Religare

Umarł chłopczyk.

Zakatowali go najbliżsi. Sąsiedzi. Środowisko. System.

Wszyscy, bądź prawie wszyscy, uznający się za osoby wierzące.

Patrząc na krążące w sieci zdjęcie matki chłopca, siedzącej pod zakrywającym ścianę wizerunkiem jednego z licznych bogów ludzkości, nie mogłam oprzeć się pewnej refleksji, która mnie dopadła i wzięła do niewoli.

Na świecie prawdopodobnie nie ma ani jednego człowieka, który naprawdę wierzy w boga. Albo jest ich tak niewielu, że nikną w zalewie krzykliwej tandety religijnej.

Potrzeba wiary, czyli uznawania jakiejś siły wyższej, która daje wieczne życie, zaistniała – moim zdaniem – tuż po tym, gdy człowiek uzyskał świadomość. Zdał sobie wtedy sprawę z tego, że żyje, co radowało go w pewien sposób, ale w ślad za tym poszło dostrzeżenie własnej śmiertelności, a to już w najmniejszym stopniu nie było powodem do uciechy. Więcej: ze świadomością odejścia w niebyt jest bardzo trudno się pogodzić.

To nic, że kiedyś nas nie było, a mimo to świat istniał, inne jednostki – także ludzkie – rodziły się, wzrastały, rozwijały i marły, a przyroda nieustannie toczyła swój rytm istnienia. Było tak wtedy, dawniej. Teraz jednak, gdy poszczególne „ja” postawiło nogę w swej egzystencji, świadomie robiąc w niej krok za krokiem, nie może ono sobie wyobrazić, aby ten marsz się skończył, świadomość zapadła w czarny puch nieistnienia, a świat dalej popychał swoją taczkę, obserwując te same sezonowe zmiany natury. Całość scenerii egzystencjalnej pozostaje nieczuła na zniknięcie jednostki i to boli najbardziej.

Aby nie zwariować w zderzeniu z tak okrutną prawdą, wymyślono siłę wyższą, która wszystkim kieruje, daje życie i odbiera, ale nie ostatecznie i diametralnie, tylko zmieniając jego formę, ulepszając ją, ma się rozumieć. Taki tok myślenia wynikał i ze strachu, i z chęci zachowania swojej świadomości, własnego „ja”, które przecież nie może tak po prostu przestać istnieć. Jeśli jednak podczas ziemskiej wędrówki zachowa się i wprowadzi w życie dobro, które gdzieś tam ponoć siedzi w każdym z nas, u jej kresu czeka nas nagroda – wieczny byt gdzieś w miejscu bez cierpienia, nieskończenie pięknym i wspaniałym.

Na tym etapie jestem w stanie zrozumieć istotę potrzeby wiary. Wyobrażam ją sobie zawartą w jednej sentencji: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Nie trzeba jej nigdzie zapisywać, wystarczy przestrzegać, bo jeśli jakaś siła wyższa jest wszechobecna, to oznacza, że żaden ruch, który wykonasz, jej nie umknie. Każda myśl zostanie dostrzeżona. Wszystkie uczucia, właściwe wyłącznie ludziom, będą kładzione na szali dobra i zła. Świadoma owego faktu osoba wierząca każdego ranka obudzi się radośnie i pierwszą jej myślą będzie wdzięczność za nowy dzień. Podziękuje za słońce. Albo deszcz, każde z nich jest bowiem potrzebne w odpowiednich chwilach. Wszelką czynność wykonywaną w ciągu życia okrasi prośbą o nieustanną obecność owej siły wyższej, aby łatwiej było znosić trudy codzienności. Dostrzeże tę siłę we wszystkich i wszystkim, bo skoro jest stwórcza, wszechmocna i wszechobecna, to nigdzie jej nie trzeba szukać.

Taka siła, czy jak ją później pewnie nazwano: bóg, nie potrzebuje specjalnych miejsc, w których zamieszka. Symboli, wystawianych na widok publiczny. Funkcjonariuszy, uznających siebie za bożych wysłanników. Jednakowo wypełnia wszystkich, zatem każdy sam, bez  pośrednictwa innych, może nawiązać z nią (nim) kontakt. Klepania regułek, nazwanych kiedyś modlitwą, nie uzna za połączenie, za to spontaniczną dobroć – jak najbardziej.

Człowiek naprawdę wierzący nigdy nikomu nie zrobi krzywdy, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w ten sposób podnosi rękę na swego boga, który mieszka w pokrzywdzonym. Wie też, iż krzywda to bardzo szeroki wachlarz pojęć – od zadania śmierci, poprzez pobicie, maltretowanie, gwałt, oszustwo, kradzież, rasizm, homo-, kseno- i inne fobie, aż do znieważenia słownego i zaszczucia.

Człowiek, który wierzy naprawdę, zachowa równowagę w naturze, bo w niej też dostrzeże swego boga. Nie weźmie od niej więcej, niż potrzebuje; nie będzie jej niszczył bezmyślnie, bo wie, że w ten sposób rujnuje nie tylko harmonię, konieczną do przetrwania, ale także krzywdzi swego boga.

Taki człowiek pochyli się nad każdym potrzebującym, bowiem w jego świadomości cierpi w owej nieszczęsnej istocie także ów bóg, który ją stworzył i w niej zamieszkał.

Człowiek naprawdę wierzący czci swego boga całym swoim istnieniem. Nie może inaczej, skoro bóg w nim mieszka, wypełniając jednocześnie sobą cały świat dokoła. I nie musi nazywać życiodajnej siły, bo jest w niej, a ona w nim, stanowią jedno, wydając naprawdę smaczne i zdrowe owoce.

Tak, podobną wiarę jestem w stanie zrozumieć. Choć, jak zaznaczyłam wcześniej, uważam, że prawdopodobnie nie istnieje.

Zjawili się bowiem ludzie, którzy zawsze kręcą interesy na dobroci i naiwności ludzkiej. Tak najłatwiej, nie trzeba się zbytnio napracować. I oni, krok po kroku, powiedli łaknących życia wiecznego w kierunku czegoś, co dziś nazywa się religią. Skąd taka nazwa? Utrzymuje się, iż pochodzi od łacińskiego słowa „religare”, czyli „ponownie wiązać”. W pojęciu chrześcijaństwa tłumaczy się je jako ponowne związanie z bogiem po grzechu pierworodnym. Ludzie, którzy przyjmują to za wykładnię swego życia, albo nie wiedzą, albo dawno zapomnieli, że skoro bóg jest zawsze i wszędzie, nie można go zgubić i na powrót się z nim związać. Bez względu na nasze czyny nigdzie nie pójdzie. Ani osoba wierząca od niego nie ucieknie. Zło też od boga nie oddala; uprawianie go jest bowiem zaprzeczeniem własnej wiary. Wierzysz – czynisz dobro. Jesteś złem wcielonym – dajesz dowód swej niewiary. Można oczywiście być dobrym człowiekiem, nie wierząc w żadne siły nadprzyrodzone, ale to jest zupełnie inne zagadnienie.

Żadna religia tego faktu nie zmieni, choćby na nie wiem jakich gusłach, symbolach czy – jak mówią chrześcijanie – sakramentach się opierała. Sama, jako taka, wierzącemu człowiekowi do niczego nie jest potrzebna. Za to tym, którzy chcą dzięki niej żyć w luksusie, nie napracowawszy się zbytnio, jak najbardziej. Wszelkiej maści kapłanów i ich satelitów, głównie polityków, którzy zresztą też zwykle żyją z naiwności ludzkiej, nie brakuje w żadnym zakątku świata. Społeczeństwa chore na świątynie, rytuały, piękne słówka z fałszywych ust, obskurantyzm, hipokryzję oraz nakazy i zakazy, które dotyczą wszystkich, za wyjątkiem ich twórców, zmieniają się w hybrydy człowieczeństwa, które – jak wszystko w naturze – zostało dobrze stworzone, pozwalając jednak prowadzić się na manowce bez jednego słowa sprzeciwu.

Ktoś zapyta: skoro bóg ma być wszędzie, to i w kościołach też jest. Odpowiem: jak najbardziej. Ale kto go tam widzi? Słyszy? Czuje? Żyje w symbiozie z nim? Nie krzywdzi, czyniąc dobro? Wiara to nie kościół. Wiara to zjednoczenie z bóstwem w celu godnego życia, aby u jego kresu wciąż istnieć w lepszej, boskiej formie.

Za małą chwilę na dobre rozkręci się kampania wyborcza. W polskich kościołach, pełnych blichtru, przepychu, złotych symboli, zabobonów, relikwii i pustych modlitw, coraz trudniej będzie znaleźć boga, który niknie w podobnych teatrach próżności. Łatwo za to będzie wysłuchać zaleceń politycznych. Zepsuci do szpiku kości „wybrańcy boga” będą sączyć truciznę w uszy tych, którzy jeszcze ich słuchają. Powiedzą, że ten jest zły, a tamten dobry, mylnie wskazując kierunki i siejąc zamieszanie w świadomości milionów. Zagrzmią, że jeśli nie zagłosujecie tak, jak potrzeba, to będziecie się w piekle smażyć, bo wtedy my, beneficjenci waszego strachu i bezmyślności, stracimy obfite źródło dochodów. Macie być posłuszni. Zginać kark, ubożeć, kajać się, nie przeszkadzać i głosować na tych, którzy w nagrodę oznakują wam batem plecy.

Tysiące lat ludzkiej niewiedzy i strachu, wykorzystywane przez leniwych cwaniaków, zrobiły swoje. Większość ludzkości uległo zniewoleniu i trudno teraz ludziom zrozumieć, że religia i wiara nie mają ze sobą nic wspólnego, choć to przecież takie oczywiste.

Mam jednak małą prośbę do szerokich rzesz, zasłaniających się wizerunkami swoich bogów, miast chować ich w sercach. Kiedy znów zamęczycie na śmierć swoje lub cudze dziecko; zrobicie inną krzywdę fizyczną lub psychiczną; znów wybierzecie na swoich przywódców wredne kanalie, które dewastują kraj i niszczą jego obywateli, a po wszystkim pójdziecie w jedno miejsce, aby trzymać się za ręce, kiwać w rytm nadany odgórnie, klękać w dymie kadzideł i pobożnie składać ręce, to nie mówcie, że jesteście wierzący, bo to urąga wszelkiej sile dobra na tym świecie. Mówcie po prostu, że jesteście religijni. Tylko to będzie prawdą.

Anna Kupczak   @DemosKratos55

Podziel się

2 Replies to “Religare

  1. Religie powstała z dwóch głównych powodów, oba zostały przez Panią opisane, choć w bardzo obszerny sposób, przez co nie są całkiem czytelne. Pierwszy, to strach przed śmiercią – a drugi, nie mniej ważny choć słabiej uświadamiany powód, to strach przed innymi ludźmi i chęć kontrolowania ich poczynań. Właściwie, przy współczesnym stopniu zorganizowaniu społeczeństw, gdzie jest prawo i szereg instytutucji strzegących jego przestrzegania, to ta druga funkcja stała się przeżytkiem – jednak religie zbyt dobrze opanowały, przez tysiące lat, sposoby manipulowania ludzką psychiką, żeby tak łatwo dały za wygraną. Tak długo jak będziemy pozwalać na religijną indoktrynację dzieci i młodzieży, nie pozbędziemy się religijnych zabobonów, które zatruwają nasze życie.

    1. Dziękuję za komentarz. Zgadzam się i wiem, że uzmysławianie tej prawdy od czegoś trzeba zacząć. Najlepiej od wyłonienia na jaw prawdy o tym, że wierzącym ludziom religia do niczego nie jest potrzebna. Trudne to i żmudne zadanie, ale może warto. Postawiłam pierwszy krok, pewnie zrobię następne, w nadziei, że myślący podobnie pójdą obok.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *