Nic już zdaje się nie krępować faszystów u władzy. Taka pycha albo kroczy przed upadkiem, albo jest dowodem na pewność, że obecny stan rzeczy i po wyborach zostanie zachowany.
Coraz bardziej gnębią mnie obawy, iż chodzi o to drugie. Wiedzą, że nic ich nie ruszy, bo trwają gremialne przygotowania do sfałszowania wyborów. Na każdym froncie. Wobec takiej perspektywy już niczego nie muszą ukrywać, wszak trzecia kadencja zaplanowana była na ostateczne rozwiązanie. Można zacząć już teraz, skoro nic nie stoi na przeszkodzie.
Kaczyński zawsze uprzedza świat o swoich zamiarach. Nigdy nie krył, że jedynym jego dążeniem jest władza absolutna, połączona z bałwochwalczym kultem przywódcy. Ostrzegł, że od koryta nikt i nic żywcem go nie odciągnie. Głośno stwierdzał, że wszytko może z ziemią zrównać, aby własne, chore wizje wprowadzić w życie. Swoich akolitów dobierał z najbardziej brudnych i odrażających towarzystw, wiedząc doskonale, że nikt uczciwy za nim nie pójdzie. Im gorsza szmata, tym łatwiej „sprzątać”, czyli usuwać dobro ze sfery publicznej, pokrywając je gnojem, którego tak wiele ma do zaoferowania.
Teraz też uprzedził, co będzie dalej. Cel: zniszczenie każdego, kto jeszcze taką szmatą nie został i nawet mu to w głowie nie postało. Unicestwienie wszystkich sprzeciwów, wraz z osobami, od których pochodzą. Mają zostać tylko wyznawcy, by choć na chwilę przed śmiercią, która – z biologicznych choćby przyczyn – jeszcze z pewnego oddalenia, ale już zagląda mu w oczy, usłyszeć wyłącznie wycie zachwytu i wreszcie przestać się bać. Na maleńką chwilunię. Tycią. Wystarczy, aby w końcówce życia dowiedzieć się, jak to jest, kiedy strach przed wszystkim, czego nie ma w nim, przestaje dusić, dręczyć, uciskać, stawiać włosy na głowie.
Dla tego ułamka sekundy jest gotów zatracić naród; spory, z potencjałem na wielkość, gdyby tylko wyrwać go ze szponów wszechobecnego zła, lepkimi mackami obejmującymi wszystkich, którzy w porę nie uskoczyli w jakiś kątek zaciszny.
Takich jest sporo, jednak boją się wyjść. To ich Kaczyński chce zniszczyć, bo jeśli choć jeden zostanie, samozwańczy wódz i zbawca nigdy swojej chwili wolnej od strachu nie zazna. Inicjuje więc działania, które mają jeden cel: pozbyć się wroga. A przerażony zwierz jest zdolny do wszystkiego.
Działa od samego początku, choć pierwotnie jego ruchy były powolne, aby uśpić naszą czujność. Teraz, gdy już nic nas nie dziwi i przeciw niczemu czynnie nie protestujemy, zwiększa tempo. Ostatecznie i jemu czas ucieka.
O działaniach ostatnich tygodni, nawet miesięcy, dziennikarze, pismaki i wszyscy internauci napisali już elaboraty. Dodam więc tylko, że sieć rozciągnięta przez partie i kościół łowi wszystko, co może w nią wpaść, nawet dzieci. I niszczy. Zakryci hipokryzją i portretami wątpliwych świętych, liczą na ślepotę swoich wybrańców, którą to wywołali wieloletnim sączeniem trucizny ze swoich mediów. Wciąż jeszcze, niestety, liczą dobrze.
Wewnątrz sieci hoduje się również zbirów, którzy – już bez białych rękawiczek, okrężnych dróg czy innego zawoalowania – są szykowani na bezpośrednich niszczycieli. Nie waham się użyć słowa – zabójców. Daje się im broń, miejsca szkoleń i zachęty, także materialne, bo często na widok krwi sama ideologia, choć mocno zakorzeniona, może nie wystarczyć.
Jeszcze parę chwil i trzeba będzie duszę z ramienia wpędzać z powrotem do wnętrza, zanim wyjdzie się z domu. Jeszcze kilka pokazówek i wszystkie hamulce puszczą, bo napięte są już do granic możliwości.
