Początkowo bardzo mnie ucieszyła propozycja napisania tekstu dla TakToWidzimy.pl. Szybko jednak przyszła refleksja. Ciągnie się za mną całe to błoto, którym mnie obrzucono. Nie chciałbym, żeby spłynęło na ten portal. Pisujący tu autorzy nie mogą odpowiadać za mnie.
Postanowiłem więc jasno podkreślić, że wszelki hejt dotyczący mnie należy się tylko mnie. Pomyślałem też, że chyba warto wyjaśnić „moje sprawy”, chociaż pobieżnie. Żeby jednak nie zanudzać wszystkich osobistymi wątkami, zostawię ten temat na koniec.
PiS, jaki jest, każdy widzi
Każdy, kto chce, widzi. Od 1989 roku budowaliśmy wspólnie Polskę naszych marzeń. Bo przecież każdy miał jakieś marzenia o Polsce. 4 czerwca 1989 Polki i Polacy wybrali wolność. Nieważne, jakie były te wybory – liczy się ich wynik. Obywatele pokazali, że ich wola znaczy więcej niż uzgodnienia elit. I marzenia zaczęły się spełniać.
Gdyby przedstawić naszą ojczyznę jako boisko piłkarskie, to zaczynaliśmy od kawałka wydeptanej łąki. Po trochu udało się wyhodować równą murawę, wyznaczyć linie, postawić solidne bramki. Później przyszły trybuny, podgrzewana płyta boiska. Budowaliśmy też zespół sędziów – media publiczne i prywatne – którzy doskonalili się w swoim fachu. Podstawowymi zasadami dla nowej czwartej władzy uczyniono: rzetelność, niezależność, bezstronność i obiektywizm.
Wiele jeszcze było do zrobienia – zadaszenie, telebimy, zaplecze socjalne – ale sprawy szły do przodu. W drugiej połowie 2015 roku coś się jednak zmieniło. Niektórzy z nas, znudzeni jednostajnym rozwojem, zamarzyli, żeby na boisku coś się zadziało, i wpuścili na murawę stado dzikich świń. Nadal uważali jednak, że toczy się normalna gra i każdy na boisku powinien przestrzegać reguł. Zawodnicy dotychczasowych drużyn starali się. Unikali wychodzenia na spalony, pilnowali zasad fair play, byli gotowi wymieniać się koszulkami po zakończonej grze. Kiedy padał na ich niekorzyść gol już po gwizdku końcowym, ze spalonego, wbity ręką, udawali, że nic się nie stało, bo przecież nie będziemy się kłócić z dzikimi świniami. A sędziowie, w ramach wyrównywania szans, przyklepywali.
Poryte boisko, zamieszanie na trybunach, generalna konsternacja. Sąsiednie kluby ze zdziwieniem się przyglądają. Federacja piłkarska przesyła pytania i zastrzeżenia. Ale sędziowie robią swoją robotę. Sędziują. Pamiętają, że nie można być stronniczym, więc dają głos każdemu. Słuchają piłkarzy i dzikich świń, a prawdy szukają gdzieś pośrodku.
Świnie przegryzły już instalację ogrzewania płyty i zniszczyły meliorację. Na boisku na przemian zalegają śnieżne zaspy, rozlewają się potężne kałuże lub wysycha murawa. Zawodnicy zaczynają zgłaszać zastrzeżenia – tak się nie da grać. Część publiki bije jednak brawo, bo coś się dzieje. Sędziowie nie przerywają więc gry, nie przywołują do porządku. Liczni nawet chętnie zaczynają pytać dzikie świnie o to, czy dobrze sędziują, a z czasem samemu im doradzać, jak uzyskać większy aplauz z trybun. Ten sport ma wywoływać emocje i dawać oddech od rzeczywistości!
Zawodnicy, którzy protestują, dostają żółte kartki, bo z sędzią się nie dyskutuje. Ale kiedy dzikie świnie podkopują fundamenty trybun, sędziowie milczą, bo… nie ma takiego przewinienia w regulaminie. Dzikich świń na boisku uwija się coraz więcej, nikt nie jest już w stanie ich policzyć. Niby regulamin mówi, że po jedenastu z każdej strony, ale przecież… telewizja transmituje, publiczność domaga się igrzysk, sędziowie nie będą się wszystkim narażać. Idzie w końcu o pryncypia – ma być zabawa, mają być igrzyska.
Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze. Kiedy dzikie świnie podgryzają łydki zawodników, sędziowie odwracają wzrok. Kiedy jednak któryś z zawodników krzyknie, że świnia wykopała dół pośrodku bramki i bramkarz nie ma jak bronić, dają żółtą kartkę za awanturnictwo.
A gdzie jesteśmy my? Widownia? Publiczność? Publika? Kibice? Zaraz, zaraz, przecież to my decydujemy! Tylko że… to sędziujące media – niby czwarta, ale jednak władza – dostarczają nam informacji. Jak możemy decydować, nie wiedząc, co się dzieje? Mało kto słucha tych, co wiedzą, bo co to za informacja, której sędziowie nie potwierdzili? A oni już tylko dbają o to, żeby igrzyska trwały.
Teraz na poważnie
Media relacjonują każdy stand-up Andrzeja Dudy, Mateusza Morawieckiego czy Jarosława Kaczyńskiego. Każda „konferencyjka” dowolnych funkcjonariuszy dyktatury ściąga liczne zastępy dziennikarzy, nawet jeżeli wiadomo, że i tak nie będzie można zadawać pytań, a na rzetelne i uczciwe odpowiedzi nigdy nie ma co liczyć. Funkcjonariusze wylewają z siebie tzw. spin, a dziennikarze ochoczo podchwytują i przekazują dalej. Taka w końcu ich rola – przekazywać.
Przed filmami często widzimy ostrzeżenia, że są one przeznaczone dla widzów o silnych nerwach, że mogą być efekty stroboskopowe, że dla widzów w wieku 16+. Filmy kontrowersyjne bywają nawet poprzedzone dyskusją ekspertów. Na opakowaniach ze słodyczami umieszcza się informacje, że mogą zawierać śladowe ilości substancji alergizujących. Ale kiedy występuje człowiek decydujący o naszej przyszłości, wcześniej dwukrotnie prawomocnie skazany za kłamstwo, opowiadający bajki jako prawdę objawioną, w „wolnych mediach” nikt nas nie ostrzega. Nieliczni odbiorcy o bardziej krytycznym podejściu przestają ten przekaz traktować poważnie, próbując z niego wyławiać jedynie okruchy prawdy i samodzielnie weryfikować, zestawiać, analizować. Czy jednak wolne media mają być jedynie pasem transmisyjnym?
Propaganda sukcesu i nieatrakcyjna prawda
Być może wielu dziennikarzy dobrze wie, jak jest, bo są bliżej źródeł, i nie potrzebują powtarzania prawdy. Pewnie niektórzy sądzą, że wystarczy pokazać jak jest, a widz sam sobie oceni. Jednak i wtedy dobór tego, co pokazują, wpływa na obraz rzeczywistości widza. Nie wiem, czy można im wszystkim przypisywać złą wolę. Ale na pewno duża część dziennikarzy dawno zapomniała o podstawowych zasadach. Rzetelność, niezależność, bezstronność i obiektywizm chętnie wyciągają na sztandary, ale traktują jako coś oczywistego, a nie cel, do którego trzeba usilnie dążyć. Dobór informacji to czasem ważniejsza sprawa niż ich opracowanie i ewentualne skomentowanie lub zestawienie z innymi.
Do rangi symbolu można podnieść sytuację, kiedy Prezydent USA odwiedził Ukrainę, a później przemawiał w Warszawie, zaś na pasku największej telewizji informacyjnej jedyna informacja z USA, jaka się ukazała, mówiła o ataku aligatora na starszą panią wyprowadzającą psa. Często można odnieść wrażenie, że redakcja szykuje informacje na podstawie statystyk oglądalności filmików w mediach społecznościowych, weryfikując ewentualnie prawa autorskie – czy mogą to bezkarnie pokazać, podając źródło, czy też trzeba by wystąpić o zgodę i zapłacić za wykorzystanie materiału.
Wielu dziennikarzy zaangażowało się emocjonalnie przeciwko dyktaturze i uważa, że z tego tylko powodu posiedli wszystkie przymioty dobrego dziennikarstwa. Skoro występują przeciwko rządzącym, znaczy, że są niezależni i obiektywni. Tak jakby zależnym można było być tylko od władzy. Zapominają, że coś, co wygląda jak koń, może być koniem trojańskim.
Josef Goebbels ukuł zasadę, że kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą. Politycy opozycji w Polsce i ogromna większość dziennikarzy wolą jednak kierować się powiedzeniem, że prawda sama się obroni. Tak jest wygodniej i nie trzeba się wysilać. Mamy więc w przestrzeni publicznej ciągłe kłamstwa rządzących i rzadkie przejawy prawdy. Tymczasem zasadę Goebbelsa można z powodzeniem zastosować do prawdy. Prawda powtórzona 1000 razy może pozostać prawdą. A prawda powtórzona 5000 razy ma szanse wygrać z kłamstwem. Jednak powtarzanie tej samej prawdy nie zyskuje takiego poklasku, jak odmienianie kłamstwa przez wszystkie przypadki, rodzaje, liczby i przez co tam jeszcze można odmieniać. No i ten splendor dla dziennikarza, który był na konferencji rządowej, przeprowadził wywiad z prezydentem czy zadał pytanie prezesowi.
Prawda, zwłaszcza powtarzana wielokrotnie, jest uznawana za nudną. Przecież wszyscy wiedzą. Jak określają politycy swoich kolegów, którzy niestrudzenie tropią afery, przekręty i nadużycia rządzących i ich środowiska? „Ci wariaci”. Michał Szczerba i Dariusz Joński zyskali takie określenie wśród kolegów, którzy wolą spokojnie siedzieć i czekać na wskazówki – jak głosować. Kiedy Tomasz Piątek otwiera usta, koledzy dziennikarze zamykają uszy, wyłączają mikrofony i kamery, bo znowu będzie o ruskich wpływach. Powtarzanie codziennie nowych kłamstw władzy, nawet na ten sam temat, to co innego – ekscytuje i daje poczucie sprawczości. Trzymamy rękę na pulsie, jesteśmy na bieżąco, pierwsi, relacjonujemy na żywo, gorący temat, pilna wiadomość!
Misją dziennikarzy jest pokazywanie i objaśnianie świata. Ale to jest jak wychowywanie dzieci – efekty może będą za wiele lat, a wtedy nikt nie będzie pamiętał kto, kiedy i jak. Tymczasem widzowie domagają się igrzysk już, tu i teraz, zaś dziennikarz potrzebuje sukcesu. Więc sadza kilku polityków przy jednym stole, pozwala jednym kłamać, a innym wygłaszać zgrabne bon moty, sam zajmuje się jedynie przydzielaniem mikrofonu. To jak debata między profesorem medycyny, który przez dziesięciolecia zajmował się zwalczaniem chorób zakaźnych, a panią Justynką, która siedząc przed telewizorem wymyśliła, że szczepionki wywołują autyzm i postanowiła zrobić z tego lukratywny biznes. Albo zestawienie w programie sylwetki gwałciciela i ofiary gwałtu. „Dziennikarz” zakończy stwierdzeniem: wysłuchaliśmy dwóch stanowisk, a prawda, jak zawsze, leży gdzieś pośrodku.
Nie! Prawda nie leży pośrodku. Prawda leży tam, gdzie leży. Jeżeli dziennikarz boi się ją pokazać i nazwać albo tego nie umie, to nie jest dziennikarzem, ale co najwyżej konferansjerem.
Kiedy prezes bez żadnego trybu z trybuny sejmowej wykrzyczał: „kanalie, zabiliście mi brata” tłumaczono to emocjami. Kiedy lider opozycji powiedział, że prezes ma „pełne gacie”, to zaczęły się dyskusje o zbyt mocnym języku i wulgaryzacji polityki. Tak, jakby to nie przekaz, sens, treść miały znaczenie, ale wyłącznie forma. Na studiach dziennikarskich trudno jest nauczyć się wyłapywania sensu. Znacznie łatwiej szlifować związki frazeologiczne, następstwo czasów, a nawet przyswajać ludowe powiedzenia i przysłowia, nie mówiąc już o ortografii i gramatyce. Przez to mamy zastępy pracowników mediów, którzy w pięknych słowach umieją mówić o niczym, wzmacniając jednocześnie przekaz funkcjonariuszy partyjnych, którym przecież na prawdzie najmniej zależy. Umieją też przesłuchiwać gości i spierać się z nimi na dowolnie wybrany temat. Sprawność w operowaniu słowem zastępuje u nich nie tylko wiedzę, ale często i zdrowy rozsądek. Dzięki obyciu medialnemu, wsparciu redakcyjnemu i efektowi zaskoczenia oraz temu, że zawsze mają ostatnie słowo, z każdej rozmowy wyjdą zwycięsko. Nawet wtedy, kiedy będą tłumaczyć, że 2+2 nie może się dzisiaj równać 4.
Z publicznie znanych wiadomości, wymienianych między członkami elity władzy, wiemy, że rząd został zredukowany do roli agencji PR. Zajmuje się podsuwaniem opinii publicznej za pośrednictwem mediów gładkich słówek i piramidalnych bzdur, które służą jedynie utrzymaniu władzy. „Dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli”, które miały być dla nich „zawsze najwyższym nakazem”, dawno zastąpili dobrem swoim, rodzin i kolegów. Tymczasem dziennikarze okazują się być jedynie częścią „gawiedzi”, poddawanej tym manipulacjom. Nie zbliżają się nawet do wypełnienia choćby częściowo misji pokazywania i objaśniania świata. Pozostają pasem transmisyjnym władzy, bo to ona ma najwięcej możliwości wtłaczania swojego przekazu w tryby medialnej machiny.
Kiedy zaś trafi się obywatel, aktywista czy działacz, który sprzeciwi się, zaprotestuje, nie zgodzi się na gładkie łykanie tej medialnej papki, media mają prosty sposób. Można go wyciszyć. Wystarczy o nim nie mówić, udawać, że go nie ma. Kłopot znika i dalej można się cieszyć swoją wyjątkową pozycją. Maszyna pracuje dalej, igrzyska trwają.
Tak, to wyborcy dokonują wyborów. Dziennikarze mogą się zasłaniać, że to nie ich decyzja, że oni tylko relacjonują. Ale jak się czują, pełniąc rolę statywów do mikrofonów czy uchwytów dyktafonów?
Czwarta władza? Często bliżej piątej kolumny.
Na koniec kilka obiecanych akapitów o mnie
Kiedy postanowiłem przedstawić Państwu nieco bliżej „moje błoto”, co zapowiedziałem na wstępie, na pierwszy rzut poszły skojarzenia. No bo przecież obrzucanie błotem polega na skojarzeniach. Pojawiły się pomysły na porównanie moich alimentów z tymi Jacka Kurskiego, moich faktur z tymi zakwestionowanymi przez NIK w Trybunale Przyłębskiej, na porównanie mojego statusu prawnego ze statusem Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, na zestawienie zarzucanego mi mijania się z prawdą z kłamstwami Mateusza Morawieckiego. Jednak ten pomysł szybko odrzuciłem. Może byłoby zabawnie, ale na pewno nie prawdziwie. Bo w żaden sposób nie chcę zestawiać siebie z ludźmi, dla których nie czuję żadnego szacunku. Nie chcę usprawiedliwiać ich złych czynów. Zatem będzie na poważnie.
Zacznijmy od alimentów
W 2016 roku Zbigniew Ziobro i cała ich drużyna intensywnie pracowała nad nowymi przepisami dotyczącymi ścigania alimenciarzy. Nazywali to nawet „lex Kijowski”. Na początku 2017 roku Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie podjęła postępowanie „w sprawie uchylania się Mateusza Kijowskiego od płacenia świadczeń alimentacyjnych”. Na mocy nowych przepisów. Po serii przesłuchań, zbadaniu dokumentów i zebraniu wyjaśnień, już w czerwcu 2016 postępowanie zostało jednak umorzone z powodu „braku znamion czynu zabronionego”. A zatem alimenciarz?
Faktury
W marcu 2016 roku na posiedzeniu Zarządu KOD dyskutowano, na wniosek Krzysztofa Króla, możliwość wypłacania mi wynagrodzenia za wykonywanie prac informatycznych dla KOD-u. Decyzja została podjęta, postanowiono, że wypłaty będą następowały na podstawie faktur. Zostało to potwierdzone w Sądzie Rejonowym w Pruszkowie zeznaniami świadków. W nieprawomocnym wyroku w pierwszej instancji sąd uznał, że nie doszło do wyłudzenia ani przywłaszczenia, ani działania w zmowie. Nie odrzucił jedynie jednego zarzutu – dotyczącego sposobu wystawiania faktur. Z tego powodu moi obrońcy – Jacek Dubois, Michał Zacharski i Jarosław Szczepaniak – wnieśli apelację. Sprawa jest ponownie rozpatrywana w pierwszej instancji. Zeznania wszystkich świadków są druzgocące dla oskarżenia. Nawet osoby, które swoimi staraniami doprowadziły do procesu – Jarosław Marciniak, Magdalena Filiks i Radomir Szumełda – nie potwierdziły w sądzie tego, co ogłaszały na konferencji 5 stycznia 2017. Nie dziwię się im, bo przed sądem jednak jest odpowiedzialność za składanie fałszywych zeznań.
Na marginesie dodam, że postępowanie toczy się na podstawie doniesień złożonych przez dwóch nikomu wcześniej nieznanych panów. Obaj dowiedzieli się z mediów o sprawie (patrz konferencja prasowa) i postanowili złożyć doniesienie do prokuratury, powołując się na materiały prasowe. Zostali przesłuchani przez sąd. Żałujcie, że tego nie widzieliście.
Oskarżycielem posiłkowym jest Stowarzyszenie Komitet Obrony Demokracji. Pokrzywdzonym ma być Komitet Społeczny „KOD”. Na sali sądowej nie pojawił się nigdy żaden ich reprezentant inaczej niż jako świadek.
Z zeznań świadków, badanych dokumentów i ekspertyz nie sposób wywieść wniosku nie tylko o mojej winie, ale w ogóle o zaistnieniu „czynu zakazanego”. Ale nie musicie Państwo wierzyć mi na słowo.
Zapraszam do sądu
27 czerwca 2023 o godzinie 11:00 w Sądzie Rejonowym w Pruszkowie w sali III zostaną wygłoszone mowy końcowe stron. Posiedzenia są otwarte dla publiczności, więc każdy może przyjść, posłuchać, wyrobić sobie własne zdanie. Do prawomocnego wyroku pewnie jeszcze jednak daleka droga, bo środki prawne, żeby to przedłużać, istnieją, a przecież nie o to chodzi, by złapać króliczka…
Mijanie się z prawdą w wypowiedziach publicznych
Zanim zacząłem otrzymywać wynagrodzenie od Komitetu Społecznego KOD za wykonywane prace informatyczne, pytano mnie, czy zarabiam coś w KOD-zie. Zgodnie z prawdą odpowiadałem, że nie. Kiedy zakończyłem wystawianie faktur i otrzymywanie wynagrodzenia, pytano mnie, z czego żyję. Odpowiadałem, że nie mam żadnych dochodów i żyję dzięki rodzinie. W międzyczasie pytano mnie też, czy dostaję wynagrodzenie za pełnienie funkcji Przewodniczącego Zarządu KOD, na co również zgodnie z prawdą odpowiadałem przecząco. Kiedy moi współpracownicy postanowili skłamać przed kamerami na temat „afery fakturowej”, dziennikarze nie patrzyli na daty wypowiedzi i uznali, że kłamałem.
Moja wina
Oczywiście, że jest w całej sytuacji wokół mnie również moja wina. W swoim działaniu skupiałem się na głównym nurcie działań, nie poświęcając wystarczającej uwagi kwestiom technicznym i formalnym. Co prawda na pierwszym posiedzeniu Zarządu postawiłem sprawę jasno – okoliczności sprawiły, że stanąłem na czele. Dlatego teraz ja muszę się skoncentrować na utrzymaniu tempa i kierunku, zaś do reszty Zarządu należeć będzie porządkowanie otoczenia. Wtedy wszyscy się zgodzili. Gdybym wtedy wiedział, że już niebawem duża część Zarządu skoncentruje się na tym, jak ugrać coś dla siebie, a jedyną drogę odkryje w odsunięciu mnie, być może byłbym ostrożniejszy i aktywniej zajął się również wewnętrznymi sprawami stowarzyszenia, za które odpowiada cały Zarząd solidarnie.
W sądzie wiarygodny świadek zeznał, że 15 kwietnia 2016 roku usłyszał z ust Jarosława Marciniaka, że „Kijowskiego trzeba wymienić” i że „są już w Zarządzie ludzie, którzy nad tym pracują”. Z kolei sam Jarosław Marciniak na pytanie sędziego, dlaczego, wiedząc o fakturach przez ponad osiem miesięcy, nie zajął się tą sprawą wewnątrz stowarzyszenia, nie umiał odpowiedzieć.
Ja jednak w tych gorących miesiącach od listopada 2015 roku do końca 2016 roku wierzyłem, że wszyscy przyszliśmy do KOD-u dla wspólnej sprawy. Ci, którzy przejęli ode mnie KOD w wyniku nokautu po faulu, już wtedy myśleli jednak o tym, jak się ustawić. Cały skład występujący na pamiętnej konferencji prasowej znalazł się w najbliższych wyborach na listach wyborczych. Zdobyli jeden mandat i jakieś stanowisko w Brukseli. KOD stał się przybudówką jednej partii.
Przepraszam, to również moja wina.
Czwarta pseudowładza
Tak, w mojej historii dziennikarze też odegrali znaczącą rolę. Dzisiaj nie będę wchodził w szczegóły, więc tylko zacytuję kilkoro dziennikarzy, z którymi rozmawiałem o mojej sprawie, o możliwości dostępu do dokumentów i wyjaśnieniu całej sytuacji, którą media się karmiły przez długi czas na podstawie doniesień ze słynnej konferencji prasowej. Usłyszałem:
- „Pana się teraz nie opłaca oczyszczać, niech Pan wyjedzie na kilka lat z Polski” — mówił znany komentator, chętnie odgrywający rolę sumienia narodu.
- „Nigdy nie uwierzę, że został Pan wrobiony” — stwierdziła uznana i utytułowana dziennikarka śledcza.
- „Powinieneś się udać do Sulejówka na jakiś czas” — radził redaktor, zasłużony działacz opozycji z czasów PRL.
I to tyle o mnie i moich sprawach na dzisiaj, bo pewnie już Państwa zanudziłem. Jeżeli będzie zapotrzebowanie, jestem gotowy w przyszłości opowiedzieć, jak działała czwarta pseudowładza w mojej sprawie, która na pewno nie była ani specjalnie wyjątkowa, ani jedyna.
Mateusz Kijowski / @mkijowski
Mateuszu, chcę żebyś wiedział, że to Ty byłeś pierwszy, który zobaczył niebezpieczeństwo niesione przez władzę Kaczyńskiego. Czułam podobnie, skąd moja obecność listopadowa pod siedzibą TK. Kiedy zaczęły się pod Twoim adresem paskudne oskarżenia, czułam, że to działanie rządzących, bo stanowiłeś ogromne zagrożenie dla dyktatorskiej władzy. Dla mnie zawsze będziesz tym, który obudził społeczeństwo. Dzięki.
Wielu nas wtedy widzieli niebezpieczeństwo. W końcu mieliśmy doświadczenia z jego aktywności publicznej co najmniej od 1989, a także jego rządów w latach 2005-2007. Ja robiłem to, co uważałem za słuszne, ale bez tysięcy, setek tysięcy, a później milionów obywateli nic bym nie zdziałał. Fakt, że na mnie się skrupiły kłopoty, ale nie żałuję. Uważam, że wspólnie osiągnęliśmy naprawdę dużo, a efekty są głownie w świadomości nas wszystkich oraz w wiedzy na temat Polski w świecie.
Dziękuję za życzliwość, mam nadzieję, że jeszcze razem wiele zdziałamy. Dzisiaj najważniejsze jest, żeby nie odpuścić i być wszędzie tam, gdzie można publicznie zademonstrować swój sprzeciw wobec dyktatury, która się coraz bardziej panoszy w Polsce.
Pozdrawiam serdecznie,
Mateusz
Szczerze ? Chociaż nasze drogi rozeszły się , nie bez winy obu stron zapewne , to nadal uważam , że palma pierwszeństwa należy się Tobie . Wtedy proponowałeś prawdziwą demokrację i to pociągnęło tłumy . Ty nikogo nie obudziłeś, jak pisze moja poprzedniczka . . Pokazałeś jedną z dróg, którą można pójść po demokrację . Ta droga była dla wielu oczywista .Piękna droga . Szkoda , że za krótka i nie autostrada . Więcej nas zmieściłoby się na niej .
Dziękuję za wsparcie i życzliwość. Dynamika procesów społecznych jest nieubłagana. Duże wzmożenie nie może trwać wiecznie. Wszyscy mają swoje sprawy i angażują się bardziej tylko wtedy, kiedy widzą nadzieję. Po zniszczeniu KOD-u nadzieja podupadła. Ale wraca. Więc teraz możemy znowu się zaangażować. Musimy. Mamy do wygrania wybory. I musimy je wygrać tak wyraźnie, żeby nie dało się tego sfałszować albo nie uznać.
Zaś co do rozejścia… nie mam świadomości, żeby mi się coś rozeszło, ale to chyba też nie miejsce na rozważanie tego tematu.
Pozdrawiam serdecznie,
Mateusz
Mateusz. Ja cały czas myślę o Tobie i dziękuję Ci za ten wielki marsz. Byłam wtedy w Warszawie. Nie należę z tego powodu do KOD, chociaż mam bardzo dużo przyjaciół i biorę udział we wszystkich akcjach. Marciniak nigdy nie zdobył mojej sympatii, a Szumełda od razu był zdrajcą. Cała trójka była obrzydliwa. Ja jestem za Tobą cały czas. Ty to wszystko zacząłeś i wielki szacunek dla Ciebie. A o dziennikarzach napisałeś całą prawdę. dzięki ich symetryzmowi przegrywaliśmy wybory. Trzymaj się.
Elu, To było wspaniałe przeżycie również dla mnie. Myślę, że dla tysięcy ludzi to było przeżycie “pokoleniowe”. Zaczęliśmy razem, bo nikt sam nic by nie osiągnął. Nasza siłą była w tym, ilu nas było. I to znowu wraca. Cieszę się i działajmy dalej, bo mamy dyktaturę do obalenia.
Pozdrawiam serdecznie,
Mateusz
W listopadzie 15r uścisnąłem Twoją dłoń, byłem, jestem i zawsze będę dumny, że Cię poznałem. Razem chodziliśmy na protesty i na kartoniady. Całą grupą Wolna Praga, wypisaliśmy się KODu po Twoim odejściu ale dalej działamy. Dziękuję i trzymaj się.
Bardzo mi miło, że byliśmy razem. Nadal jesteśmy. I tego się trzymajmy.
Pozdrawiam,
Mateusz
Wszyscy, którzy byli blisko centrali KODu widzieli, że podchodzisz do swoich zadań ambitnie, idealistycznie i nieco zbyt naiwnie a większość zarządu kręciła już lody w swoim interesie. Pomijam Joannę która ustąpiła i Beatę, która niestety odeszła. Sprawdziła się stara zasada – strzeż się przyjaciół, z wrogami sobie poradzę. Poza tym uważam, że w zarządzie były co najmniej 2 wtyki pisowskie.
Nie mam wątpliwości, że były wtyki. Ale i prywatne ambicje miały ogromne znaczenie.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Lester. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy wspólnie świętować wygraną.
Mateusz
Mateusz, trzymaj się, będzie dobrze. Dzisiaj też jestem tam z tobą. To co napisałeś jest poprostu wyjatkowe, nikt jeszcze nie potrafił i nie odważył się napisać takiej prawdy, szczególnie o dziennikarzach, o ludzkich podłych zachowaniach…nie mówiąc już o zwykłej ludzkiej poczciwości (zagubionej gdzieś w tej tzw.walce w myśl prawa puszczy). Byłem i jestem dumny że mam ten zaszczyt znać ciebie osobiście…ty wiesz.
Rysiu, ja też jestem dumny, że Ciebie poznałem. Pamiętam, że mamy zaległą wspólną wycieczkę po Krakowie. Tej po Berlinie nigdy nie zapomnę. Pamiętasz, jak pod Bundestagiem pojeździliśmy po chodniku :-)))
Ściskaj Danusię i do rychłego zobaczenia!
Pozdrawiam serdecznie,
Mateusz