Polemika – tak, ale tylko z sobą samym

Ciemnogrodu dzień powszedni (34)

            Spór jest, ale jakby go nie było, ponieważ ustały polemiki, ścieranie się racyj. Wystarczy lektura nagłówków, leadów tekstów, by wyrobić sobie o ich treści zdanie, opinię o autorze i ruszyć śmiało do krytyki. Polemika bowiem wymaga argumentów, zapoznania się z poglądem drugiej strony, a na to i czasu brak, i szkoda wysiłku, skoro wiadomo, że tamci to durnie, dranie i zdrajcy przeważnie, do tego płatni… Z nimi nie trzeba dialogować, lecz postawić ich do pionu, a nade wszystko zdemaskować, zdeprecjonować, jeśli zaś się uda, to ośmieszyć, pomówić też nie zawadzi, ale „z ostrożna”, bo się jeszcze jakiś pieniacz nawinie i do sądu poda.

            Dyskutuje się nie z przeciwnikami ideowymi i politycznymi, lecz z wyobrażeniem ich, z karykaturą. Owszem, wielu jawi się jako ożywione memy, mimo to także ich należy próbować przeniknąć, aby się dowiedzieć choćby tego, czemu tacy są bądź wydaje się, że są. Wykpienie daje satysfakcję, lecz nie jest poznawczo owocne.

            Innym powodem braku otwartej polemiki publicystycznej jest to, iż uważa się, że przywołując, nawet w celu krytycznego obsztorcowania, cudze teksty, do tego pochodzące z innego niż własne medium (gazety, portalu), nadaje się mu rangę i jednocześnie dokonuje się jego reklamy. Lepiej więc wbijać szpile bez informowania, o co i kogo konkretnie chodzi. Zresztą podobnie jest w przypadku książek i filmów (innych wydarzeń artystycznych bądź podobnego typu także). Ukazują się prawie wyłącznie słuszne recenzje, niekiedy sponsorowane, zawsze zaś na zamówienie. Tak zwany patronat medialny to najgorsze, co mogło spotkać kulturę i sztukę. Od serca i z porywu serca mało kto ośmiela się pisać (i zaraz budzi podejrzenie jego szczerość intencji), bo i tak rzadko uda się to opublikować, a zarobku za to nie będzie, ba, poobraża się ludzi wpływowych, którzy to sobie zapamiętają. Sztuczna genialność i obowiązkowe przemilczenie – oto wolnorynkowa krytyka.

            Dyskusję hamuje zatem autocenzura i specyficzne chamstwo. Gdzie tu na wymianę zdań i opinii miejsce, skoro wszyscy biją we własne bębny, zagłuszając się wzajemnie. Tam-tamy to melodia przeszłości – dziś są tuman-tumany. Górę wzięły epitety, slogany, wygodne ustawianie przeciwnika, wręcz wroga. Spór posiada uczestników, dysputa partnerów – co innego młócka słowna. Jej profesjonalni amatorzy (pozorny oksymoron) zadowalają się słownym i często gołosłownym okładaniem się przysłowiowymi cepami, którymi sami są po prostu.

            Niekłótliwa argumentacja i rzetelna prezentacja odmiennego zapatrywania uchodzi za przejaw słabości, a nawet chwiejności własnego światopoglądu. Uczciwość w odniesieniu do oponentów jest wyjątkową cnotą.

            Rzecz jasna, trudno polemizować z ewidentnym bełkotem bądź głupotą, to wręcz niedorzeczne, ale z pozoru i do pewnego jeno stopnia. Czasem bowiem i z bzdurami należy się zmierzyć po to właśnie, aby nie pozostawić ich bez reakcji i odpowiedzi, idąc po linii najmniejszego oporu. Zaniechanie walki z kłamstwem smoleńskim doprowadziło nas w to miejsce, w jakim obecnie się znajdujemy!

            W istocie nie o to mi chodzi, żeby zamęczać się czytaniem wypocin różnych półgłówków, o których wiadomo, że są nimi. Idzie mi o unikanie automatycznej reakcji aprobaty bądź potępienia. Konieczne jest znajdowanie przestrzeni na rozmowę, a nie jej kasowanie z powodu uprzedzeń i… ostrożności. Ba! Wręcz zaleca się ludziom, aby nie poruszali pewnych spraw, nie podnosili określonych zagadnień, gdyż się pokłócą i miło już między nimi nie będzie więcej. To jest dulszczyzna w krystalicznej postaci! Stosowana zarówno w sferze publicznej, jak prywatnej, ściśle rodzinnej. Nie mów, nie pytaj, nie odpowiadaj, nie opowiadaj się za niczym, co może się okazać kontrowersyjne – a co takie, do licha, diaska i cholery, dziś nie jest?! Nawet zmiana czasu budzi dzikie furie, zwykłe rąk mycie staje się dla kogoś podejrzane i wręcz prowokacyjne.

            Zmowa milczenia nabiera nowego znaczenia. Pruderia odnośnie do poglądów jest głębsza od tej, która odnosi się do upodobań erotycznych. Więcej i szczerzej (także bardziej szczegółowo) mówi się o (po)życiu płciowym, niż o tym, na kogo się głosuje i dlaczego. Kiedy wszelako dochodzi do wymiany na ten temat zdań, to przypomina ona wymianę ciosów, oczywiście, przy akompaniamencie krzyków, wrzasków, jęków z trzewi wydobywanych, jak gdyby same owe trzewia sobie wyrywano…

            Jeśli nie ma miejsca na kulturalną rozmowę na każdy temat (Mariusz Szczygieł na początku lat dziewięćdziesiątych prowadził sympatyczny program pod tym tytułem w telewizji Polsat) – to nie może też zaistnieć inteligenta polemika. Ale jest też inne zjawisko – otóż są osoby, które zgłaszają obiekcje wobec każdego, kto zechce wypowiedzieć się na temat ich opinii. Domagają się, aby nie komentować ich wypowiedzi wcale, jeśli nie jest to kadzenie. W mediach społecznościowych to częsta przypadłość – celebrytoza.

            Przy okazji nie mogę się oprzeć przed przytoczeniem określenia, jakie szczególnie mnie ostatnio ubawiło. Otóż po tym, jak piosenkarz Dawid Podsiadło (nie jest spokrewniony z poetą Jackiem Podsiadło) ogłosił, że zdecydował się na apostazję (czyli formalne opuszczenie instytucji kościoła rzymskokatolickiego), odezwały się głosy potępienia, w których szczególnie często pojawiał się neologizm pseudocelebryta. O paradoksie! Ten uznany i popularny artysta z pewnością nie jest celebrytą, czyli osobą znaną z tego, że jest znana. Tym mniej zaś musi się pod celebrytę podszywać, by być pseudocelebrytą. Jak to się mawia w slangu socialmediów: w inwektywy trzeba umieć.

            „No to porozmawialiśmy” – tak zazwyczaj kończy się coś, co ongiś nazywano wymianą poglądów. U nas za takową uznaje się wyłącznie ten jej rodzaj, gdy ktoś przychodzi do kogoś ze swoimi poglądami, a wychodzi z jego (i nie musi być dyrektorem ani prezesem partii). Nie ma miejsca na przekonywanie do złotego środka, wspólnej znajdowanie platformy – nie, obowiązuje radykalny maksymalizm albo – precz mi z oczu!

            Ucieranie się stanowisk, kompromis, wszystkie wynalazki humanistycznej kultury wyrzuca się na śmietnik gwoli możności ogłoszenia efektownego triumfu: zamknęli się wreszcie, to nasza wiktoria!

            I dlatego ja też dziś już wolę ze świnią pogadać o gwiazdach, niż z wieloma dziennikarzami z tak zwanych „wolnych mediów” (by nie wspomnieć o zwolennikach osławionej „dobrej zmiany”) o praworządności i Konstytucji RP. Bo ja oka nie przymykam!

            Polemizuję zatem sam ze sobą i nie narzekam na brak argumentów. Tyle że to bezpłodne, jak każda masturbacja. Jeszcze tli się we mnie gotowość do dysputy, ale myślę, iż długo to już nie potrwa. Żałuję, że tak właśnie jest, lecz nikogo do rozmowy zmusić się nie da, a do wszczynania awantury nie mam ochoty.

ROBERT PAŚNICKI

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *