Rozdział 6.
Na płycie wojskowych Babic, gdzie skołował samolot, czekał GAZ69, oraz stojący przy nim oficer w spadochroniarskim UeSie. Yaxa rozpoznał go patrząc przez iluminator, jeszcze nim samolot zakończył kołowanie. Technik pokładowy otworzył drzwi i przeszedł do tylnej części przedziału ładunkowego. Dopiero w tym momencie Yaxa uświadomił sobie, że nie jest w stanie bezpiecznie zeskoczyć na płytę ze swoim gipsowym gorsetem, głos technika za plecami przyniósł mu, więc nieproporcjonalnie wielką ulgę.
– Sekundkę, obywatelu poruczniku, zaraz wam zmontuję schodki… Zabraliśmy je specjalnie dla was… Wiecie, spadochroniarze, tego nie używają, więc latamy bez tego balastu… Wiecie, w samolocie liczy się każdy kilogram.
Oczekujący oficer zbliżał się do samolotu w czasie gdy technik montował schodki. Uzyskali perfekcyjną synchronizację, spadochroniarz stanął przy drzwiach dokładnie w momencie, gdy schodki były gotowe.
– Czołem, poruczniku. Witamy na Babicach i… wszystkiego najlepszego z okazji urodzin…
Yaxa już chwilę wcześnie zauważył 3 gwiazdki na bordowym berecie oficera. Ucieszył się, że Rebski wreszcie przestał być „przeterminowanym” podporucznikiem. Zrobiło mu się cieplej i raźniej jakby to był jego własny awans. W jednej chwili poczuł się tak dobrze, że nawet nie przeszkadzała mu zimna mżawka osadzająca się lodowatym makijażem na twarzy. Fakt, dziś jest 29 listopada… Kompletnie zapomniałem o moich urodzinach… Chyba chciałem o nich zapomnieć… Chciałem od czasu moich urodzin rok temu.
– Czołem poruczniku… Gratuluję awansu i życzę czwartej gwiazdki w przyszłym roku… Należy ci się jak mało komu w tej armii.
– Dzięki… Zabieram cię do podpułkownika, jeśli nie masz innych planów …
– Jedźmy.
+++
Drzwi otworzyła im Matylda ubrana w zimową kurtkę munduru polowego ojca związaną w pasie krawatem i prawdopodobnie nic ponad to.
– Cześć Braciochu, cześć panie Franku… – I natychmiast pobiegła w kierunku schodów krzycząc z całej siły. …– Tato! Przyjechali!.. – A sekundę później zniknęła na piętrze. Abel wszedł przez ogrodowe drzwi w przemoczonej deszczem flanelowej koszuli jak prawdziwy emeryt zajmujący się swym ogrodem bez względu na pogodę. Wszyscy wiedzieli, że to anomalia, lecz nikt nie zapytał co on właściwie robił w ogrodzie w czasie deszczu.
– Cześć chłopaki… Uściskałbym cię Yaxa ale boję się czy nie połamałbym ci twojego gipsu…
– Nie szkodzi. I tak się cieszę, że jestem w domu… Właściwie dawno się tak nie cieszyłem… szczerze….
– Siadajcie chłopaki… Popijemy herbaty i zjemy coś…
– Ja nie mogę siadać, bo muszę się jeszcze dziś pojawić w garnizonie a później zluzować Mirę przy Justynce… Ale przecież Yaxa zostaje na dłużej, to jeszcze zdążymy pogadać.
– Młodemu ojcu wcisnęli służbę w niedzielę?
– Coś tak jakby…
Twarz Yaxy najwyraźniej zdradzała, iż nie bardzo uchwycił przekaz, więc Abel pospieszył z tłumaczeniem.
– Yaxa, ty nie wiesz, że Franek ma córkę, prawda? No tak, do was w tych „borach lubuskich” żadne ludzkie wieści nie docierają…
– To prawda. Nie miałem pojęcia … Gratuluję…
– Leć Franek ale znajdź trochę czasu jak najszybciej i wpadnij do nas.
+++
– Naprawdę się cieszę, że Rebski dostał wreszcie porucznika… już myślałem, że trzymają go na bocznym torze awansów, by się go pozbyć ze służby, bo się komuś źle kojarzy…
– Może tak naprawdę było ale nie wzięli pod uwagę jego uporu… co jest naprawdę głupie, bo przecież ten facet nie podszedłby nawet w pobliże korpusu oficerskiego, gdyby nie był uparty jak lawa wulkaniczna.
– Nie wzięli pod uwagę też twojego uporu w jego sprawie, prawda?
– Może i prawda…
+++
29 listopada 1970 był dniem 24 urodzin najmłodszego podwójnie dyplomowanego porucznika w LWP, czyli Yaxy.
Dwudziestoczteroletni porucznik nie jest niczym nadzwyczajnym w porządnych armiach, tylko że LWP nie było niczym tym rodzaju.
Porucznik o takim wykształceniu wojskowym, byłby, zjawiskiem dość szczególnym, nawet w najlepszej armii.
Na dodatek, był jednym z niewielu oficerów powojennej generacji, jaki miał jakiś realny obraz realnej wojny. Taki ‘obraz’, to bardzo mało w porównaniu z doświadczeniem frontowym ale na tle umundurowanych rówieśników, którzy coraz rzadziej uświadamiali sobie, że zawód sobie wybrali może nagle teleportować ich w rzeczywistość niewyobrażalnie odmienną od znanej codzienności.
Yaxa przechodził szczeble edukacji znacząco szybciej niż jego rówieśnicy ponieważ był tzw. genialnym dzieckiem. W świetle testów wiedzy, oraz możliwości kognitywnych mógł ukończyć szkołę podstawową, gdy jego rówieśnicy zaczynali trzecią klasę, jednak ze względów psychologicznych ograniczono jego ‘skok przez oficjalną edukację’ zaledwie do trzech poziomów. Program liceum połknął z nawiązką także przed terminem, ale spędził tam ustawowe 4 lata z powodu zalecenia psychologów a także dlatego, by nie stawiać polskich wyższych uczelni w kłopotliwej sytuacji. Jak z wieloma sprawami w PRLu, niby przeszkód nie było ale były. Z jakiś powodów, uczelnie były w większości niezdolne do zaabsorbowania zbyt młodych studentów a forsowanie ‘niechcianej improwizacji’, to zwykle wywoływanie wilka z lasu.
Po maturze wszystkie kariery były dla niego otwarte.
Ostatnią rzeczą jaką rodzice przewidywali, było to, iż wybierze on karierę wojskową.
Pierwszą rzeczą jakiej Safona NIE-życzyła sobie dla syna była kariera wojskowa, właśnie. Abel nie miał na to aż tak kategorycznego poglądu ale także nie był zadowolony, gdy syn zakomunikował wybór Wojskowej Akademii Technicznej.
Historia drugiego z poruczników jadących do podkrakowskiego domu Abla, była kompletnie inna. Nie dlatego, że brakowało mu inteligencji, lub zdolności. Nie był cudownym dzieckiem w tym samym znaczeniu co Yaxa, to pewne. Tym niemniej cudem jego własnej woli, zdolności oraz inteligencji było, że stał się oficerem, jakiego nie wstydziłaby się nawet najlepsza armia na tej niespokojnej planecie. Nieważne, że był nieco za starym porucznikiem, ważne było kim NIE stał się w swym życiu, choć wszystkie okoliczności jego dzieciństwa i wczesnej młodości determinowały go do zostania kryminalistą, lub menelem.
A co jeszcze ważniejsze, kryminalistą lub menelem nie stał się, ani przed, ani po założeniu oficerskiego munduru, co w LWP wcale nie było tak oczywiste, ponieważ mundur dawał duży margines bezkarności i niestety niejeden oficer z tego marginesu korzystał.
+++
Trzeciego grudnia 1970 roku Abel wybrał się do centrum Krakowa poszukać jakiegoś prezentu dla Matyldy. Prezenty świąteczne dla nielicznych osób, którym dać je chciał, lub powinien, kupował z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Wybranie prezentu dla Tyldy zawsze zostawiał na ostatnią chwilę. Zawsze licząc na jakąś „nadprzyrodzoną” pomoc w wyborze, gdyż nigdy nie potrafił trafić w oczekiwania córki, myśląc racjonalnie. Nie dlatego, że Tylda miała jakieś wyszukane i kosztowne wymagania. …Gdyby tak było, nie byłoby problemu…choć może miałbym z nią inne i to poważniejsze problemy… Typowe problemy jakie ma się z krnąbrnymi nastolatkami… Dawniej źródłem takiej „nadprzyrodzonej pomocy” była zawsze Safona ale teraz, gdy ona tak-jakby-nie-żyje… albo naprawdę nie żyje, „nadprzyrodzoność” nie kwapi się z pomocą… Nie mogę nawet powiedzieć Tyldzie, że najlepszym prezentem na tegoroczne, przyszłoroczne, oraz wszystkie inne święta, jest fakt, iż najwyraźniej całe kacapskie tajniactwo się nas wreszcie odpieprzyło… Przestałem ich wyczuwać w okolicy… Gdybym mógł powiedzieć to Matyldzie, pewnie cieszyłaby się razem ze mną. Dla mnie to najlepszy prezent jaki mogłem dostać… cóż, istnieje jeden lepszy ale tego raczej nie dostanę w tym roku, ani w żadnym innym… najprawdopodobniej…
Ponieważ nie mógł liczyć na pomoc „nadprzyrodzoną”, ruszył do śródmieścia już trzeciego grudnia. Jeśli nie uda się dziś, będę miał jeszcze trzytygodniowy margines. Tak sobie rozmyślając i jakby podświadomie unikając księgarni, w których widział jedyną ‘szalupę ratunkową’ na morzu jego dylematów, niemal wpadł na niskiego mężczyznę.
– Dzień dobry panie podpułkowniku… A może już pułkowniku, pomimo statusu emeryta?.. – Radośnie zabrzmiał śląski akcent niskiego przechodnia nim Abel zdążył spojrzeć na jego twarz. Po sekundowym spojrzeniu wiedział już kogo spotkał.
– A, dzień dobry mecenasie… Co pana tym razem sprowadziło do Polski?.. A już szczególnie, do Krakowa?.. Mam nadzieję, że coś mniej tragicznego niż ostatnio?
– O, tak. Tamta sprawa była wyjątkowa… Przecież zostałem prawnikiem businessu właśnie po to, by nie obcować z ludzkim cierpieniem… W tamtą sprawę wciągnął mnie tylko nienaturalny splot okoliczności… Jestem w Krakowie na poszukiwaniu pamiątek a w Polsce, generalnie z powodu, wciąż mieszkającej tutaj część mojej rodziny. Postanowiłem rozwieźć parę prezentów między nimi i… i może obgadać jakieś perspektywy pracy w Niemczech dla nich… Wie pan… A oficjalnie, siódmego, będę towarzyszył kanclerzowi Brandtowi w jego warszawskiej wizycie.
– Poszedł pan do polityki?
– Nie całkiem. Powiedzmy, że chodzi o udział w historycznym wydarzeniu i o nawiązanie jakiś roboczych kontaktów.
– Nie widzę większych perspektyw na konstruktywne następstwa tej wizyty… W PRLu robi się coraz biedniej i głupiej pod rządami ciemniaków. Niech pańscy krewni się pospieszą z decyzją.
– Bardzo cenię sobie pańską radę… Mam nadzieję, że moi krewni też docenią… Obiecuję nie cytować pana z nazwiskiem, oczywiście.
– Cenię sobie pański adwokacki styl… Lubię go nawet.
– Dziękuję. Czy nie będzie nietaktem jeśli zapytam o pańską ‘prawdziwą żonę’?
– Mam wrażenie, iż właśnie pan zadał to pytanie… Mylę się?
– Proszę mi wybaczyć… to taki adwokacki odruch.
– OK, jestem ciekaw tego ‘adwokackiego odruchu’… Ma pan jakieś przesłanki, by sądzić, iż kobieta w kostnicy nie była ‘prawdziwą’, czy może pan to wie?
– Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Nim zostałem adwokatem businessu, byłem prokuratorem kryminalnym i… i tak mi zostało trochę instynktu profesjonalnego z tamtych czasów… Trochę wiem a trochę polegam na intuicji…
Wiem, że Schneider był martwy w momencie wybuchu pożaru i ten zgon nie nastąpił kilka, czy kilkadziesiąt sekund wcześniej w wyniku uderzenia, oraz nie-zapiętych pasów. Tego najlepsi niemieccy patolodzy są pewni… Mają natomiast pewien problem z interpretacją anomalii. Istnieje teoria, że ciało mogło być mrożone przez kilka dni a w momencie wypadku nieodtajało jeszcze w pełni szczególnie korpus i głowa… Tu moja ścisła wiedza właściwie się urywa, ponieważ włączył się rząd federalny, oraz BND i… i skłonili rodzinę, by dla dobra kraju nie naciskała na śledztwo w sprawie morderstwa… Natomiast moja intuicja byłego prokuratora wychwyciła coś na tzw. „identyfikacji”… nie śmiem robić ekspertyz, ale na moje oko, oba ciała płonęły w ten sam sposób…
– Ma pan na myśli, iż oba były zamrożone w takim samym stopniu, czyli mrożono je mniej-więcej tak samo długo(?)…
– Otóż to… A pańska żona zniknęła nie wcześniej niż 30 godzin przed wypadkiem… A są nawet przesłanki, by sądzić, iż najwyżej 10 godzin przed…
– Rozumiem pański tok rozumowania ale, czy nie ma sposobów na ekspresowe zmrożenie tkanki do takiego samego stopnia jaki wymagałby dłuższego czasu z użyciem konwencjonalnych urządzeń…
– Oczywiście, że są, lecz one zostawiają niekonwencjonalne… jakby to powiedzieć… skutki uboczne.
– A proszę mi jeszcze powiedzieć od kogo słyszał pan o tych 10 godzinach… O ile wiem, polscy śledczy nie dotarli do takiej informacji.
– To prawda, polscy nie dotarli… Proszę wybaczyć podejmowanie tego tematu… Najlepiej jeśli już pójdę… Mój telefon na wizytówce jaką dałem panu ostatnio jest wciąż aktualny i takim pozostanie w przyszłości… Szczególnie, gdyby odwiedził pan Republikę Federalną… Życzę wszystkiego dobrego na Weinacht i w nowym roku… dla pana Yaxy i panienki Matyldy również… Do widzenia panie Podpułkowniku…
– Jeszcze moment… Czy wie pan o tych 10 godzinach, ponieważ BND zgubiło Schneidera i próbowało wrócić na ślad poprzez śledzenie Rosjan, z którymi się zadawał?
– Nie mogę odpowiedzieć.
– Czy BND obserwowało Schneidera? Nie możesz tak po prostu się ulotnić po tym, co już powiedziałeś… – Abel przestał być uprzejmy, co najwyraźniej musiała wyrażać jego twarz a nie tylko porzucenie formy grzecznościowej, wiec Dudek dorzucił jedno długie zdanie jednocześnie oddalając się od rozmówcy:
– Wiem o ‘10 godzinach’ ponieważ Schneider był obserwowany. Głupio mi zostawiać pana z czymś takim, więc złamię jeszcze jedną tajemnicę. Mini pańskiej żony wjechało legalnie do Berlina Zachodniego. Prowadziła je kobieta odpowiadająca rysopisowi pańskiej żony i posługująca się prawdziwym paszportem pańskiej żony. Amerykanie zrobili sobie jego zdjęcia i sprawdzili wizy oraz pieczątki przekraczania granic jakie w nim były. Wiem, że rozmawiali z paroma strażnikami granicznymi w Europie właśnie na ten temat.
Abel przez kilka sekund rozważał, czy aby nie należałoby wytrząsnąć z mecenasa Dudka nieco więcej informacji? Nie, niema sensu. Jeśli naprawdę służył w U-Boot-Waffe, to nie wstrząśnie nim nic słabszego od bomby głębinowej a ja nie mam, ani ochoty, ani powodu, by to sprawdzać praktycznie, szarpiąc się z obywatelem zachodnio-niemieckim na krakowskiej ulicy… Właściwie, to szlag by go trafił z jego wieściami… Ja nie chcę żadnych nowych wieści o Safonie, czy z nią związanych! Odpieprzcie się wszyscy! Albo przenieście mnie na jakąś nieznaną światowemu tajniactwu wyspę, gdzie ją spotkam!…
Abel spojrzał w stronę, w którą oddalił się Ślązak. W polu widzenia nie było ani śladu kogokolwiek podobnego. Może być, że jedyną prawdziwą rzeczą we wszystkim, co powiedział herr Dudek!, był jego śląski akcent a może tylko przemilczał, iż wykonuje doraźne przysługi dla BND… zum Teufel mit ihm und die andere…