Temat

Ktoś palnął głupstwo. Ktoś inny się obraził, a kolejny machnął ręką. Nastąpiły przeprosiny, lecz brak przebaczenia. W ślad za chwilą, która mogła – i powinna – szybko pójść w zapomnienie, bo choć wina była, nie brakło wszakże skruchy, posypały się słowa rzucane na cały świat, który wszak takie „afery” łyka chętnie, szybko, ze spaczonym smakiem, a efekt ich przetwarzania jest brudny i cuchnący.

Poszło.

Ktoś stracił pracę, ktoś inny – w ramach solidarności zawodowej – sam zrezygnował. Stacja, która wymaga dla siebie szacunku, wykazała się podwójnymi standardami. Każda osoba, w jakikolwiek sposób związana z mediami, także społecznościowymi, uznała za stosowne wypowiedzieć się na ten temat. Nie tylko wyrazić swoje oburzenie, godne dużo gorszych wybryków, ale też nawkładać głównemu „winowajcy”, którego najstraszniejszą winą było użycie satyrycznego zacięcia w obecności kogoś, kto satyry nie łapie i poczuł się niemal nożami pocięty.

Wiele lat życia mam za sobą. Nauczyły mnie one, że wszystko jest dla ludzi, ale wszystko ma swój czas i miejsce oraz z niczym nie wolno przesadzać. Wiem też doskonale, iż tylko niemi pustelnicy nigdy nikogo nie urazili. I osoba tak bardzo poszkodowana głupim żartem nie jest tu wyjątkiem.

Od zarania ludzkości zawsze byli „lepsi” i „gorsi”. Tak zwanych normalnych śmieszą, przerażają, zniesmaczają czy licho wie, co tam jeszcze, wszelkie inności. Nie potrafią zrozumieć, bo ich to nie dotyczy. Kto ma zdrowe nogi i proste plecy, uważa kulawego i garbatego za kuriozum i wykazuje niezdrową nim ciekawość oraz dziwną chęć obrony, choć w zasadzie sam nie wie przed czym. Miałam taką ciotkę, cudowną, kochającą i kochaną, która opiekowała się nami, gdy rodzice zarabiali na życie. Dla mnie była zupełnie normalna. Dopiero w szkole dowiedziałam się, że „coś z nią jest nie tak”. Nie wstydzisz się z nią na ulicy pokazywać? – pytali rówieśnicy. Do czego komu potrzebna taka pokraka? – dodawali. Z początku nie potrafiłam zrozumieć, o co im chodzi. I o kogo. Aż w końcu ktoś odważniejszy zaczął się wykrzywiać i udawać, że kuleje; podszedł do mnie, wygadując jakieś bzdury, których nawet nie pamiętam, bo wreszcie zrozumiałam; złość rozerwała mi jestestwo i – nauczona dużo wcześniej przez starszego brata, co robić w takich sytuacjach – z całej siły walnęłam go pięścią w nos. Ulżyło, choć kostki zabolały. Usłyszałam wrzask, zobaczyłam sporo krwi, a potem dzieciaki się rozbiegły, jego wzięli do gabinetu lekarskiego (tak, tak, w zamierzchłych czasach szkoły posiadały podobne przeżytki), a mnie do dyrektorki.

Ani on nie chciał się przyznać, za co oberwał, ani ja nie miałam zamiaru się tłumaczyć. Ze skutkiem natychmiastowym wezwali rodziców. Przyszła jego mama i mój ojciec.

– Ania pobiła Franka – usłyszał na wstępie od obecnej już matki chłopaka, który siedział w kącie naburmuszony, z zaklejonym nosem i chciał iść do domu.

Ojciec roześmiał się głośno.

– I pani nie wstydzi się takich rzeczy mówić? Ania – Franka?

– Wszyscy widzieli!

– Aniu, to prawda?

Kiwnęłam twierdząco głową.

– Za co?

– Nabijał się z cioteczki.

– Zuch dziewczyna. A ty, łobuzie, ile razy dostałeś od niej cukierki? (mieszkał po sąsiedzku). Ile razy brała cię z Anią na spacer do misiów?

Chował się jeszcze bardziej.

– I co teraz? – spytała dyrektorka. – Kto kogo ma przeprosić?

Ojciec spojrzał na mnie porozumiewawczo.

– Ale to on zaczął… – W tym momencie chciałam mu jeszcze raz przyłożyć.

– Aniu?!

Westchnęłam.

– Przepraszam. Ale jak zrobisz to jeszcze raz, znów cię walnę.

– Ja też przepraszam… – Ledwo słyszeliśmy, ale wydukał z kąta.

Może trudno w to uwierzyć, ale do końca szkoły podstawowej miałam spokój. Nikt więcej nie nabijał się z mojej cioteczki, a Franek został jednym z moich najlepszych kumpli.

Dziś, jak się okazuje, to zupełnie nie jest możliwe. Dostępność informacji, chora moda na ich powielanie, zniekształcanie i niekontrolowane wyżywanie się na „winnych”, doprowadza nawet do tragedii, a bardzo często do nieszczęść, nerwowych załamań, zniszczonego życia.

Stojąc tak pośrodku „afery” ostatnich tygodni, czy człek chce czy nie, bombardowany coraz to innymi zgrzytami i jękami z obu stron, musi myśleć. Facet palnął głupstwo. Nie powinien był, wszyscy o tym wiedzą, on sam też. Szybko się jednak zorientował, pokajał, przeprosił. Poszkodowany jednak nie chciał wybaczyć. Stąd cała afera.

To, co teraz chcę napisać, nie będzie politycznie poprawne, więc jeśli moje słowa mogą kogoś urazić, z góry przepraszam oraz zachęcam do zaprzestania lektury w tym właśnie miejscu.

Wszyscy nadwrażliwi poszli? Dobrze. Mnóstwo ludzi walczy o swoją tożsamość. Tak zwane mniejszości, które dziś razem policzone mogą stanowić zupełne przeciwieństwo owej nazwy; a także ludzie, których inni uznają za coś gorszego z powodu koloru skóry, wyznania, przekonań politycznych, kształtu nosa, gabarytów, fryzury, ułomności wszelkiego rodzaju, płci, wieku (mogłabym tak wyliczać jeszcze bardzo długo, bo nawet z cudzych paznokci można się ponabijać) chcą, aby inni traktowali ich tak samo, jak… No właśnie, kogo? Skoro na podstawie owej wyliczanki można stwierdzić, że każdy ma coś, co się drugiemu nie podoba? Może chodzi o to, aby traktować innych (miłować?) jak siebie samego? Czy ktoś o tym jeszcze nie słyszał? Dlaczego zatem wiek za wiekiem, tysiąclecie za tysiącleciem, zachowujemy się gorzej niż dzicz w dżungli?

Ktoś może powiedzieć, że nabijanie się nabijaniu nie jest równe. Jednych bardziej boli, bo problem mają większy, innych mniej, bo nie przejmują się bzdurami. Kto jednak dał komukolwiek prawo do rozsądzania, kogo boli bardziej i który problem jest poważniejszy?

Jest jeszcze druga strona tego zagadnienia.

Mam serdecznego kumpla, który – po doświadczeniu dziecięcego porażenia mózgowego – całe życie jest zależny od innych. Pod każdym względem. Ma jednak sporą dozę inteligencji, wiedzy i nieprzepartą ochotę bycia traktowanym jak każdy „normalny” człowiek. Wiecie, co było dla niego jednym z najwspanialszych przeżyć? (Poza małżeństwem, oczywiście.) Otóż kiedyś, przed laty, ulubieni jego kabareciarze zaproponowali mu udział w skeczu. Wiedział doskonale, że będą się z niego nabijać. Nie po chamsku, broń boże, to bardzo inteligentni ludzie, ale – jak to w kabarecie – wózek inwalidzki spłynie satyrą, widownia zarechocze, ktoś nawet, podobny do niego, może poczuć się urażony. Mimo to – mało, że nie wahał się ani chwili – on rwał się do dzieła, jak dziecko do nowej zabawki.

Później ktoś go spytał:

– Nie czułeś się urażony?

Przetłumaczyłam jego odpowiedź, bo niewiele osób potrafiło go zrozumieć:

– W życiu. Żądam od wszystkich, aby traktowali mnie, jak innych; wymagam takich samych praw, więc i satyrę przyjmuję tak, jakbym był zdrowy i sprawny. Jestem sparaliżowany na ciele, ale nie na poczuciu humoru.

Dobrze byłoby, gdyby każdy miał do sprawy podobne podejście.

Wiem, że słowa ranią, proszę mnie nie podejrzewać o znieczulicę. A rany owe długo się goją, bo trudno na nie znaleźć lekarstwo. Czy jest jednak ktoś, ktokolwiek, kto nigdy zraniony nie został? Gdybyśmy chcieli za każdy podobny ból obrażać się śmiertelnie, pod koniec życia mogłoby się okazać, że nie mamy do kogo gęby otworzyć.

Dziś, siłą rzeczy (dostęp niemal bez ograniczeń do wszystkich informacji), skala wszystkiego jest dużo większa niż w latach mojego dzieciństwa. Ale problem wcale się nie zmienił. Jedni wyją, bo im się wydaje, że są lepsi; inni płaczą, bo rany nie chcą się wygoić. Za jakiś czas, gdy już każdy piszący płatne teksty zarobi na temacie tyle, ile ma zarobić, a pozostali wyzłośliwią się aż do znudzenia, wszyscy o tym zapomną, uznając temat za błahostkę niegodną uwagi. Będzie tylko pamiętał ten, który karę odebrał nieproporcjonalną do winy i może ten, który ukarał, bo ruszy go sumienie, choć wciąż czuje się pokrzywdzony. Obaj są w durnej sytuacji. Może więc, panowie, dajcie sobie po szlagu, niech się trochę krwi poleje, a potem uściśnijcie dłonie i wróćcie do życia mądrzejsi doświadczeniem, silniejsi przebaczeniem?

A my odwalmy się wreszcie od innych ludzi. Nie chcemy ich kochać, nie musimy. Przestańmy ich jednak dręczyć. Ten miecz jest bronią obosieczną. Zmieńmy wreszcie temat. Mamy misję do wykonania, na niej wspólnie się skupmy, zajmijmy ciężką walką o powrót demokracji.

Do jesieni niedaleko.

Anna Kupczak  @DemosKratos55

Podziel się

2 Replies to “Temat

  1. Świetny tekst, przeżyłam podobną szkolną przygodę a teraz trzeba zawalczyć o Polskę i Naród, myślę, że nie przesadzam, pozdrowienia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *