Było o staruszkach; tych, którzy walczyli o demokrację i tych, którzy noszą berety. Było, bowiem powszechnie się uważa, iż w większej części to oni są winni obecnemu statusowi naszego kraju.
No to dziś inaczej.
W mediach ochoczo krąży pewien obrazek.
Brawo! Brawo! Krzyczy z sejmowej mównicy pustogłowy błazen, zachęcając swoich pobratymców do dźwignięcia czterech liter i nagradzania oklaskami siebie – oraz sobie podobnym – kłamców, złodziejskich kreatur, chamów.
Brawo! Brawo! Wydziera japę, zdradzając pisie plany fałszowania wyborów słowami: Nigdy nie wygracie! Skierowanymi oczywiście do opozycji.
Brawo! Brawo! Nakręca się dureń, klaszcząc i podrygując, ukazując światu nie tylko swoje tępe oblicze, ale wraz z nim – twarz obecnych „elit” sporego kraju w środku Europy.
A gdzieś naprzeciwko inny kretyn omal nie spadnie z fotela, tak się tarza ze śmiechu. W pewnym momencie przykłada kciuki do skroni, pokazując, jak to zwykły robić dzieci, „kuku na muniu”. Obrazek bliski naszym czasom: kretyn wyśmiewa się z debila. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby robili to na podwórku, zamiast przed kamerami, które niosą obraz całemu światu. A tak…
Kto jest winien?
Bareja antycypował, wszyscy wiemy. Ale zrobił to również Dołęga-Mostowicz.
Tak. To wy wywindowaliście te bydlęta na piedestał. Nie my, starzy, walczący niegdyś o wolność i głosujący zawsze, bo demokracja korzeni nie zapuszcza. I nie lękliwe mohery, które bez przewodnictwa księży niczego nie potrafią zdecydować.
Wy.
Dwa następne pokolenia.
Osoby w tak zwanym średnim wieku i młodzi, którzy jednak już od jakiegoś czasu mają prawo głosu.
Wy, którzy z jakichś przyczyn nie chcecie z niego korzystać.
I wy, z nudów grzebiący w granacie, szukający urozmaicenia, bo ciepła woda w kranie jest nudna.
Tak, wy. Wasz tumiwisizm i jakośtobędzizm osadził na stołkach złodziejską mafię. Trzyma ją tam. Wpaja weń przekonanie, że są wieczni i nic ich nie ruszy, więc robią, co chcą, śmiejąc się innym prosto w twarz.
Tych, którzy bezpośrednio głosują na patologię, jest jakieś trzydzieści procent; po odpowiednim uświadomieniu, o czym pisałam poprzednio, może być jeszcze mniej. Logicznie rzecz biorąc niemożliwym jest ich wygrana przy takich proporcjach. Dlaczego więc wciąż tam siedzą, kradnąc, rujnując kraj, stwarzając z niego pośmiewisko dla innych nacji? To proste: bo wam się nie chce.
Co ja się tam będę do polityki wtrącać, i tak na nic nie mam wpływu. Niech inni to robią. Tyle ludzi dookoła, jeden głos nic nie zmieni.
Zostanę w domu, bo nie mam z kim chorego dziecka zostawić.
Mam zawody, będę poza okręgiem wyborczym.
Co mnie właściwie to wszystko obchodzi? Niech się tam sami pozagryzają, ja nic z tego nie mam.
Jest niedziela, jadę na ryby. A ja odpocznę po wczorajszym sprzątaniu.
Może zagłosuję, ale jeszcze nie wiem, na kogo. Niech będzie ktoś nowy. Niedoświadczony? No to co? Ale za to ile ma energii i jak pięknie mówi! Że co, że nie ma szans? Ale za to ma fajnych ludzi w sztabie!
Pilnować wyborów? Po co? Przecież jest demokracja!
Czyżby?
I w taki właśnie sposób od lat banda, szajka, mafia, jak kto woli, rujnuje nam kraj i życie, samym urządzając się po królewsku. Społeczeństwo czasem podgrzewa się do letniej temperatury, ale nie ma cierpliwości czekać na osiągnięcie stanu wrzenia, jakby samo sobie ograniczało dostawy nośników energetycznych. Powstają zatem zrywy, czy raczej zrywki, nieefektywne i rozbawiające przeciwnika. Społeczeństwo, mrucząc jedynie, miast wrzeszczeć na cały kosmos, macha ręką na fałszowanie wyborów. Uznaje ich ważność, co dla nas, ludzi solidarnościowej mentalności, jest zupełnie niezrozumiałe. Patrzyliśmy czołgom prosto w lufy, a jednak dopięliśmy swego. Stanęlibyśmy jeszcze raz, i jeszcze, ale została nas garstka, z czego większość nie nadaje się do żadnej fizycznej działalności. Gdyby jednak…
Gdyby jednak pokolenie młodych i młodszych wyszło na barykady, mogłoby się zdziwić, kto im jeszcze granaty podaje. Tak, drogie nasze dzieci i wnuki, uczone zgoła czegoś innego, a rozlazłe w dobrobycie do tego stopnia, że nawet ciężko wywalczona kiedyś wolność weszła wam tam, gdzie słońce nie dochodzi. Stanęlibyśmy mimo wszystko. Bo wolność sama z siebie nigdy się nie staje. A jeśli już jest, trzeba się o nią troszczyć, żeby nie zwiędła, nie umarła, nie znikła z pola widzenia.
Wiecie, co będzie za jakieś trzydzieści lat, jeśli zmarnujecie nadchodzącą ostatnią okazję uratowania demokracji? My już tego nie doczekamy, ale przyjdą do was wasze dzieci i wnuki, zaśmieją się wam w twarz i nazwą pokoleniem błaznów. Leniwych marionetek. Moralnych karłów. Zaglądając bowiem do źródeł, odnajdą między innymi najświeższy popis tak zwanych posłów w tak zwanym parlamencie i nie będą mogli zrozumieć, jak można było do czegoś takiego dopuścić. Wszystkich wrzucą do jednego wora, tamtych na mównicach i tych, którzy ich tam wpuścili. Nazwą zdrajcami. Bo tak zwykle nazywa się osoby działające na szkodę interesu narodowego.
A to oznacza, że historia was nawet nie rozliczy. Ona was wyśmieje.
Obrazek w mediach dalej ochoczo krąży, bo wygląda na to, że lubimy sami wyśmiewać się z własnej głupoty czy przyzwalania na nią. Przynajmniej dwa długie dni będziemy się przerzucać komentarzami do owego zjawiska, gdy tymczasem oni znów nakłamią, nakradną i poczynią przygotowania do kolejnego fałszerstwa wyborczego. Zmarnujemy kolejne czterdzieści osiem godzin, zamiast samym szykować się na bój wyborczy. Można było bowiem w tym czasie zgłosić się do komisji wyborczej, sztabu wyborczego, ochotniczej straży wyborów. Można też było wyjść i pogadać z kimś wątpiącym, leniwym, zniechęconym, aby uzmysłowić mu powagę tegorocznej jesieni. Można było machnąć ręką na idiotów w sejmie, a zainteresować szwagrem, który nie chce obecnych, ale i tych od ośmiorniczek też nie chce i wytłumaczyć mu, jak bardzo robiony jest w konia od ośmiu lat oraz uzmysłowić, że tylko doświadczenie może pokonać wroga kraju i później go odbudować.
Nie ma jeszcze kampanii? Zdążycie? Otóż jest, choć nieoficjalnie. I może odjechać bez was. Nie weźmiecie udziału w kolejnej, decydującej walce, a przegrana przekreśli wam człowieczeństwo.
Czy wam naprawdę nie włącza się żaden sygnał alarmowy? Dzwonek? Czerwona lampka? Drżenie ziemi? Nic? Niedobrze. Jeśli znów trafią was patelnią prosto w głowę, albo – co gorsza – w twarz, możecie się już po tym nie pozbierać.
Ja wiem, że uprawiam głośne wołanie na pustyni. Nie jestem aż tak naiwna, by wierzyć, że jednym tekstem, który powstał pod wpływem wzburzenia wymieszanego z bezsilnością, zmienię tok myślenia milionów ludzi. Jeśli jednak choć jedną osobę obudzę, warto pisać, tym bardziej, że czas bezlitośnie ucieka i każdy zmarnowany dzień działa na korzyść wroga.
Zatem: dzyń, dzyń, dzyń…
Anna Kupczak @DemosKratos55
Starsi zbałamuceni przez kościół, młodzi jak ćmy igrają z ogniem. Można walić się w pierś, a tu studnia bez dna.
Nie trzeba tego robić, bo można sobie płuca odbić. Wystarczy uderzyć w dzwon przykładu i siłą jego wydźwięku pociągnąć zmartwiałych, zniechęconych, zbałamuconych i nadpalonym ogniem ryzykanctwa.
Zgadzam się. Tak się dzieje, jednak zastanawiam się -dlaczego? Dlaczego zawierzamy swoje “być albo nie być” dyletantom, głupkom, złodziejom. Dlaczego mówimy, że nie możemy nic zrobić. Jeszcze. Dlaczego mówimy, że to nie nasza sprawa? Że inni, że mądrzejsi, że ksiądz, że bóg, że polityk, matka, ojciec, babka…
Wszyscy, tylko nie my….
Solidny kop w tylnią część ciała, pozwoliłby oczyścić pole z idiotów, a pozostałym dać napęd do działania nim zapadnie ciemność.
Uczmy się myśleć i wyciągać wnioski. Od małego. Nie udzielajmy dzieciom gotowych rozwiązań, tylko pytajmy: a jak myślisz?
Jak się przyzwyczai do myślenia, jest nadzieja, że tak zostanie.
Tylko czy namy jeszcze czas?
Bo nadziei już raczej nie…
Jeśli nie mamy już nadziei, to nie mamy niczego… We mnie ona wciąż tkwi, dlatego – choć czasu już niewiele zostało – wciąż próbuję. Niech każdy z nas dotrze do jednego uśpionego sumienia, otrzepie je z kurzu i pokaże mu słońce, a nadzieja nie będzie musiała umierać.