealna do tego, a także by jej posłuchać pijąc owocową herbatkę i siedząc pod kocem z książką w ręku.
Około roku 2000 trafiła w moje ręce płyta zespołu Rotting Christ zatytułowana A Dead Poem z roku 1997. Już od pierwszych dźwięków wiedziałem, że to jest to. Płyta wciąż jest na topie wśród moich ulubionych albumów z muzyką ciężką i ciężkawą.

Dlaczego o tym piszę? Odpowiedź jest dosyć prosta. Jeden z założycieli grupy, Sakis Tolis, na co dzień będący wokalistą i gitarzystą Rotting Christ, w marcu 2022 wydał solowy album. Among the Fires of Hell, tak jest zatytułowany, trafił do mnie zupełnie przypadkowo (ach ten przypadek). Słuchając propozycji algorytmu Spotify usłyszałem znajome dźwięki. Podszedłem to telefonu, odblokowałem go i włączyłem całą płytę. Dawno nie słuchałem tak dobrej płyty. Wszystko jest tutaj na swoim miejscu, nie ma słabych utworów. Musicie pamiętać, że nie jestem oddanym fanem takiej muzyki, choć z drugiej strony może to świadczyć, że nie jest to płyta zamknięta hermetycznie na gatunek i potrafi trafić do szerszego odbiorcy, oczywiście takiego, który nie boi się takich dźwięków. Mnie bardzo przypadła do gustu.
Nie będąc fanem grupy Muse, większość pewnie kojarzy utwór Starlight, nawet jeśli nie z zespołem, to dźwięki już tak.

Przyznam się szczerze, powodem włączenia najnowszego albumu grupy Muse zatytułowanego Will of The People była okładka. Dokładnie tak, gdy na nią spojrzałem pierwszym odruchem było dodanie do kolejki oczekujących na przesłuchanie. I chwała jej autorowi za to. Ominęła by mnie duża przyjemność jaką daje obcowanie z dźwiękami, które się na niej znajdują. W trakcie 37 minut trwania płyty zespół oferuje satysfakcjonującą podróż przez różne gatunki muzyczne i skojarzenia z innymi artystami (nie czynię z tego zarzutu). Ta różnorodność sprawia, że z chęcią wracam do tego krótkiego albumu. Utwór, który wybrałem nie jest może reprezentatywny, ale za to jaki przebojowy.
Dwa poprzednie albumy pochodzącego z Grecji zespołu Deaf Radio są dla mnie wciąż do odkrycia. Moją przygodę z ich muzyką zacząłem od tegorocznej płyty zatytułowanej Arsenal of Hope.

Ponownie mamy do czynienia z albumem trwającym około 40 minut. I jest to czas idealny, wcale nie z powodu słabości zestawu utworów. Muzyka Deaf Radio, to mieszanka rocka alternatywnego i elektronicznych dźwięków, tworzących iście wybuchową mieszankę. Idealnym tego przykładem jest utwór Model Society.
Pozostałe utwory utrzymane są w podobnym stylu, nie dają chwili wytchnienia zachęcając do mimowolnego wystukiwania rytmu. I pomyśleć, że taki dobry album ujrzał światło dzienne w dzień mych imienin, a ja odkryłem go dopiero w grudniu.

Już za chwilę będziemy żegnać stary i witać Nowy Rok. Wielu z was spędzi go na wspólnych zabawach z tańcami, czyli będzie potrzebna płyta, przy której można się pobawić. Jak dla mnie idealnym albumem na tę okazję jest ostatnia propozycja norweskiego duetu Röyksopp zatytułowana Profound Mysteries III. Nie jestem wielkim fanem tej formacji, choć z zainteresowaniem śledzę ich produkcje. Album z listopada 2022 roku, podobnie jak inne z ich dorobku, jest zbiorem utworów, w których w rolę wokalistów / wokalistek wcielają się różni artyści / artystki. Mieszanka jaką dla nas przygotowali Norwegowie jest idealna do słuchania i przede wszystkim do tańczenia. Może jestem już stary, nie wiem, przy czym się obecnie bawią młodzi, jednak mojego wyboru będę bronił z całą siłą. Takiego zestawu wysmakowanych utworów z kręgu elektroniki i popu daremnie szukałem długi czas i wiem, że na długo ze mną zostanie. Przecież te dźwięki same zapraszają na parkiet.
Devin Townsend – człowiek orkiestra, to chyba idealne określenie dla tego artysty. Pisze teksty, komponuje, jest multiinstrumentalistą, porusza się sprawnie w wielu gatunkach muzycznych, nie wszystkie jego dokonania trafiają w mój gust. Zupełnie inaczej jest z ostatnią płytą, którą opublikował pod koniec października kończącego się właśnie roku, zatytułowaną Lightwork.

Zestaw, który przygotował dla nas tym razem jest bardzo dobry. Nie brakuje na nim melodyjnych piosenek w stylistyce rockowej (Moonpeople), utworów – hymnów (Lightworker), eksperymentów z cięższą odmianą rocka (Dimensions). Wszystkie elementy pasują do siebie idealnie tworząc piękny obraz muzyczny, kończący się 10 minutowym utworem Children of God, będącym idealnym zakończeniem dla tego albumu. Sprawdźcie sami ten właśnie utwór, a później cały album. Polecam.
A teraz moi drodzy crème de la crème dzisiejszego zestawienia.
Przyszedł czas ostatnią płytę. Płytę, która niespodziewanie stała się albumem kończącego się właśnie roku. Ale po kolei.
Polski zespół Collage ostatnią płytę wydał w roku 1996, dokładnie wtedy. Od tamtego czasu muzycy grupy współpracowali ze sobą pod szyldem Satellite, w wielu projektach solowych, by w końcu pod wodzą lidera – Wojtka Szadkowskiego wrócić do koncertowania pod szyldem Collage. Już nie w oryginalnym składzie, ze zmienionym wokalistą (miejsce Roberta Amiriama zajął Bartosz Kossowicz), bez Mirosława Gila w roli gitarzysty.

Nie śledzę prasy muzycznej na bieżąco, nie spoglądam na zapowiedzi nowych wydań płytowych. Ponownie muszę podziękować przypadkowi (lub algorytmowi) za trafienie na najnowsze Dzieło grupy.
30 listopada ujrzał światło dzienne najnowszy album zatytułowany Over and Out. Płyta wydana po 26 latach od płyty Safe zmiotła mnie dosłownie i w przenośni. Wiem, jestem wielkim fanem takiej muzyki, takich dźwięków, lecz nie spodziewałem się zupełnie, że jeszcze coś jest w stanie tak mnie poruszyć, złapać za gardło i nie puszczać przez prawię godzinę. A na tę godzinę składa się zaledwie 5 utworów. Już samo to pokazuje, że nie ma tutaj taryfy ulgowej, jest długo (jak ja to lubię), jest rockowo z dobrze wyeksponowaną perkusją i instrumentami klawiszowymi, jest nowy wokal, jakby stworzony do tej muzyki. Już pierwsze dźwięki tytułowego utworu zapowiadały wspaniałą ucztę dźwiękową i nie kłamały. Przez niespełna 22 minuty, które trwa utwór dzieje się tak wiele, że trudno to opisać w kilku zdaniach. A później napięcie nie spada ani odrobinę. Dziecięcy chór w końcowych fragmentach kolejnego utworu na płycie, What About The Pain (a family album) przyprawia o dreszcze, krótki One Empty Hand rozpoczynający się dźwiękami fortepianu, przekształca się w piękną balladę (oczywiście w stylu Collage). Kolejny, 13 minutowy, A Moment A Feeling ponownie zachwyca wielobarwnością i emocjami towarzyszącymi słuchaniu. Jakby było mało, do ostatniego utworu, Man In The Middle, zespół zaprosił Stevego Rothery’ego z grupy Marillion.
Nie będę wam odbierał przyjemności jaką jest słuchanie tej płyty opisując ze szczegółami kolejne dźwięki. Jest ich tutaj tak wiele, tak pięknych, tak …
Tak, jak dla mnie jest to album roku – koniec kropka.
Mały przedsmak uczty muzycznej.
Do następnego razu …
*wszystkie odnośniki prowadzą do serwisu Spotify