Można sobie bowiem żarty stroić z ministra, herszta wszystkich newralgicznych środowisk, który trzyma gnata w spodniach, choć uroczystość jest państwowa, a jemu nieustannie towarzyszą ochroniarze. Można robić memy i chichotać. Można przejść nad tym do porządku dziennego.
W świetle jednak ostatnich wydarzeń – zaszczuwania włącznie z morderstwem, hejtu na niebotyczną skalę, pobić nastolatków i coraz głośniej wypowiadanych gróźb ze strony szeregów partii rządzącej – mnie wcale nie chce się śmiać. Ta karuzela już działa bez obsługi. Nakręca się sama, coraz mocniej, szybciej, wyżej. Jeśli jej nie wyłączymy jesienią, gnaty w spodniach staną się powszechne. Pały na lewaków też. Noże na odmieńców. Obozy dla nieposłusznych. Stosy dla heretyków.
Przesadzam? A komuś się może wydaje, że druga wojna światowa, wraz ze wszystkimi swoimi okropnościami, cierpieniem, nawet gehenną, przelaną krwią i łzami, spadła z nieba nagle, niespodziewanie, bez znaków przepowiadających i poczynań zwiastujących późniejszy brak hamulców? Otóż nie, moi mili. Przed nią było tak, jak teraz. I podobnie wszyscy lekceważyli przesłanki, bo nikomu nie chciało zmieścić się w głowie, że ktoś mógłby posunąć się aż tak daleko.
Wiedzcie zatem, że zawsze ktoś taki istnieje. Trudno mi pojąć, że Polsce przytrafia się owo nieszczęście drugi raz w jednym stuleciu, gdy jeszcze żyją ludzie, którzy tamto pamiętają i próbują wszystkich ostrzec. W dodatku tym razem wróg narodu wywodzi się spośród nas. Kraj najechał bez przekraczania granicy. Gnębi i rabuje swoich. Jawnie zapowiada ich zniszczenie.
Jeden ministerski gnat staje się symbolem czasów, które mogą nadejść, jeśli z jakichkolwiek przyczyn na to pozwolimy. Wokół wodza tych gnatów od lat sterczą setki. On sam może wciąż go przy siedzeniu nie nosi, ale tylko dlatego, że w swej nieudolności życiowej mógłby nim sobie zrobić krzywdę. Natomiast uwolnione ze smyczy zastępy szakali, gotowych do prowokacji i niszczenia przeciwników, wstaną z klęczek, schowają paciorki do kieszeni, ze spodni wyjmą gnaty, rozbiegną się na wszystkie strony i nikt nie będzie wiedział, czy za moment jakiś nie wyskoczy mu zza węgła prosto w twarz. Po co im te gnaty? Każdy wie, że broń może zabić, nawet rykoszetem. Biorąc ją więc do ręki, ma jasny cel. I motywy – strach, żądza władzy, chciwość czy jakiekolwiek inne – są bez znaczenia.
Broń pakuje się w spodnie, aby zabić.
Czy ktoś chce w takiej rzeczywistości puszczać dzieci same do szkoły? W ogóle je tam posyłać, aby ulegały indoktrynacji albo były niszczone? Czy ktoś pozwoli dziecku na kontakt z pedofilami w sutannach, których już nikt nigdy nie będzie miał prawa o cokolwiek oskarżać? Czy ktoś naprawdę chce zaznać obcego dotąd uczucia ciągłego strachu o bliskich, których akurat nie ma w zasięgu wzroku? O to wam chodzi, panie i panowie, którzy nie macie na kogo głosować? Tego chcecie? Albo wy, tak zwani patrioci, którzy wciąż wmawiacie swoim wyborcom, że kilka list jest lepszych od jednej? I wy, ich wyborcy, którym klapki do oczu przyrosły?
Jeśli nikt z nas nie chce już więcej we własnym kraju słyszeć od środowisk rządzących: „Musimy tę szmatę uciszyć”, niech porzuci głupie tłumaczenia i mądrze zagłosuje.
Pamiętajcie. To jest nasza ostatnia szansa na zwykłe, ludzkie życie. Bez względu na rodzaj oszustw wyborczych i obecnej pewności siebie oszustów, musimy jesienne wybory wygrać. Za wszelką cenę.
Anna Kupczak @DemosKratos55