O (de)mobilizacji słów kilka

Ciemnogrodu dzień powszedni (23)

O (de)mobilizacji słów kilka

            Temat się jak gdyby wyczerpał, choć ta studnia jest bez dna – ile jednak można pisać o tym samym, w dodatku bez żadnych efektów, nawet widoków na nie w nieodległej przyszłości. Znużeni są autorzy, znużeni są czytelnicy, ba, samo znużenie jest sobą znużone…

            A jednak trzeba być nieustępliwym!

            No i pięknie, ale ileż można czekać? Żebyż zresztą ograniczało się to wszystko do samego czekania. Akt to poniekąd bierny, w sumie nawet nieskomplikowany w sensie wysiłku. Tymczasem prócz czekania, przychodzi walczyć o to, by nie pogrążyć się w odmętach. Toniemy, acz to nie my osobiście (przynajmniej nie ja) przebiliśmy w wielu miejscach dno (nomen omen) naszej łajby. To szaleńcy u sterów są sprawcami tej katastrofy zapowiedzianej, acz być może jeszcze dojść do znaczącego zminimalizowania kosztów, lecz nie do uniknięcia jej. Katastrofy szpetnej, jak szpetne są twarze jej sprawców – od sternika głównego po każdego mini-sternika.

            Oklepane i sztampowe to porównanie państwa do nawy, czyli statku. Ma ono jednak swój urok, bo zawsze bardziej romantyczne jest bycie rozbitkiem niż ofiarą, która wywróciła się z wypadłą z kolein przepełnioną furmanką bądź wpadła na drzewo w rozklekotanym busiku podmiejskim w drodze do roboty na czarno.

            Chciałoby się wierzyć, że gdy przyjdzie do momentu przełomu, to się okaże, że potajemnie i samoistnie zarazem trzymamy się za ręce, może nawet jest to uścisk serdeczny, niezdradziecki, a przynajmniej wierny – bowiem o to jest najtrudniej w obliczu przesilenia, przełomu – o wierność.

            Ci, którzy gardzą uczuciami szlachetnymi, którzy wierzą w gotowość każdego do urządzenia się w przysłowiowej dupie (czy to z racji wygodnictwa, czy z powodu uległości, łatwości zastraszenia) – ci właśnie boją się tej milczącej a wiernej wspólnoty wartości niezbywalnych (imponderabiliów, by użyć staroświeckiego terminu), acz kruchych niczym porcelana.

            Złością i gniewem można się zmęczyć, ba, nadzieja może stać się wręcz niesmaczna, ale współodczuwanie, zwykłe podanie sobie rozumiejącej ręki, znaczy więcej od tysiąca słów, argumentów.

            Serce, jakie okazaliśmy uchodźcom z najechanej przez Rosję Ukrainy, to serce powinniśmy także otworzyć wobec siebie nawzajem. To gesty są małe, lecz już je widać. Pomoc tym, których nie stać na wykupienie podstawowych leków, na choćby jeden ciepły i treściwy posiłek. Pomoc dobrosąsiedzka i wolna od zbytecznych słów, deklaracji oraz przede wszystkim formalności. Taka mała solidarność wielkich serc. Jakże to kiczowato brzmi, a jakąż niesie nie tylko otuchę, lecz zwłaszcza ulgę. Zasłużoną satysfakcję zaś tym, którzy mają okazję podzielić się z potrzebującymi – to jedyny przypadek dzielenia, który buduje wspólnotę, jedność.

            Albowiem pokonać okupanta wewnętrznego możemy właśnie w ten sposób, że odrzucimy jego logikę myślenia. Nie ulegniemy anomii, demoralizacji przez podział i zwątpienie, nie anihilujemy sumienia. Korumpującemu systemowi postawimy tamę w postaci oporu społecznego (czyli wspólnotowego), który polega na empatii, wsparciu wzajemnym, podnoszeniu z kolan tych, co upadli. Nie dajmy się upodlić, cynicy bowiem chcą, abyśmy temu, który się przewrócił, nie dość, że nadepnęli na gardło, to jeszcze ukradli czapkę, jaka spadła mu z głowy.

            Kombinują, jak nas zmienić w bydło, jak skłonić do pożerania się wzajemnego, gdy już nagie świecą kości resztek z pańskiego (czyli ich!) stołu.

            Flaki i flaszki – byle bandzioch napchać i mordę zachlać. Potrzeby i horyzonty suwerena do tego sprowadzić jest celem tych, którzy sądzą, że władzy raz zdobytej nie oddadzą już nigdy. Haniebna pogarda, jaką się kierują, szczególnie jest widoczna w ich codziennych zachowaniach: buta, bezczelna i jawna pazerność, wreszcie arogancja skrajnie prymitywna. Przestali się kryć ze swoim złodziejskim charakterem, niekiedy maskują jeszcze ostateczny cel, jakim jest totalna dyktatura, zerwanie z zachodnimi strukturami (UE, NATO) i wprowadzenie w perspektywie ich życia dziedziczności udziału w układzie, jaki wytworzyli. Chodzi im o to, żeby ich dzieci oraz wnuki zajmowały po nich stanowiska i urzędy, podczas gdy oni będą sobie luksusowo żyć na emeryturze na zgniłym Zachodzie. System wzorowany na Rosji Putina – aliści ma jedną wadę w Polsce.

            To się u nas nie może udać, ponieważ ich wódz za późno zaczął, ledwo zipie, a my, jako społeczeństwo (nawet ten zatęchły tzw. suweren) – choćby i chcąc nie chcąc – znamy współczesną Europę od Odry po Ebro, tudzież mimo rabskich złogów popańszczyźnianych Polacy mają inny charakter narodowy (pomińmy tu szczegółową dyskusję; znam wszystkie argumenty, odsyłam przy okazji do dwutomowej dokumentacji słynnej wystawy z roku 1979 Polaków portret własny) i bunt to dla nich nie nowina. Nie będą tępo stać jak dekabryści (ludzie skądinąd szlachetni nie tylko z urodzenia), którzy sami nie wiedzieli, czego chcą i czekali na propozycje cara, więc dostali… z armaty. Za to Polacy potrafią komitety zakładać własne, ale potrafią także komitety palić. To powinno być ostrzeżeniem dla władzy, która może mieć pokusę wprowadzenia autorytarnego rygoru, jakiegoś niekończącego się stanu wyjątkowego. Tymczasem to nic nie da; fałszowanie wyborów również nie sprawi, że położymy uszy po sobie.

            W tej walce trudno liczyć na zwykłe media, a osobliwie na większość ich pracowników, których przez nieporozumienie leksykalne nazywa się dziennikarzami (tych prawdziwych, będących zarazem obywatelami, jest garstka) – liczyć trzeba na siebie nawzajem, na tę drobną pomoc codzienną, która wyewoluować może w piękny ruch nowej solidarności, tej z etosem, a nie zredukowanej do dna w postaci wygód dla psa Kacperka.

            I wówczas wzejdzie tęcza, a my pójdziemy po jej łuku do miejsca, w którym znajdziemy skradzioną nam przez łajdaków naszą wolność!

            P.S.

            Felieton ten dedykuję Piotrowi Wesołowskiemu, który do jego napisania mnie zmobilizował. Dzięki serdeczne!

ROBERT PAŚNICKI

Podziel się

2 Replies to “O (de)mobilizacji słów kilka

  1. Pana felietonem można by rozpocząć pisanie kolejnego tomu książki pod znanym już tytułem “Dzieje głupoty polskiej”.
    Bardzo zachęcam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *