Rozpustnik ukarany, czyli Don Giovanni w Metropolitan Opera

20 maja 2023 w ramach transmisji na żywo w HD z Nowojorskiej MET wyświetlono w kinach na całym świecie “Don Giovanniego” Mozarta w reżyserii Iva van Hove, z cenionym szwedzkim barytonem, Peterem Mattei, w tytułowej roli.

Produkcja unowocześnia osiemnastowieczną operę o legendarnym uwodzicielu, Don Juanie (pierwszy raz opisanym w 1630 roku w dramacie Zwodziciel z Sewilli i kamienny gość Tirsa de Moliny, rozgrywającym się w wieku czternastym) i umiejscawia ją w teraźniejszości, w bliżej nieokreślonym miejscu (według twórców inscenizacji, to zabieg celowy, podkreślający uniwersalność historii). Takie pomysły często mają mało zadowalające rezultaty – albo nie wynika z nich zupełnie nic, a taka reinterpretacja nie wnosi żadnego wartościowego komentarza, albo mamy do czynienia z tak dziwacznymi i paskudnymi kostiumami i scenografią, że zupełnie odciągają one uwagę od śpiewu i oryginalnej opowieści.

Spotkałam się już z różnymi unowocześnieniami, które zawiodły. Jednym z nich jest wizualny koszmarek na podstawie innego dzieła Mozarta, Wesela Figara, rozgrywajacy się w skrzyżowaniu hotelu ze szmateksem z lat 80. (zresztą również z Peterem Mattei, tym razem w roli innego uwodziciela – hrabiego Almavivy), którego jak dotąd nie dałam rady obejrzeć do końca. Tak więc, wiedząc o koncepcji reżyserskiej nowej inscenizacji Don Giovanniego, podchodziłam do tego przedstawienia jak do jeża, no bo w imię czego, chyba poza oszczędnościami w budżecie opery, nie możemy oglądać pięknych, historycznych kostiumów? Moje ogromne uwielbienie dla Petera Mattei (zapoczątkowane, gdy zobaczyłam go w roli Figara w Cyruliku Sewilskim Rossiniego, również produkcji MET) jednak zwyciężyło i wybrałam się z rodziną do kina.

Pierwszym zaskoczeniem była brutalność początkowej sceny, w której Donna Anna ściga Don Giovanniego po tym, jak ten wdarł się w nocy do jej pokoju i próbował ją (poza sceną) zgwałcić. Między Donną Anną a napastnikiem dochodzi do porządnej szamotaniny, co już od początku ustawia ton tej inscenizacji. Zaraz potem Don Giovanni morduje ojca swej ofiary, który stanął w jej obronie – tutaj też nie brakuje dramatyzmu i dużej ilości krwi. Takoż w późniejszej bójce między Don Giovannim a Masettem, narzeczonym Zerliny, którą Giovanni usiłował zwieść fałszywymi obietnicami małżeństwa, pojawia się spora ilość posoki, a uwodziciel tłucze twarzą przeciwnika o stopień schodów.

Nie mamy tutaj wątpliwości, że Don Giovanni to przestępca. Opera w tym ujęciu nie jest komiczną farsą, jak według lżejszych interpretacji, a podkreślona zostaje jej tragiczna strona. Reżyser Ivo van Hove, laureat nagrody Tony, w wywiadzie wyemitowanym podczas przerwy, wyjawił, że jego główną inspiracją był alternatywny tytuł opery, czyli właśnie Rozpustnik ukarany. Zło Don Giovanniego wpływa na otaczający go świat, w tym na otoczenie – scenograf Jan Versweyveld, którego wypowiedź również wyświetlono w przerwie, inspirował się rysunkami M. C. Eschera. 

Ich niemożliwa i niepokojąca geometria i architektura zostały przełożone, miejscami dosłownie, na scenografię. Szare, betonowe domy, pochylnie, długie schody i korytarze, brak mebli i roślinności, wszystko to daje wrażenie wrogiego świata, w którym nie da się żyć, budynków, w których nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby mieszkać. Większość opery rozgrywa się nocą, a scena spowita jest niepokojącym półmrokiem. Tego obrazu dopełniają stonowane czy wręcz ponure kostiumy, w których dominują czernie, szarości i beże.

Czy patrzy się na to przyjemnie? Nie. Ale koncepcja jest jasna i przemyślana, a ten chłodny i złowrogi nastrój świata przedstawionego na swój sposób przyciąga. Efektownym, choć może nieco przerysowanym zabiegiem jest nagłe pojawienie się mebli i roślin oraz ciepłego oświetlenia już po wciągnięciu Don Giovanniego do piekła przez ducha ojca Donny Anny.

Tak więc mimo iż najchętniej oglądam opery w ich oryginalnym kostiumie (co przy współczesnym, nieskutecznym zresztą pędzie do przyciągania młodego widza zdarza się coraz rzadziej), to mogę docenić dobrze przemyślaną i wyrazistą koncepcję.

Równie dobrze sprawiła się francuska dyrygent, Nathalie Stutzmann, śpiewaczka (kontralt) i instrumentalistka, która później wybrała dyrygenturę. Był to jej debiut w Don Giovannim i dyrygowała z należytą energią, entuzjazmem, ale też i precyzją, a sama orkiestra była bez zarzutu.

