Palił szybko. Nie dlatego, że zimno na balkonie, choć już przymrozki w szyby szczypią, ale diabli go brali, gdy był niejako przymuszony do wysłuchiwania gigantycznych bzdur kurwizyjnych z puszczonego na cały regulator telewizora sąsiadów. Oboje słyszeli dobrze i nie potrzebowali aż tylu decybeli.
Zwykle bywało tak, że on, z racji częstych pobytów w toalecie, podkręcał głos, aby w niej też słuchać nieustannych kłamstw propagandowych i tak już zostawało, bo gdy chciał ściszać, ona wołała z kuchni, by tego nie robił. Sławek nie mógł zrozumieć tych ludzi. Dobre kiedyś stosunki sąsiedzkie – starsze małżeństwo, bezdzietne, pomagało im przy dzieciach, jak przy własnych wnukach – uległy totalnej ruinie, kiedy pisie knury zaczęły swoją polsko-polską wojenkę. Teraz nawet nie kłaniają się sobie na klatce, choć jeszcze niedawno Sławek wciąż próbował. Przestał dopiero, gdy wprost w twarz sąsiadka rzuciła mu z gniewem, żeby się do nich nie odzywał, bo z bezbożnym, gorszym sortem nie chcą mieć nic wspólnego. Wypalił w odwecie jakiś slogan o moherowych beretach, choć sąsiadka zwykle zakładała kapelusz, i na tym się skończyło. Do dziś go trzęsło na wspomnienie tamtego spotkania.
Wrócił do pokoju i szukał czegoś w telewizji. Przeskakiwał kanały informacyjne, ale wszędzie dostawał po oczach fizjonomią jakiegoś pisielca, a każdy z nich mówił niemal dokładnie to samo. Cholera, nagrani jak Kękuś, w kółko tylko atąk-jurt elop, atąk-jurt elop, a żaden z nich w ogóle nie wie, co mówi. – Wściekał się wewnętrznie. – Jeszcze zacznijcie strzelać jak z kałacha winą Tuska albo fir dojczland i już niczym te przekazy różnić się nie będą. Świat nam się wali, coraz trudniej przeżyć, a ci pokazują wypociny obszczańca na przedwyborczym objeździe. – Aż wreszcie dopadł jakiejś anglojęzycznej stacji informacyjnej i usiadł wygodnie.
– Tato, co to jest symetryzm? – Leoś wpadł do pokoju znienacka i przerwał Sławkowi krótki moment relaksu.
– Nie masz googla? – Warknął, zły, że syn odebrał mu chwilę oderwania od wściekłej rzeczywistości.
– Mam. O, tak piszą:
Symetryzm – postawa ideologiczna zakładająca, że każdemu negatywnemu zjawisku zawinionemu przez dany obóz polityczny należy spróbować przeciwstawić analogiczne negatywne zjawisko zawinione przez obóz jego przeciwników (w Polsce z reguły w zestawieniu PO–PiS).
– Ale ja nic z tego nie rozumiem.
Sławek westchnął głośno i wyłączył telewizor. Już dawno temu obiecali sobie z żoną, że zawsze będą udzielać dzieciom odpowiedzi, bez względu na charakter i porę zadawania pytań. Byłaby na niego zła, gdyby zbył Leosia byle czym.
– Pytałem Ceśki, ale siedzi na czacie z jakimś dżolero i wywaliła mnie z pokoju.
– To szkolny temat?
– Nie, no co ty. W szkole dziś trudno coś mądrego usłyszeć, choć pani z histy czasem przemyci jakiś detal, kładąc palec na ustach. Polonistka już przestała, ktoś ją zakablował i miała kłopoty. Dwóch kolesi tłitowało. Jeden mówił, że symetryzm to po prostu równe traktowanie wszystkich, czyli obiektywizm, a drugi, że dziennikarze kryją za symetryzmem swoje własne przekonania i wcale równość z tego nie wynika. Najpierw chciałem wyjść, bo nie moje klimaty, ale kiedy zaczęli się przerzucać, jakby chodziło o coś ważnego, doszedłem do wniosku, że muszę to zbadać. Dużo tego symetryzmu jest dzisiaj? I właściwie czemu ludzie się o niego kłócą?
Sławek w myślach przeklął siarczyście. A później, jak zwykle w podobnych chwilach, westchnął do zmarłej żony. Ech, Dorcia, trzeba było nas nie zostawiać. Jako dziennikarka wytłumaczyłabyś mu to lepiej.
– To swoisty nowotwór. Przed dziesięcioma jeszcze laty nikt o nim nie słyszał. Jesteś pewien, że chcesz to rozpracować? Długi i ciężki temat.
– Jestem. Czy mama była symetrystką?
– W życiu. Strasznie ją ten dziwoląg bolał. Początki symetryzmu nie wydawały się groźne. Ot, zwyczajnie: dziennikarz powinien być bezstronny, obiektywny, przekazywać fakty, ale ich nie komentować, od tego są inni. Mama zawsze mówiła, że to najtrudniejsza część jej pracy, bo obiektywizm jako taki nie ma racji bytu. Każdy ma swoje przekonania.
– Każdy? Dzieci też?
– Nie zauważyłeś ich u siebie? Bo ja się z nimi zmagam już od kilku lat…
– Nigdy mi nie przeczysz, choć często myślisz inaczej.
– Nie chcę, abyś przestał dochodzić własnych prawd i wartości.
– Ale Ceśka…
– Ona ma swoje. Inne niż ty. Uszanuj je, jak ja twoje. I jej.
– Oj, będzie trudno…
– A myślisz, że twoje jest łatwo? Wracając do symetryzmu. – Sławek nie chciał tego dnia brnąć w meandry poglądów własnych dzieci. I tak męczy się z nowym „wynalazkiem” syna. – Jak mówiłem, z początku nikomu to nie przeszkadzało, że opisując jakiś występek jednej partii, od razu dokładało się podobny innej. Brzmiało mniej więcej tak: owszem, ci są źli, ale tamci też nie lepsi. Póki istniała jakaś równowaga, symetrystów nikt nie ganił. Zaczęło ich więc przybywać. Narastali z wolna, po cichu, aż od ich liczby i tematów rozległo się dudnienie. Dziś większość ludzi im już nie wierzy, ale zostaną, póki w sferach rządowych nic się nie zmieni. Mam obawy, że i później trudno będzie tę gangrenę wyplenić.
– Tato, ale jeżeli oni nikogo nie wyróżniają, to dlaczego tak się na nich wściekasz?
– W tym właśnie tkwi problem. Od dawna już bowiem zatracili poczucie przyzwoitości. Niby widzą zło obecnej władzy, ale po pierwsze, przecieka im ono przez palce, czyli dają na nie przyzwolenie, a po drugie – przeciwstawiają wciąż te same sprawki opozycji, dawno nieaktualne i nieporównywalnie mniejsze, ogromnym aferom i draństwom dzisiejszej władzy. Polski symetryzm zmienił się w służalczość. Grę nie fair. Zatracanie poczucia rzeczywistości i wyrabianie podobnych odczuć u odbiorcy.
– Ale służalczość wobec kogo? Rządzących? Przecież mówią o ich aferach.
– Owszem, ale tylko wówczas, gdy one i tak wyciekną. Powiedzą raz i kończą temat, zajmując się czymś zupełnie nieistotnym. Za to jak na opozycji zdarzy się jakaś malutka wpadka, grzeją temat do czerwoności.
– Jak z dupiarzem?
– Na przykład.
– I wciąż uważają, że ośmiorniczki czy zegarek to afery tysiąclecia?
– Właśnie.
– No, ale to w jedynce. Inne stacje są raczej w porządku.
– Otóż nie. Rządowa tuba propagandowa nie posiada symetrystów na składzie. Tam zagnieździł się najgorszy rodzaj osobników, uważających się za dziennikarzy. Oni są posłuszni władzy i mówią to, co każe przekaz dnia. Nawet tego nie ukrywając. Mama dostawała palpitacji serca, gdy ktoś ich nazywał dziennikarzami.
– Tak, wiem.
– Właśnie. Symetryści rozplenili się głównie w mojej kiedyś ulubionej stacji.
– To dlatego przestałeś ją oglądać?
– Dlatego.
– Ale co oni robią złego, żeby dać im bana?
– Tata uważa, że oni są współwinni śmierci mamy. – Ceśka wyrosła obok, jak spod ziemi. – Rząd nie tylko kłamie i kradnie, ale też wprowadza uchwały, które są złe i mogą nawet ludzi uśmiercać. – Zwaliła się na kanapę.
– Tato, czy to prawda?
– Ale co?
– No, że tak uważasz.
– Tato, idę w sobotę na imprę do Juli.
– Ze swoim dżolero?
– Przecież sama nie pójdę na imprę.
– Tato, naprawdę tak uważasz? – Leoś zaczął się niecierpliwić.
– Dobrze. Tylko wróć przed poniedziałkiem. Tak, syneczku. Naprawdę.
Na chwilę zapadła cisza. Oni bardzo często razem milczeli i mówili w tym samym czasie. Sławek już nie oponował, przywykł. I choć cenił sobie nieczęste chwile ciszy, brakowało mu tych głosików, gdy zbyt długo ich nie słyszał. Zwłaszcza teraz, gdy i głos Doroty zamilkł. W dodatku na zawsze.
– Ceśka, ty też tak myślisz?
– Pewnie. Dranie chcą nas ubezwłasnowolnić.
– A co to znaczy? Ja nie chcę.
– Ciebie to nie dotyczy. Jesteś facetem. Jeszcze gównianym, ale zawsze. Chcą we wszystkim decydować za kobiety i coraz częściej wprowadzają ustawy, które nas ograniczają. Jeszcze chwila i zamkną wszystkie baby przy garach, każąc im rodzić aż do śmierci. Kto w ogóle wybrał takie draństwo? Idę zrobić kolację.
– Tylko nie smaż jajek, bo znów się porzygam. Tato, czy to znaczy, że gdyby nie ich jakaś tam ustawa, mama mogłaby żyć? I Jasiek?
– Jasiek nie. Umarł w mamy brzuchu, bo był bardzo chory. Ale mama mogłaby żyć, gdyby nie ustawa, która kazała lekarzom czekać na śmierć Jaśka, żeby go z mamy brzucha wyciągnąć. Nie zdążyli. Zakaził mamę i już nie byli w stanie jej pomóc.
– Czym ją zakaził?
– Trupim jadem. Nie, ja nie mogę o tym mówić. Jeszcze nie.
Znów zapadła cisza. Na przełknięcie łez, co zdarzało się często ostatnimi czasy. Leon siedział nieruchomo i myślał intensywnie. Nagle wypalił.
– Ale co do tego mają symetryści? To nie oni wprowadzili w życie uchwałę. To nie oni bali się mamę ratować. Dlaczego uważasz, że też są winni?
– Bo cicho siedzieli, gdy uchwałę tworzono. Owszem, coś tam nadmienili, ale temat umarł w mediach, przenosząc się w życie, gdzie nie musiał trafić, gdyby sprawę odpowiednio nagłośnić, rozdmuchać, ukazać całe jej zło. Ludzie wyszliby na ulicę i drań znów by się wystraszył. Ale symetrystom jest wygodniej rozdmuchiwać sprawę oczyszczalni ścieków, o której nadawali jeszcze długo po usunięciu problemu, niż zająć się czymś istotnym.
– Jeśli symetrystów nie wymyślili kaczyści, – Ceśka wniosła do pokoju duży talerz z dymiącą kiełbasą – to na pewno przeciągnęli ich na swoją stronę. Tata się produkuje, a symetryzm dawno umarł, przygnieciony strachem, obietnicami, łapówkami. Teraz już wszyscy są po stronie rządu, bo stamtąd płynie kasa na nowe torebki.
Ceśka wyszła, po chwili wracając z talerzem chleba i musztardą, postawioną na mniejszych talerzykach.
– Leon, przynieś widelce.
Popatrzyła na ojca, gdy młodszy brat wyszedł.
– Skąd u niego takie tematy? I czemu nie powiesz mu od razu, jak to wygląda?
– Bo będzie wypytywał do rana, ty też tak robiłaś. A temat wziął z Twittera.
– Jak co wygląda? – Leoś wrócił z widelcami.
– Sprawa z symetryzmem. Ten idiotyczny pseudoobiektywizm uśpił naród. Dzięki podejściu i przekazowi tak zwanych symetrystów teraz rządzący mogą robić, co chcą, bo wiedzą, że i tak nikt nie zareaguje. Jeśli się powoli przyzwyczaja ludzi do tego, że zło nie jest złem, bo inni też nie są święci, to nadejdzie moment, w którym nic już ludzi nie zszokuje, na wszystko machną ręką i zniechęceni pozamykają we własnych skorupach. Mama walczyła z tym od lat. Ja też walczę. – Ceśka nałożyła sobie spory kawałek kiełbasy, ale nie jadła. Coś ją najwyraźniej zafrapowało. – Oni nie zrezygnują, zbyt daleko zaszli. Popatrz tylko. Zapraszają do studia wciąż tych samych idiotów i pozwalają im kłamać na wizji, niczego nie negując. A jeśli już zaproszą kogoś myślącego z opozycji, przerywają mu w pół słowa i mają pretensje, że mówi o złu, czynionym przez rząd. To nie jest symetryzm. To zaprzaństwo. Sprzedają się złu i jeszcze mają pretensje, gdy ktoś im prawdę powie. Ustawili się i wcale nie chcą zmian.
– Ceśka, co to jest zaprzaństwo? – Leoś ledwie przeżuwał, łykając kawałki niemal w całości.
– Później ci wytłumaczę. Gryź porządnie, bo cię brzuch rozboli. Włącz telewizor.
– Po co? – Zdziwił się, nigdy go nie oglądali przy kolacji. Wykonał jednak polecenie siostry.
– Posłuchaj.
Przez chwilę jedli w milczeniu, słuchając gościa w popularnym programie kiedyś lubianej stacji.
– A teraz przełącz. Na tę drugą, też wcześniej normalną.
I tam rozmawiali w studiu. Gość z tej samej opcji politycznej mówił to samo, co tamten. Leoś patrzył, marszcząc brwi. Przełączył. I znów.
– Jakby wyuczyli się lekcji. Na pamięć. – Ceśka składała talerze. – Prawda?
– Albo zostali nagrani, jak Kękuś w Siódmym wtajemniczeniu Niziurskiego. Atąk-jurt elop. Atąk-jurt elop. – Dodał Sławek, wychodząc na balkon, by zapalić po kolacji.
– Ja wiem, że Kękuś miał mówić pole trójkąta, ale nagrał się od tyłu. A ich nie rozumiem, choć wszyscy mówią to samo. I od przodu.
– Może trzeba ich nowomowę odczytywać od tyłu? – Zaśmiała się Ceśka.
– Za dużo słów. Byłoby trudno.
– Tak ci się tylko zdaje. – Dorzucił Sławek, przechodząc przez pokój. – Słów może i dużo, treści za to nie bardzo.
– Ale skoro oni kłamią, to po co się wysilać?
– Właśnie. Może zapytamy tych, którzy tam, w dobrych kiedyś stacjach telewizyjnych, zdają się o tym nie wiedzieć i robią im zasięgi?
– Wiem, co odpowiedzą. – Sławek wrócił. – Po pierwsze: każdy ma prawo wypowiadać się publicznie…
– Szkoda, że nie stosują tej zasady do opozycji, zwłaszcza Platformy. – Ceśka znów opadła na kanapę. Czy ona nie potrafi normalnie usiąść?
-…a po drugie – zignorował ją Sławek – chcą ludziom obrzydzić całe to towarzystwo, dlatego ich w kółko pokazują.
– No, jeśli o mnie chodzi, wysilają się niepotrzebnie. Tamci obrzydli mi parę tygodni po pierwszym dojściu do koryta. A poza tym oni już tego nie mówią. Wiedzą, że pozostaną, razem z szefami, bezkarni, więc nie potrzebują zasłon dymnych. Spokojnie mogą draniom robić pokątną, darmową kampanię wyborczą. – Ceśka wydobyła telefon z czeluści kieszeni zbyt luźnej bluzy, więc wiedzieli, że dla niej dyskusja się kończy.
A ty, drogi rodaku? Też już sięgasz po telefon? Czy może…
Anna Kupczak DemosKratos55