Takich, co to „nie idą na wybory, bo nie mają na kogo głosować”, jest wciąż jeszcze spora grupa. Obawiam się również, że po wypowiedziach pewnych lajkolubnych celebrytów jeszcze ich przybędzie. To do nich, pro memoria, obolała fizyczną niemocą i skrajnym zniesmaczeniem, piszę tych słów moich parę.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że polityka to straszna dziwka i trzeba mieć bardzo grubą skórę, aby ją uprawiać, czy choćby interesować się nią na odległość. Albo nie posiadać odrobiny przyzwoitości, wtedy gruba skóra nie jest potrzebna.
Nic nowego nie napiszę, przypominając, że w przytłaczającej większości ci, którzy ją uprawiają, robią to wyłącznie dla korzyści własnych. Sporych. Nawet ogromnych, gdy trochę zamydli się oczy społeczeństwa i można mu spod nosa wyprowadzać ich ciężką krwawicę, przeznaczoną na sprawy wspólne.
Dla nikogo nie jest też tajemnicą, że im wyższe stołki, tym dupy rosną większe, zatem trzeba do nich się dopchać. Najprościej to osiągnąć, spychając z nich poprzedników i tu metody liczą się o tyle, o ile są skuteczne, zatem wszystkie chwyty dozwolone. Im więcej kłamstw, haków, kopania dołków, szczucia i innych podłych metod, tym stołki szybciej stają się dostępne. Nie na darmo wszak krąży opinia, że uczciwi ludzie do polityki się nie pchają. To proste: dobrych dusz do piekła się nie wpuszcza.
No i każdy również wie, iż wyborcy dzielą się na wyznawców i sceptyków, z których to druga grupa zwykle głosuje nie „za”, ale „przeciw”.
Niemniej jednak – rzeczywistości nie da się odmienić w dzień, miesiąc czy nawet kilka lat. Można marzyć o świecie fachowców, gdzie politycy są reliktem przeszłości, a dobrobyt wchodzi bez pukania w każde drzwi, ale najbliższe lata pozostaną upolitycznione na dobre i na złe. I tu nasuwa się pytanie: dobre czy złe?
Nadchodzące wybory mogą być ostatnie, w których coś jeszcze demokratycznym sposobem da się zmienić. A zmiana jest konieczna, jeśli choć odrobinę dobra ma wreszcie wydostać się spod brudnej wszechwładzy zła i dać nam trochę powietrza, aby kraj nie udusił się w oparach smrodu. Sytuacja zabrnęła tak daleko, że teraz już nie ma możliwości uprawiania strategii: „i chciałabym, i boję się”, czy też umywania rąk – niech za mnie zdecydują inni. Dziś są tylko dwie opcje: jesteś za kontynuacją rujnowania kraju albo przeciw. Stoimy na tak ostrej krawędzi, że tumiwisizm, czy wszelkiego rodzaju inne wymigiwania się od obowiązku, czynią daną osobę co najmniej cichym wspólnikiem niszczycieli ojczyzny, a w skrajnym przypadku – zdrajcą.
Obrażanie się więc na to, że żaden polityk czy opcja nie spełniają moich wymagań, zatem zostanę w domu, nie jest dziś zwykłym fochem. Kiedy sprawa stanowi o być albo nie być demokracji i normalnego życia, pozwalanie innym na podejmowanie decyzji za siebie jest niewiedzą, tchórzostwem, a może być też zdradą. Samoistnym pozbawianiem się nie tylko praw obywatelskich, ale nawet zwykłego człowieczeństwa.
Mam pytanie: czy gdyby ktoś z zewnątrz najechał nasz kraj, okupował go, niszczył, wytracał ludzi na różne sposoby, także ich uśmiercając (pośrednio bądź nie), ci, którzy dziś nie mają na kogo głosować, też zostaliby w domu, aby przypadkiem nie pomóc w przegonieniu okupanta komuś, kto politycznie nam nie pasuje, choć ma szansę na odbudowanie pokoju i rozwoju naszego kraju? Tak dalece już ogarnia nas zazdrość? Pustogłowie? Zgnilizna?
Stanisław Lem swego czasu (w mojej ulubionej jego książce Opowieści o pilocie Pirxie) napisał, że demokracja to władztwo intrygantów, wybieranych przez głupców. I być może ma rację, ale – jak dotąd – nikt lepszego formatu społeczeństwa nie wymyślił. Każdy zna moje przekonania, zamieściłam je w swoim logo na Twitterze, ale nie mam zamiaru się migać, gdy nad wszystkimi wisi widmo zamordyzmu, wyjścia z Unii i NATO, dalsze rządy kłamców, chamów, obskurantów, złodziejskiej mafii. Dość już narobili szkód. Trzeba położyć temu kres jesienią, bo innej okazji może już nie być.
No i fajnie byłoby pokazać Lemowi, że nie tylko głupcy głosują, a i politycy niekoniecznie muszą oznaczać samo zło.
Na TT masz hasło “demokracja bezpośrednia”
Ja się pod tym hasłem podpisuję, dlatego nawet kiedyś urzekł mnie Kukiz. Niestety…
Poza Szwajcarią nigdzie to jednak nie wypaliło…
Tekst gorzko-kwaśny.
Aksjomatem jest, że należy wymienić w najbliższych wyborach tzw. “elitę rządzącą”
Bo to żadna elita. Chyba, że weźmiemy to słowo w cudzysłów.
Jest pewna mała, ale zawsze nadzieją, że nie tylko głupcy głosują, a politycy nie muszą oznaczać samo zło.
Ja focha nie strzelę;)
Pzdr
Dziękuję za komentarz.
Demokrację bezpośrednią trudno wprowadzić, bo i politycy się od niej będą odżegnywać, i obywatele, którzy musieliby brać na siebie większą odpowiedzialność. A szkoda, bo to najprostsza droga do dobrobytu i wolności. Dla nas to utopia. A przynajmniej bardzo daleka droga. Na dziś odzyskajmy praworządność i twarz, którą straciliśmy w oczach reszty świata.
Pozdrawiam również.
Tak, wprowadzenie obecnie demokracji bezpośredniej w Polsce jest utopią.
Przy czym bardziej tymi, którzy nie są tą opcją zainteresowani, są sami politycy.
Bo dla nich lepsza jest partiokracja…
W sensie decyzyjnym, finansowym, przywilejów, immunitetów, etc.
Wrócę na chwilę do Kukiza. Ponieważ mam swoje lata 50+, to pamiętam Jarocin, Aya RL, pamiętam Kukiza z czasów, gdy był antysystemowcem.
Czym zagrał (nomen omen) na początku swej działalności politycznej, i co mnie wtedy powiedzmy urzekło…
Słucham podcastu “Stan Wyjątkowy”, wcześniej “Stan po burzy”.
Jest świetny.
W którymś z odcinków puszczono nagranie rozmowy telefonicznej Kukiza z jakimś jego działaczem.
Ta rozmowa była w tym roku.
Sens rozmowy był taki, cytuję z pamięci: “qrva, myślałem o demokracji bezpośredniej, ale to tak, jakbym małpie brzytwę dał”.
Jak kończy Kukiz swą przygodę z polityką, widzimy.
Bez konsekwencji prawnych można byłoby mu napluć w ryj i nazwać szmatą, bo sam kiedyś o to prosił…
Przy czym zauważam, że “małpa” Kukiza z Twoim bardzo uprzejmym i grzecznym “obywatelem” mogą mieć punkty styczne;)
Zgoda co do ostatniego akapitu Twojej odpowiedzi. Tak, musimy odzyskać to, co tracimy za rządów pisich synów i córek.
Pzdr
Mariusz
PS
Czasami używam wulgaryzmów. W necie wszystkich tykam, tzn. nie używam grzecznościowych pan/pani.
Sam tego nie oczekuję i nie rażą mnie wulgaryzmy, o ile są wyrazem emocji, a nie zamiarem obrażenia kogokolwiek.
Mam nadzieję, że to nie problem…