O ile reżyser i scenograf oraz dyrygentka wyszli z zadania obronną ręką, tak ze śpiewakami było już różnie. Niekwestionowaną gwiazdą był oczywiście Peter Mattei, według powszechnej opinii krytyków, z którą bez wahania się zgadzam, najlepszy Don Giovanni we współczesnej historii. A konkurentów w tej roli miał przecież niemało, w tym znakomitego polskiego śpiewaka, Mariusza Kwietnia, który z powodu poważnej kontuzji kręgosłupa, której nabawił się zresztą jako Don Giovanni właśnie, już niestety nie śpiewa.

Mattei, kiedy trzeba, uwodzi i czaruje, a kiedy trzeba, jest złowieszczy czy szyderczy lub komiczny. Głos urodzonego w 1965 roku barytona w ogóle się nie zestarzał, za to z wiekiem nabrał coraz bogatszej i bardziej miodopłynnej barwy oraz nowych niuansów ekspresji. Gdy śpiewał pod oknem serenadę Deh, vieni alla finestra, próbując uwieść pokojówkę Donny Elviry, rozmarzona aż zamknęłam na chwilę oczy, i pomyślałam, że na miejscu pokojówki nie tylko podeszłabym do okna, ale zaraz zbiegła na dół.

Drugą gwiazdą była grająca Zerlinę chińska sopranistka Ying Fang, której głos jest wyjątkowo dźwięczny i słodki, a technika nienaganna. Młoda śpiewaczka wykazała się też niezłym aktorstwem oraz stworzyła piękny duet z Mattei w La ci darem la mano.

Oboje zaśpiewali tak cudownie, że na chwilę można było zapomnieć, jakim obłudnym łotrem jest Don Giovanni i pomyśleć, że naprawdę stworzą szczęśliwe małżeństwo.

Włoska sopranistka, Federica Lombardi, jako Donna Anna nadała postaci należytą powagę i tragizm, rozpacz po napaści na nią i zamordowaniu jej ojca wypadły przekonywująco, również jej chęć zemsty. Głosowo także była bez zarzutu. Grający jej narzeczonego, Don Ottavia, amerykański tenor Ben Bliss również oddał tragizm sytuacji, jednak, jak na mój gust, zabrakło u niego nieco więcej ognia. Pewnym problemem jest też samo libretto, które nie daje postaci zabłysnąć – cały czas śpiewa o zemście, a w końcu dokonuje jej za niego kto inny, o wiele skuteczniej niż on sam mógłby to zrobić. Głos Blissa natomiast był przyjemny, ale przydałaby mu się lepsza projekcja, gdyż dźwięk zostawał “za głęboko” w gardle…

Baryton Alfred Walker w roli Masetta zaśpiewał kompetentnie, lecz miał nie najlepszą dykcję. Urzekł mnie natomiast jego ciepły uśmiech, skierowany do Zerliny – można było uwierzyć w tę miłość.

Ukraiński bas, Alexander Tsymbalyuk był należycie mściwy i złowieszczy jako komandor, ojciec Donny Anny, który powraca zza grobu, by ukarać Don Giovanniego. Nieco bawiło jednak nazywanie go przez tego drugiego starcem, zważywszy, że Tsymbalyuk jest znacznie młodszy niż Mattei i absolutnie na staruszka nie wygląda.

Adam Plachetka, czeski bas-baryton, wspaniale wcielił się w rolę Leporella, sługi Don Giovanniego, który z coraz większym wahaniem uczestniczy w jego podstępach. W pewnym momencie on i Don Giovanni zamieniają się ubraniem (wystarczy, że Leporello dostaje trencz i krawat), i sługa udaje pana. Tutaj Plachetka nieźle oddał sposób śpiewania Mattei. Całemu jego występowi towarzyszyły natomiast genialne, ekspresyjne wyrazy twarzy, akcentujące co bardziej komiczne chwile. Świetnie nadawałyby się na memy. Jego występ został nagrodzony ogromną ilością śmiechu publiczności. 

Najsłabszym ogniwem była niestety śpiewana przez portorykańską sopranistkę Anę Marię Martínez Donna Elvira, porzucona swego czasu przez Don Giovanniego. Jest to postać tragiczna: zna prawdę, ostrzega innych przed zdrajcą, jednak sama nadal go kocha, nawet będąc świadomą jego prawdziwej natury. Po śmierci ukochanego idzie zaś do klasztoru. I tutaj niestety pojawił się problem; głos, zamiast melancholijnego i przejmującego był matowy i zdarty; wiek niestety nie obszedł się ze śpiewaczką łagodnie pod tym względem. Szczególnie górne dźwięki kaleczyły uszy. Aktorsko natomiast wypadła jak połączenie diabełka z pudełka, wyskakującego co chwila, by ścigać Don Giovanniego, z zaaferowaną kwoką. Brat powiedział nawet, że to zachowanie, połączone z nieprzyjemnym głosem, jest tak zabawne, że mogłoby być celowym zabiegiem artystycznym. I rzeczywiście Donna Elvira również wywoływała śmiech publiczności…

Ten nierówny poziom śpiewaków nie całkiem licuje z renomą MET, jednak ogólnie inscenizacja jest świeża i interesująca. Peter Mattei po raz kolejny dowiódł, że nie ma sobie równych, a młode talenty, Ying Fang i Federica Lombardi, miały okazję zabłysnąć. Pozostaje mieć nadzieję, że niedługo tytuł pojawi się w internetowej bibliotece MET lub na DVD. 

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *