Zamki na lustrach

Rozdział 4

–  Mieliśmy się spotkać dopiero w sobotę za tydzień ale może zgodzisz się to przyspieszyć(?) Będę w Warszawie już w tę  sobotę.

–  A nie wolałbyś się spotkać w Krakowie?

 – W najbliższych dniach to byłoby trudne… technicznie. Wolałbym tego nie odwlekać jeszcze bardziej.

– Rozumiem. Tak czy inaczej, nie zdołam dotrzeć do Warszawy na tę sobotę.

Co powiesz na wtorek, pora i miejsce bez zmian?

 – OK. Pora i miejsce bez zmian. – Abel zakończył mechanicznym tonem a w myślach dodał – To nawet lepiej, zdjęcia powinny dojechać przed wtorkiem.

+++

Kurier dostarczył do gabinetu Edwina paczkę zamiast spodziewanej koperty z Krakowa.

 Służbowy samochód Głównego Inspektora Wojsk Desantowych, spędzający większość czasu w garażu, bez zwłoki został wysłany do hotelu CWKS Legia po Abla.

Przejrzeli jej zawartość wspólnie.

Koperta też była. Na dnie paczki.

Główny Inspektor Wojsk Desantowych nie miał niemal nic do roboty w LWP, więc konferencja nad paczką bez przeszkód trwała ponad dwie godziny.

Rozłubirski zaproponował wspólne spędzenie wieczoru w jego domu, jak dwóch poprzednich od momentu przybycia do Warszawy. Dla Abla ta opcja była jeszcze wczoraj świetną alternatywa dla pokoju hotelowego, lub błąkania się po stolicy ale miał świadomość, że potrzebuje swoistego ‘eremityzmu’ jako przygotowania do nadchodzącej potyczki. Po prostu musiał  pobyć sam. Musiał opracować ‘testy’ ponieważ jego przyszły rozmówca był zdolnym czekistą i na dodatek kobietą. Jeśli nawet zdarzyłoby się przypadkiem, iż mówiłaby ‘całą prawdę i tylko prawdę’, to taka prawda i tak byłaby bezużyteczna. Jedyną użyteczną prawdą uzyskaną od czekisty jest ta którą się od nich wyłudziło, lub ukradło. Nawet ta droga nie daje pełnej gwarancji, ponieważ ‘czekiści wiedzą, że inni to wiedzą’, więc ćwiczą zagrywki i na takie okazje ale… ale czasem się udaje. A czasem nie… po obu stronach.

Wtorek w miejsce soboty

– Здравствуй Зинайдo Тауновна , блогодарен … – Abel zaczął rozmowę po rosyjsku ale rozmówczyni szybko weszła mu w słowo narzucając swoją formułę, prawdopodobnie dla zademonstrowania kto jest panem tego spotkania od jego pierwszych sekund.

–  Cześć Ablu…. Coś ty taki oficjalny?… Mów po polsku… Mój polski trochę zardzewiał przez ostatnie lata… chcę sobie poćwiczyć skoro przejechałam taki kawał… Chcesz dokończyć co tak pięknie zaczęliśmy 10 lat temu?…

– Co zaczęliśmy ? … Co masz na myśli? – Abel udawał, iż nie nadąża z aluzjami czekistki.

– Seks, oczywiście… jestem ciągle w formie i nie zbrzydłam przez te 10 lat, prawda?

– To akurat prawda…

– Czyżbyś zapomniał tamten bajeczny dzień?

 – Pamiętam wszystkie dni, gdy próbowano mnie zabić … A gdybym próbował zapomnieć, to mam parę poważnych blizn, które mi to uniemożliwią.

Зинайда Тауновна Киннунен /Zinayda Taunowna Kinnunen, nie była Finką jak mogłoby wskazywać jej nazwisko odziedziczone (ponoć) po fińskim ojcu. Była oficerem KGB a to przesądza o narodowości, bez względu na pierwotną etniczność danego człowieka. Oficjalnie Abel poznał ją jako funkcjonariusza czwartego dyrektoriatu zajmującego się zabezpieczeniem służby dyplomatycznej i ambasad oraz… transportem.

 Abel nigdy nie uznawał tej informacji za w-pełni-wiarygodną, podobnie jak wszystkich innych przekazywanych mu przez Rosjan, lub dotyczących Rosjan, bez względu na to, kto mu je przekazywał.

Zinayda była szczupłą kobietą średniego wzrostu. Dostatecznie urodziwą, by przy zastosowaniu kobiecych zagrywek, w których była wyćwiczoną olimpijką, uwieść każdego mężczyznę, lecz jednocześnie nie tak urodziwą, by w razie czego nie mogła zniknąć w tłumie, przebrana za robotnicę fabryczną, lub nawet za chłopca.

– Dobrze, skoro nie masz nastroju, to rozmawiajmy profesjonalnie… Rozumiesz, że nie mogłam przyjechać na to spotkanie bez sprofilowania twojej najnowszej sytuacji…. Wiem, więc o twojej żonie… rozumiem, że dla faceta jak ty moment na sfinalizowanie starego romansu, jest niezręczny ale z drugiej strony … jakiś subtelny seks może jest tym, czego w takiej chwili potrzebujesz najbardziej…

– Czy moglibyśmy temat seksu odłożyć na inny moment? Miałaś rozmawiać profesjonalnie…

– Oczywiście. Jak sobie życzysz… pod warunkiem, że obiecasz mi, iż do niego powrócimy… No nie patrz tak na mnie… żartuję sobie… Wiesz przecież, że to nie jest żadna manifestacja braku szacunku dla…

– Wiem. Znam ciebie i twoją socjopatyczną ekspresję… to drugie nawet bardziej.

– Zatem chcesz o coś popytać… pokazać mi jakieś zdjęcia… Ale czego właściwie oczekujesz(?)… że wskażę ci czekistów w ostatnich wypadkach, albo pośród osób jakie złapałeś w kadrze?… Nawet gdybym chciała, to przecież nie… – Tym razem to Abel wszedł ostro w słowo rozmówczyni:

– Nie. Nie oczekuję, że wskażesz mi kto w tym wszystkim jest czekistą, lecz kto nim NIE-jest… A zdjęcia mają raczej drugorzędne znaczenie.

– Pytasz o tajniaków, których szefem nie jest Yuriy…

– Czyli świetnie się rozumiemy… A zdjęcia to nawet dam ci w prezencie… nawet jeśli nic użytecznego nie powiesz. Możesz z nich sobie zrobić jakiś służbowy, albo pół-służbowy użytek… Może zarobisz jakieś punkty u nowego szefa… Słyszałem, że Yuriy was westernizuje, wiec mogą się przydać w jakiejś ‘grze korporacyjnej’.

– OK. pokaż zdjęcia

– Nie mam ich tutaj… Będą później

 – I bez zdjęć mogę ci powiedzieć, po starej przyjaźni, że straszny tłok wokół tej  śmierci… Co się z tym światem porobiło, że tylu postronnych ludzi tak pasjonuje się ofiarą zwykłego wypadku drogowego… Słuchaj Ablu, dziś nic więcej ci nie powiem, ale przysięgam, że skontaktuję się z tobą i jeśli okaże, że mogę coś lub kogoś ci dać, to ci dam… a jak nie…

– … to nie… понял. Rozumiem

– Spodziewałeś się usłyszeć coś więcej?

– Miałem nieśmiałą nadzieję… jednak nie zamierzam grymasić… Zamiast grymaszenia zapytam po prostu…

– Pytaj… najwyżej ci odmówię odpowiedzi.

–  Co się stało z moją zoną?

 – Ludzie poinformowani lepiej ode mnie mówią, że zginęła w wypadku

– Tak mówią?

 – A powinni mówić coś innego?

 – A wypadek mają na myśli ten sam, co polska prokuratura?

 – A wchodzi w grę jakiś inny?

 –  A ty wierzysz w to ci powiedzieli?

 –  A nie powinnam?  –  Na ostatnie pytanie Zina odpowiedziała po ledwie-wyczuwalnym wahaniu i z mniejsza porcja kabotyńskiej arogancji. Abel nie był pewien, czy była to gra na dezorientację zadana przez jej przełożonego, czy w taki niewykrywalny sposób Zima dzieliła się z nim swym powątpiewaniem, albo nawet sygnalizowała, iż czeka gówno wie. To ostatnie było dla nich samych straszniejsze niż postawienie przed międzynarodowym trybunałem za zbrodnie ery stalinowskiej.

– To następne pytanie: Czy wraki z tej katastrofy, albo choćby jeden z nich…. interesuje mnie głównie auto mojej żony… czy wyjechały poza granicę Polski?

– Nie… Do dzisiejszego poranka, na pewno nie… Później już nie sprawdzałam… Taka odpowiedź musi ci wystarczyć.

– Zakładam, że odmówiłabyś odpowiedzi zamiast kłamać(?)

– Mówiłeś, że mnie znasz…

– Tak mówiłem.

– A teraz czas na moje pytanie… A dlaczego, Abelku miły, nie starasz się zostać ‘prawdziwym dyplomatą’? – Abel przez ułamek sekundy spodziewał się wyciągnięcia jakiegoś asa z rękawa, czegoś czego nie przewidział w procesie swych ‘eremickich medytacji’. Tymczasem Zina wydawała się grać dla samego grania, dla odfajkowania elementu szkolenia. – … Dyplom Wyższej Szkoły Służby Zagranicznej masz i to bez protekcji. Języki znasz. Jakby nas ktoś zapytał, czy ci dać taką posadę, to byśmy pobłogosławili.

– Maturę też zdałem bez protekcji, żyjąc w jednopokojowym mieszkanku z małym dzieckiem na głowie i pracując w nadgodzinach, za które nikt nie płacił…

– Co właściwie chcesz przez to powiedzieć?

– Tylko tyle, że jeśli dobrze zrozumiałem twój tok rozumowania, to sugerujesz  bycie dyplomatą, które dostarczyłoby mi jakiejś ogólnej protekcji mojego życia, jako całości, czy poszczególnych działań… Nie potrzebuję więcej wpływów, ani pieniędzy… Zwiedzania świata nie polubiłem, gdy miałem okazję… Nie wiem jakie moje specyficzne działania potrzebowałyby dodatkowego parasola(?)… Możesz podać przykład, który mógłby mnie zachęcić?  –  Abel wciąż zakładał, że okraszone pochlebstwami  pytanie Ziny, nie było zabiegiem ożywiającym konwersację, ani nawet objawem jej prywatnej ciekawości. Uznał, że uwaga o poparciu z KGB nie była żartobliwą przesadą, lecz dokładnie tym co niosły słowa. Nie wiedział jeszcze, co czekiści mieliby osiągnąć wypychając go za granicę.  Jeśli to wy trzymacie Safonę, albo chociaż wiecie jak dać mi tzw. dowód życia, to następne zdanie jakie wypowiesz, Zinoczka, będzie właśnie o mojej żonie i opcji współpracy… Prawda?

– Dziesięć lat temu nie byłeś takim mrukiem Ablu… Pogawędki z tobą były rozkoszą a teraz szarżujesz bez potrzeby, tam gdzie nie ma twojego wroga… Nie jestem twoim wrogiem, ani prywatnie, ani nie dostałam rozkazu, by nim być… Zmieńmy temat… dobrze?

– Zmieńmy temat… – Abel zgodził się łagodnie, ponieważ, skoro oczekiwane kwestie nie zostały wypowiedziane, to należy pozwolić czekistce na dyrygowanie tą konwersacją a raczej dać jej poczucia, że tak się dzieje. Nie przeszła do tematu współpracy w kontekście Safony, to znaczy, że nie tylko jej nie trzymają, ale nawet nie wiedzą niczego nadającego się do użytecznego bluffu. To jest raczej szokujące, bo jeśli KGB uznaje, że wie za mało, by narzucać swoją grę, albo co najmniej zacząć bluff, to znaczy, że mają mniej niż nic… naprawdę szokujące… Chyba, że się kompletnie mylę i Zinka naprawdę chciała przejść w prywatną pogawędkę… Nie ważne… Nawet szczerze prywatna pogawędka z czekistą przestaje nią być, gdy on/ona może później użyć czegokolwiek zapamiętanego z takiej rozmowy w dowolnym celu, lub charakterze, ergo nie ma czegoś takiego jak prywatna pogawędka z czekistą… z czekistką też.

Powinienem raczej założyć, że do czegoś chcą mnie użyć… Do czegoś, co ma związek ze zniknięciem Safony (choć oni w tym palców nie maczali), albo do czegoś kompletnie niezwiązanego, w czym istotny jest tylko dobór momentu…. Gdy w umyśle kogoś w położeniu takim jak moje, kipi koktajl wściekłości, desperacji, frustracji itp. to czekistom może się wydawać, że moment jest właściwy na „zainfekowanie jakimś ichnim gównem” ….

…………..

Dzieciaki-Śniącaki

[the Child-REM]

Yaxa po prostu wiedział, że ona ma ona na imię Adela.

Śniąc czasem czujemy się obezwładnionym obserwatorem poczynań ‘impostora’ grającego naszą rolę we narracji i dzięki temu mamy poczucie, że ‘to tylko sen’ bez względu jak bardzo chcemy, aby okazał się jawą, lub przeciwnie.

Czasem bywa inaczej.

To był jeden z tych ‘innych snów’, gdy nie odczuwamy żadnej odrębności od nas samych grających własną rolę w śnionej fabule.

  Yaxa po prostu był na tamtej plaży, prowadząc tamtą rozmowę.

Gdy wycierał się po wyjściu z wody własnym podkoszulkiem (z braku ręcznika), poczuł kobieca dłoń dotykającą jego czoła a kobiecy głos, jaki zabrzmiał w tym momencie nie płynął wyłącznie do jego uszu, lecz doznawał jakby synestetycznej przemiany w biały woal gęstniejący jak dym i stopniowo przesłaniający obrazy przed oczyma.

– Yaxa… Yaxa… obudź się Bracichu… Proszę obudź się… Musiałam wstać bo mam straszne koszmary… Nie mogę teraz wrócić do łóżka… – Yaxa wychwycił z głosu kobiety jakąś dziecięcą nutę, której wcześniej tam nie było, więc uczynił wysiłek, by szerzej otworzyć oczy; dopiero pod wpływem tej mobilizacji otworzył je naprawdę w realnym świecie. W snopie światła rzucanym z biurka przez lampę stołową, dopiero teraz naprawdę zobaczył,  kto wypowiadał ostatnie zdania.

Zobaczył siostrę. Matylda siedziała przy łóżku na podłodze trzymając prawą dłoń na jego czole.

– Tylda… Jaka ty jesteś podobna do mamy… – Yaxa powiedział zanim pomyślał co mówi i sam się zdziwił, że wygłasza takie sentymentalne uwagi. A po chwili jego techniczny umysł odezwał się po swojemu. – …Co mówiłaś o snach?

– … że mam koszmarnie wyraźne koszmary…

– Ja też, więc to jest anomalia… – Zerwał się z łóżka gwałtownie.  Zmierzając już w kierunku okna wydawał siostrze instrukcje. – …Jeżeli oboje mamy wyjątkowo plastyczne sny w tym samym miejscu i czasie, to najprawdopodobniej, musi być czynnik dotykający nas oboje zlokalizowany w tym miejscu… w domu … idź otwórz na całą szerokość okno u siebie w pokoju i w studiu mamy a ja skoczę na dół zobaczyć, czy nie ulatnia się gaz… Powód może być też inny ale wietrzenie do czasu aż skończę sprawdzanie jest najlepszą rzeczą jaką możemy w tej chwili zrobić… Muszę też obudzić tatę. Biegnę na dół…

– Taty nie ma w jego sypialni… Przecież jeszcze nie wrócił z Warszawy – Yaxa nie całkiem zarejestrował tę informację, będąc pomiędzy niedobudzeniem a potencjalną sytuacją alarmową.

Na parterze domu, błyskawicznie zajrzał do łazienki, gdzie znajdował się bojler ciepłej wody. Pociągnął nosem raczej ‘dla formalności’ bo w tym pomieszczeniu wyciek gazu musiałby być wyczuwalny natychmiast po otwarciu drzwi. Szybko do kuchni z podobnym efektem. Wrócił do hallu i otworzył właz do piwnicy. Gdyby szwankowała jakaś rura gazowa na poziomie piwnicy, musiałbym poczuć gaz już tutaj. Nie czuł niczego ale zapalił światło i zszedł po schodach. Gdy Abel kupował ten dom, był on ogrzewany piecem węglowym, chociaż zaraz potem podłączono go do miejskiej sieci ciepłowniczej, wciąż w piwnicy znajdowały się jakieś elementy dawnej instalacji kominowej po dawnym piecu pralniczym, lub czymś w tym rodzaju. Yaxa nie miał pojęcia co mógłby tam znaleźć(?). Seria tragicznie-nienormalnych wydarzeń z łatwością wsączała paranoiczne interpretacje. Może ktoś podrzucił jakieś środki chemiczne jak LSD(?) To mógłby być tylko aerosol w wentylacji a i to raczej niewykonalne w takim domu… odbija mi… Odbija mi z nudów, najwyraźniej. – Skomentował w myślach i wbiegł po drewnianych stopniach. Ruszył w kierunku sypialni rodziców, by sprawdzić co z Ablem. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak bardzo był niedobudzony, by podjąć taką myśl i w tej samej sekundzie dotarło do niego zdanie siostry sprzed kilku minut. Tak czy inaczej zajrzał do sypialni i otworzył w niej okno. Wrócił do salonu i nacisnął klamkę drzwi ogrodowych. Zamknięte. Klucz był w zamku. Zawahał się, czy biec do ciemni przez deszczową noc na boso, w pidżamowych spodniach, czy wrócić po jakieś ubranie i buty(?) Jeśli ktoś się znowu włamał, to powinienem założyć zbroję a nie mam. Dobiegł do drzwi szopy. Zamknięte. Klucz wisi w szafce kuchennej ale nie ma żadnego światła ani odgłosów z wewnątrz, więc nie ma sensu biec tam i spowrotem.

– Włamywaczy dziś tam nie ma?… – Usłyszał głos Matyldy, która stała w drzwiach ogrodowych. Koszula nocna jaką miała na sobie teraz wydała mu się znajoma.

Tak, to stara koszula mamy… Abel przywiózł ją z Paryża… jeszcze przed urodzeniem Matyldy… Nawet nie wydaje się nadmiernie za duża na smarkatej… Wygląda, że przeoczyłem całą epokę w życiu mojej małej siostrzyczki… Zaraz będzie kobietą i przeoczę następną… Co ja właściwie wyrabiam z moim życiem?

– Alarm gazowy odwołany… Idziemy spać.

– Mogę zostać z tobą na noc?

– A jeśli będę chrapał?

– Nie boję się twojego chrapania… Zresztą rzadko ci się zdarza…

– Nigdy nie chrapie… żartowałem…

– Yhy, wszyscy chrapacze tak mówią…

Po zamknięciu wszystkich okien Yaxa usiadł w swoim łóżku zastanawiając się, czy zgasić stołową lampę, czy zabrać się do jednej z przygotowanych książek jakie obiecał sobie przeczytać ‘przy pierwszej okazji’(?)

Matylda położyła się przy nim na boku i zapytała w tonie jak gdyby przygotowującym wyjawienie sekretu.

– Wiesz dlaczego Valkirie krążą nad polami bitew?

 – Zbierają dusze żołnierzy poległych w boju.

– Tak ale nie wszystkich.

– Tylko bohaterów(?)

– Nie całkiem… Tylko tych, którzy mieli być wielkimi żołnierzami, lecz zginęli przedwcześnie… no może bohaterów też ale ‘przedwcześni’ są ważniejsi.

– Skąd ci się wzięła ta teoria Mała Wiedźmo?

– Ze snu… To nie są takie Valkirie jak w mitologicznych opowieściach. One są jakieś takie… techniczne …i technicznie metodyczne… One przygotowują armię do jakiejś wojny większej niż wszystko.

– A kiedy będzie ta wojna?

Zamiast odpowiedzi  było już słychać tylko równomierny oddech Matyldy. Spała nie zważając na światło w pokoju ani sny, które tak przeraziły ją kilkanaście minut wcześniej.

Żebym ja tak potrafił

Yaxa pozostał niezmiennie w  pół-siedzącej pozycji pogrążając się w katatonicznych rozmyślaniach o ‘ultra-śnie’.

 Odruchowo podążała śladem wszelkich anomalii.

Yaxa zaczął przywoływać z pamięci subtelne ‘modyfikacje aktora’ jakie zapamiętał, czyli to czym różnił się od siebie samego we śnie.

Najwięcej-mówiącą pośród nich było poczucie, że dobiega 40tki.

 Zatem alternatywna rzeczywistość snu może być tylko na tyle alternatywna, na ile to się wydaje dwudziestoczterolatkowi rzuconemu w trzydziesty-któryś rok własnego życia. To może nie być żadna alternatywna rzeczywistość, lecz projekcja przyszłości. Wyobraź sobie, że ktoś bez uprzedzenia dał ci taką możliwość. Trudniej potraktować to poważnie, niż wieść o wygranej na loterii.

Czy można zobaczyć własną przyszłość we śnie?

Z całym szacunkiem dla akademickiej psychologii… Bywają wybitni psychoanalitycy, z których kilku potrafiło zrobić coś użytecznego z jakimiś zagadnieniami ale generalnie… guzik z niej wynika.

 Fizycy i matematycy przełomu wieków próbowali ugryźć coś, co mogłoby sprowadzić w domenę obiektywnie weryfikowalną  pewne zjawiska pozostające w rękach szarlatanów duchownych i świeckich. Coś takiego jak np. prorocze sny. Szukali obiecujących ścieżek w modelach przestrzeni wielowymiarowej, czyli wykraczającej poza znane nam długość, szerokość, wysokość oraz czas.

Wkrótce potem fizyka doświadczalna i akademicka została pochłonięta najpłytszymi i najbardziej doraźnymi aspektami nowych nurtów. Tylko tymi jakie znajdowały aplikowalne zastosowania, albo choć łudziły taką perspektywą… Głównie wojenne aplikacje… W produkcji broni, elektroniki, czy w kryptografii… Wszystko pozostałe zostało na powrót zepchnięte we wstydliwe trzęsawiska szarlatanerii, mistyki, lub alchemii… Co po raz kolejny uratowało prawdziwych szarlatanów i wsteczników, przed ostatecznym wyrzuceniem na śmietnik historii.

Gdyby nauka przełomu wieków dostała szansę na pełną eksplorację tego co zaczynała, miałbym dziś jakieś konkretne instrumenty do zweryfikowania moich dylematów… Ale wszystko poszło inną drogą i zostałem sam na sam z moją improwizacją … Najprawdopodobniej kompletnie beznadziejną, improwizacją. Ten sen był zbyt plastyczny. Miewałem już zabójczo plastyczne sny jako dzieciak ale żadnego nie mógłbym porównać z tym. Podobno nagłe uplastycznienie snów bywa bardzo wczesnym symptomem schizofrenii, lub raka mózgu. Hipochondrią też bywa symptomem jakiś problemów psychiatrycznych. Grzęznę w bredniach.    . Jestem w wieku w jakim najczęściej ujawnia się schizofrenia. Dobrze chociaż, iż temat potencjalnej podatności na choroby psychiczne został w naszej rodzinie wykluczony, gdy rodzice niepokoili się przez czas jakiś o zdrowie mojej siostrzyczki…. Na szczęście nie muszę podejmować teraz tego wątku ani z Ablem, ani z lekarzami… W tym momencie byłoby to wyjątkowo… nieustawne.

Drugą ‘modyfikacją’  była intensywność zakochania jakie we śnie odczuwałem do  Adeli. Czuję to jeszcze teraz po przebudzeniu i po „alarmie gazowym”.

W realnym życiu byłem zakochany raz… jak dotąd.

Przynajmniej dotąd tak to miałem zanotowane w pamięci.

To co znałem z realnego życia jako zakochanie miało się do moich sennych przeżyć, tak jak elektryczny wiatrak do Halsey’s Typhoon z 1944 roku

No i sam fakt, że nie znam żadnej Adeli a nawet nikogo przypominającego zewnętrznie lub intelektualnie kobietę z którą byłem na tej plaży.

………….

DDR Werwolf

Jaki rodzaj nadziei mógł wiązać, tak wszechwładny, budzący grozę tyranozaur jak KGB z polskim emerytem wojskowym?

Jakiś wiązali na pewno, ponieważ Zina zadzwoniła przed upływem tygodnia.

– Ablu, musisz coś obejrzeć pod Berlinem. Ustawię ci samolot z Babic. Jutro dam znać, że podjeżdża po ciebie samochód. Nie potrzebujesz bagażu.

– O.K.

Jaki rodzaj grozy niosło to konkretne ‘zaproszenie do paszczy tyranozaura’?

Abel nie miał pojęcia.

Mimo to nie grymasił. Nie starał się zmienić miejsca ‘pokazu’ etc.

 Nie ufał, ani logice bieżącej sytuacji, której nie dawało się zdefiniować, ani Zinie, ani tym bardziej jej firmie.

Nawet nie próbował dopytywać Ziny, co jest przedmiotem ‘pokazu’(?)

Wiedział, że oni go potrzebują dopóki wierzą, iż on potrzebuje ich i jest w tej potrzebie zdeterminowany poza racjonalną miarę.

Ponownie pożegnał się z dziećmi zanim zdążył się psychicznie zebrać do omówienia czegokolwiek z podróży warszawskiej. Yaxa nie próbował aranżować dyskusji na ten ani wiążące się tematy. Wyrósł w domu oficera służb nie-całkiem-jawnych, a teraz sam był oficerem, choć znacznie-jawniejszej, broni pancernej. Matylda w jej trzynastym roku życia nie byłaby potraktowana jak dziecko, gdyby zapytała, lecz ona prawie nigdy nie pytała o to, o co pytałaby większość ludzi małych i dużych.

Ta rozmowa i tak kiedyś nastąpi.

+++

W najdalszym kącie ‘wojskowych Babic’ stał An14 w barwach Aerofłotu, oczywiście. Kierowca Przewiózł Abla ‘od drzwi do drzwi’ bez jednego słowa. Lotnicy przynajmniej się przywitali ale później też byli nie-rosyjsko-milczący.

Na podejściu do lądowania Abel rozpoznał Zossen.  An14 dokołował do zatoczki, przy której czekał opel kadet model 1967. Zina odbierała go bez żadnej obstawy. Czyli najmniej prawdopodobne brutalne scenariusze raczej odpadają.

Nie wiele rozmawiali. Zina była w skrajnie profesjonalnym usposobieniu, jak gdyby obserwowali ją najwyżsi przełożeni, ktoś kogo szeregowy czekista często nawet nie spotyka przez całą swoją karierę.

Samochód jest najprawdopodobniej na podsłuchu.

 Lata temu Abel miał okazję poznać nieco tę część DDR, więc rozpoznał jezioro Glindower See. Zaraz potem Zina skręciła w leśną drogę prowadzącą do starej willi.

Czekistka dojechała do wrót bardzo dużego garażu za budynkiem i wprowadziła go do wnętrza bocznymi drzwiami. W garażu, zdolnym pomieścić kawalkadę hitlerowskiego dygnitarza, był tylko jeden mały pojazd.

– Znaleźliśmy coś  takiego… niedaleko… dość niedaleko… Ktoś wprawnie przebił numery silnika… Tylko ty możesz stwierdzić, czy to auto twojej żony.

Abel tak pragnął znać rozwiązanie, że przez ułamek sekundy był gotów podejść bezpośrednio do klapy bagażnika i sprawdzić, czy jest tam jego schowek. Powstrzymał się i zaczął od dość obojętnego okrążenia pojazdu

– Kolor lakieru się zgadza idealnie… tapicerki też.  Sprawdzaliście, czy nie został w nim jakiś drobiazg? – Abel zadał pytanie pozornie nie-retoryczne ale oboje wiedzieli, że ono jest retoryczne w tych okolicznościach i co więcej oboje wiedzieli, że wypowiedzenie go na głos jest grą.

Zina nie spieszyła się z demaskowaniem gry Abla. Zakładała, że ‘większa ryba musi trochę powalczyć’. On zaś, nie przejmował się tym, czy zostanie w tym zdemaskowany, czy nie. Miał inne tajemnice, które nie mogły być zdemaskowane, więc potrzebował wszystkiego co gmatwa proste sprawy. Przyjrzał się  pedałom bo najtrudniej podrobić ślady ich zużycia specyficzne dla maniery używania ich przez konkretnego kierowcę. Przy okazji zauważył ślady odpalania na krótko. Czyli ktoś go ukradł, albo kacapy nie mają kluczykaciekawe(?).

Właściwie był już pewien, że to miniak Safony. odchylił fotel kierowcy i usiadł z tyłu wytężając wzrok w poszukiwaniu czarnych włosów. Chyba sprzątaczka Himlera posprzątała wnętrze… na pewno nie rosyjska. Powiedział do siebie w myślach.

 Przedłużał siedzenie w aucie poza granice zniecierpliwienia Ziny. Spojrzał na nią ukradkiem przez szybę. Z największym wysiłkiem starała się wyglądać chłodno i profesjonalnie, lecz ten wysiłek byłby rażący dla każdego, kto popracował chwile w tajniackiej branży.

Co cię tak rozsadza, Zinoczka? To bardzo dziwne, gdy profesjonalna socjopatka ledwie nadąża za swym uciekającym profesjonalizmem…  Abel powiedział do siebie bezdźwięcznie i zaraz zaczął szukać odpowiedzi  w podobnie bezdźwięcznym dialogu pozornym.

To nie jest duma ze zdobycia (najprawdopodobniej) właściwego miniaka… Ty nie wiesz

Postanowił przyspieszyć ‘proces auto-edukacyjny’, czyli upewnić się ostatecznie, czy jest to auto Safony a przy okazji, spróbować dowiedzieć się, co czekiści o nim wiedzą. W tym celu wyplątał się z ciasnego pudła i spokojnie podszedł do bagażnika. Otworzył i przykucnął stwarzając pozory, że pomimo wszystko szuka w nim jakiegoś drobiazgu jak choćby spinka do włosów. Przytrzymywał się klapy bagażnika pozornie dla równowagi, lecz tak naprawdę dotykiem sprawdzał tam ślady swojej skrytki.

Pojemnik płynnie wkomponowany w wewnętrzną ścianę klapy bagażnika, był gdzie powinien. Nie czuł pod palcami ubytków szpachli jaka zamaskował kiedyś szczeliny między jego pokrywą a fabryczną konstrukcją. Prawie na pewno nie otwierano schowka… szkoda, że nie mogę teraz spojrzeć na wewnętrzną część klapy, cóż musi wystarczyć mi ‘badanie na dotyk’ miejsce… Jeśli spojrzę teraz w to miejsce, Zina każe to sprawdzić zaraz po pożegnaniu.

Znów przelotnie spojrzał w twarz Ziny i dostrzegł w niej dyletancką dezorientację. Profesjonalizm ją opuścił i przedrzeźniał swą panią z bezpiecznej odległości. Abel widział, że coś czyni czekistkę nie-normalnie-słabą, lecz nie wiedział co(?) Może pierwszą luźną spekulacją przypadkowo dotknąłem sedna(?) Dochodzeniem zajął się osobiście, ktoś raportujący bezpośrednio do prezesa… albo i prezes osobiście… Ciekawe czy prezes mnie pamięta(?).

 Teraz wystarczyłoby tylko powiedzieć Zinie, by dostarczyła mini do Krakowa… Albo, żeby mi dała kluczyki a ja już sam sobie go dostarczę. To drugie byłoby nawet zabawne, zważywszy, że prawie na pewno czekiści nie mają oryginalnych kluczyków. Może zdążyli już jakieś dorobić ale nie mają oryginalnych… Tak bardzo chciałbym móc to zrobić… Nie dlatego, że mi się ten samochód należy, lecz dlatego, że to ostatnia znana mi rzecz jakiej Safona dotykała…

Płyną mi przez głowę szczeniackie skojarzenia. To znaczy, że moja kontrola emocji może puścić w dowolnym momencie. Znam ten symptom. Trzeba przesunąć środek ciężkości. Na przykład, przemyśleć raz jeszcze tę, bądź co bądź anomalię, że czekiści znaleźli właściwy samochód. To stawia znaczący znak zapytania nad najlepszą dotąd teorią, że KGB weszło w sprawę, którą nakręcił kto inny, bez ich wiedzy i, że raczej starają się ją posprzątać… po swojemu. Raczej posprzątać niż przejąć. Tylko, czy posprzątać po jakimś własnym odszczepieńcu, podopiecznych terrorystach, czy GRUsznikach(?) W każdym z tych przypadków ‘sprzątanie’ przełoży się na odmienne sytuacje. A to jeszcze nie wyczerpuje listy potencjalnych przypadków.

Fakt, iż czekiści posiadają miniaka Safony był sam w sobie tak jaskrawy, iż nie można go było pominąć w analizach. Jednocześnie wytwarzał on taką masę potencjalnych kombinacji, że każdy umysł musiałby się zadławić namiarem teorii opartych na spekulacjach, nawet działając w komfortowych warunkach bez presji czasu. Abel musiał zdecydować, jak grać dalej(?) w okolicznościach całkowicie przeciwnych akademickiemu komfortowi. Sprawę dodatkowo gmatwały zbyt łatwe do zidentyfikowania sygnały przebijające się spod socjopatycznej maski Ziny-czekistki. Zbyt łatwe, zwykle znaczy, fałszywe ale ‘zwykle’ nie koniecznie, znaczy ‘tym razem’.

 Abel rozważał, czy przez powiedzenie jej prawdy o aucie, mógłby rozwiązać, choć część z dławiących go teorii (?) Wiedział, że usłyszałby kłamstwa, lecz sporo z czekistowskich kłamstw potrafił czytać, a to dawałoby jakąś szansę. To dawałoby jakąś szansę jeżeli te kłamstwa służyłyby ukryciu prawdy, lecz jeżeli służyłyby ukryciu bezradności, to metoda stawałaby się bezużyteczna, lub nawet samobójcza. Gorzej niż samobójcza, bo w rozgrywce jaką Abel podjął jego własne życie było najniższą ze stawek mogących pojawić się na stole.

Nie mogę powiedzieć prawdy o tym miniaku, ponieważ jest on jak but, który pozostawił ślad. Nie wiem jaki ślad i w jakim miejscu a KGB to wie.

Jeśli powiążę but z osobą, to Rosjanie wydedukują z tego kierunek i nim podążą. Oczywiście, jest pewna mała ewentualność, że KGB mogłoby w ten sposób podążyć śladem ‘innych Rosjan’, którzy uprowadzili Safonę i w efekcie ją znaleźć… może nawet wciąż żywą… żywą ale odartą z jej życia. I tu wynikłoby coś jeszcze straszniejszego bo KGB jej tego życia nie zwróci, jeśli nawet znajdzie ją żywą w czyichś rękach… Odrą ją jeszcze bardziej a potem zabiją … Mimo tej anomalii z autem wciąż widzę tu ręce GRU… albo jakiegoś „ultra-GRU” w zwyczajnym GRU….

Jeśli nie GRU, to czekistom zerwał się ktoś z ich własnej stajni… Nie mam szans tego rozwikłać … zwłaszcza teraz… To mógłby być nawet, któryś z zachodnich terrorystów jakim patronują i czasem szkolą w Polsce, albo np. w Bułgarii… To akurat bardzo słaba teza, bo kłóci się z obecnością armii w całej sprawie… i to obecnością, która jest najwyraźniej potwornie nieustawna dla czekistów… Tak czy inaczej, nie ma co analizować scenariuszy, jakie są możliwe a zwłaszcza ich potencjalnych kombinacji… Jedyne co mogę zrobić teraz dla Safony, to skłamać o samochodzie i zadać parę głupich pytań

– I co sądzisz? – Zina nie wytrzymała przedłużającego się milczenia i wyręczyła Abla w rozwijaniu zbędnej konwersacji, choć najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo zbędnej i użytecznej dla niego.

– To nie jest auto Safony…

– Jesteś pewny?

– Jak mogę być pewny?… Zanim tu przyjechaliśmy myślałem, że mogę poznać jej miniaka nawet na złomowisku w sąsiedniej galaktyce ale teraz przyglądając się temu … widzę po prostu mini Austina w tych samych kolorach karoserii i wnętrza. To zbyt osobista sprawa bym potrafił się zdać na dochodzeniową intuicję… Myślałem, że będę potrafił ale… nie potrafię…

– A co ci mówi intuicja?

– Ona także mówi ‘NIE’… Chciałbym, by to było auto Safony ale moja intuicja mówi ‘NIE’… – Głos Abla stawał się stopniowo coraz bardziej dramatyczny. Nie musiał nawet grać sofoklejskich tonów greckiej tragedii, wystarczyło, że pozwolił płynąć bólowi jaki i tak odczuwał. Nawet mając w myślach ten promil nadziei, że Safona jednak gdzieś żyje, czuł ból nawet straszniejszy.

Nawet gdyby teraz gdzieś żyła i nawet gdybym pomógł KGB ją odnaleźć, to kacapy nie zwrócą jej życia, nie zwrócą jej dzieciom, ani mi, dopóki istnieje rosyjskie imperium a ono niestety może przetrwać następne 50 lat…

 – Szkoda…  – Zina nie próbowała od razu wciągać go w żadną dyskusję o detalach a to prowadziło go do przekonania, że uwierzyła.

Takie zniechęcenie czekisty do podstępnego omawiania tematu prawie na pewno oznaczało, iż uwierzyła i była naprawdę szczerze zawiedziona odpowiedzią.

Abel w drodze do Poczdamu, przygotowywał się na nieco podobny scenariusz. Na możliwość świadomego pokazania mu fałszywego miniaka, jako elementu jakiejś gry prowadzonej przez czekistów. Brał pod uwagę, że mogliby zorganizować spektakl zamykający sprawę, by on o tym zamknięciu kogoś poinformował.

 Tylko kogo? Tylko po co? Musieliby nadal zakładać, że jestem częścią (choćby i nieświadomą częścią) jakiejś innej gry. To nie był w oczach Abla mocny scenariusz ale wciąż dość prawdopodobny do momentu, gdy pokazali mu prawdziwego miniaka.

Jakie jest prawdopodobieństwo, że w poszukiwaniu fałszywki/zamiennika dla prawdziwego auta Safony, ukradli prawdziwe auto Safony? Statystycznie łatwiej byłoby wygrać milion 3 razy z rzędu na loterii.

 Abel nie miał pojęcia, że dokładnie to się stało. Nie mógł więc wiedzieć, że rozczarowanie Ziny dotyczy czego innego. Tego, że nie dotyczy ono utraty tropu, jaki już prawie mieli, lecz topniejącej okazji na zastawienie pułapki, która mogłaby przyciągnąć do Krakowa „zwierza/wilkołaka”. „Zwierza” na jakiego chcieli zapolować a najchętniej pojmać żywcem. Pułapki, w której  nieożywionym składnikiem przynęty byłby miniak Safony ale, która miałby też swój komponent ożywiony, czyli Abla i jego bliskich.

Ich los był istotnie obojętny KGBsznikom. Z ich punktu widzenia ‘Abel i reszta’ mogli zdechnąć, byleby tylko czekistowski plan się powiódł.

 Zina byłaby nawet szczęśliwa, gdyby Abel oszukał ją z chciwości. Gdyby powiedział, że fałszywy miniak jest prawdziwym i należy mu się zwrot mienia zaginionej żony. To mogłoby wystarczyć, by zwabić ich „wilkołaka” do Krakowa

– Musiałaś mieć jakieś przesłanki, by sądzić, że to jest właściwe ‘TO auto’ skoro mnie tu przywiozłaś?… – Abel zaryzykował ostatnią próbę wybadania, czy czekiści wiedzą cokolwiek o losie jego żony. Tymczasem Zina dostrzegła w tym pytaniu, coś czego bardzo pragnęła tzn. ostatnią okazję na przekazanie Ablowi zatrutego prezentu.

– Tak miałam jakieś… ale najwyraźniej były za słabe, więc szkoda o nich gadać… Ale tak po starej przyjaźni… lub czymś więcej… Słuchaj, przecież tu jest wszystko już zaaranżowane, żeby ten samochód zapakować w An12 i wyładować w Oławie, czy w Krzywej na Dolnym Śląsku… albo nawet na Babicach prawie pod twoim domem … Należy ci się to auto po tym wszystkim…

– Ale to nie moje… nie Safony…  – Abel poczuł alarm w pokładach swych instynktów jakie pozwoliły mu przetrwać zsyłkę do Yakuckiego Kraju, wojnę i parę innych śmiertelnie groźnych sytuacji. Nie był pewien, czy ta propozycja nie jest zaledwie przejawem zwykłego zepsucia czekistowskiego ducha Ziny, lecz wszystko poza wątłą kalkulacją kazało mu się teraz wykręcić od tak podawanego prezentu.

 To byłby niezwykle cenny prezent dla każdego, nawet zasobnego mieszkańca Polski, lub innych krajów strefy sowieckiej, gdzie bardzo dobre miesięczne pensje nie przekraczały 100$ a ich realna siła nabywcza nie była znacząco większa. Muszę się od tej propozycji wykręcić za wszelką cenę, nawet jeśli ona nic nie knuje… a przecież knuje… tylko nie wiem co….

– Co z tego, że nie twoje? Wszystko jest zaaranżowane. Bierz. Przecież nie masz innego samochodu. Nikt nie będzie pytał skąd go masz, bo wg papierów, masz go od dwóch lat…

No to się odkryłaś, kacapko. Starasz się wcisnąć kompromatco najmniejMusisz być głupsza niż myślałem, lub cholernie zdesperowana. Przecież jeśli wezmę wasz czekistowski „prezent”, to będziecie mogli naciskać mnie kiedy zechcecie, na co zechcecie, w kontekście tej sprawy, albo czegokolwiek co wam wyskoczy za pięć lat. A jak wtedy wam odmówię, to będziecie mogli mnie wrobić w co zechcecie… nawet w zabójstwo żony. Może ja już jestem bezwartościowy dla was ale Yaxa ma dla was wartość a Orfeusz jeszcze większą. Czy naprawdę sądziłaś, że moglibyście zrobić ze mnie lewar na nich?

Tak Zinoczka jesteś zdesperowana jak cholera… Kto cię tak ciśnie? Prawie mi cię żal…. A to przy okazji mówi mi, że gdybyście mieli, choć najbledszą perspektywę na znalezienie żywej Safony, to byś mnie teraz zaczęła tym mamić… czyli gówno macie… Macie większe gówno niż zazwyczajJedno z największych gówien jakie w czece kiedykolwiek widziałema poznałem was czekistów, gdy ty Zinoczka, oszczywałaś ostatnie pieluchy…  – Abel  konkludował w myślach ale na głos powiedział zupełnie co innego:

– Dziękuję Zinka… Naprawdę doceniam twój gest … i wierzę, że masz rację ale, to byłoby zbyt bolesne przez wzgląd na … no wiesz… Wiesz, że nie jestem sentymentalny ale jakieś uczucia mam… Naprawdę nie mógłbym żyć z fałszywym samochodem Safony, ani nawet sprzedać go i patrzeć na pieniądze, jakie za niego dostałem. Nic mi nie zrekompensuje mojej żony…

– Trudno… Trochę rozumiem… ale i tak myślę, że głupi jesteś. Odwiozę cię na pociąg kupię ci bilet do Krakowa… Gdybyś się po drodze namyślił, to ten przerzut auta będzie aktualny jeszcze przez jakiś tydzień … Zadzwoń na ten numer co zawsze.

– Raczej nie zmienię zdania. Najlepiej go sprzedaj … albo spal… Mogłabyś zrobić zdjęcia spalonego wraku miniaka i mi przysłać… To byłaby użyteczna przysługa

– Użyteczna przysługa?

– Tak… Patrzyłbym na te zdjęcia, co jakiś czas i pewnego dnia zacząłbym trochę wierzyć, że moja żona zginęła w normalnym wypadku komunikacyjnym jakich miliony zdarzają się każdego roku na całym świecie.

– Przemyślę twoją sugestię. A, i jeszcze zdecydowano, że dostaniesz zdjęcia… mercedesa W115 i UAZa452… ale nie wiem jeszcze, kiedy.

+++

Czekiści nie bez powodu zrobili tę prezentację we wschodnich Niemczech.

 Co prawda mieli  skrępowane ręce jak mało kiedy w historii czeki a przez to ich normalne drogi do poszukiwanych konkluzji pozostawały dla nich niedostępne ale to nie znaczy, że nie wyłowili paru zastanawiających wskazówek rozrzuconych po paru resortach paru państw. Wiedzieli, lub czuli swym tajniackim instynktem, że Niemcy lub sam Berlin odgrywa jakąś rolę w całej zagadce.

Dlatego właśnie odsyłali Abla pociągiem a nie tą samą drogą jaką go ‘dostarczyli’.

‘A nuż ktoś zechce zagadnąć go w trakcie długiej podróży’.

Pomimo odmowy przyjęcia „prezentu” i nawet, gdyby obserwacja w pociągu nic dała, KGB wciąż uważało Abla-przynętę jako ‘instrument rozwojowy’.

Czeka chciała, aby Abel uważał swoją żonę za żywą, albo żeby choć jego niepewność, co do jej śmierci była bliska przekonaniu o życiu. Zakładali, że personalnie zmotywowany samotnik, szukając żony może co najmniej ‘otrzeć się’ o kogoś kto zniknięcie zorganizował. Co więcej taka aktywność może sprowokować „wilkołaka” do fałszywego ruchu, gdyby próbował Abla ‘uziemić’.

 Ich zdaniem w ten, czy inny sposób, Abel wyciągnie go z nory a wtedy czekiści przejmą sprawę.

Jeśli Ablowi się nie uda, to nie odczują straty, ani w żadnym konkretnym ani nawet prestiżowym wymiarze, choć będą musieli żyć z niekomfortową świadomością, że „wilkołak” siedzi w swej norze przygotowując nowy plan o nieznanym przeznaczeniu.

 KGB oczywiście  zleciło kradzież jakiegokolwiek miniaka butelkowa zieleń z czarnymi siedzeniami w Berlin-West złodziejom, z którymi regularnie współpracują. Złodzieje okradli stary warsztat, w którym Jorg przechowywał tego właściwego.

……………….

 Dłużej niż nigdy

Jeśli nie brać pod uwagę skaranie rzadkich przypadków ekstremalnej podatności na efekt placebo, to można spokojnie przyjąć, że cudowne uzdrowienia, albo nawet zmartwychwstania, zawsze są konsekwencjami błędnej diagnozy.

Mówiąc prościej, jeśli twój nowotwór cudownie znika, to po prostu nigdy go nie miałeś a tylko dostałeś błędną diagnozę.

Cudownie przywróceni do życia, to impostorzy, lub ci których zgon wadliwie stwierdzono.

Ze śmiercią jest prościej, niż z diagnozą ciężkiej choroby. Przedwczesne pogłoski o czyjejś śmierci pochodzą z niemożności, lub niechęci stwierdzenia prostego faktu. Ważne, że tak, czy inaczej, muszą to być pogłoski.

W krajach sowietystycznych (chcąc-nie-chcąc) uczyliśmy się czytać ‘pogłoski’. Uczyliśmy się je czytać od najmłodszych lat, zanim uświadamialiśmy sobie po co(?)

Ktoś wymyślił pojęcie ‘reglamentacja informacji’.

Trochę to ciężko zrozumieć w świecie cierpiącym z powodu jej nadprodukcji i nachalności.

Jeszcze ciężej zrozumieć ciężar decyzji, co zrobić z takim ‘dekryptażem pogłosek’(?) w państwie jakim był PRL, gdy konkluzja dotyczy, tak osobiście, tak wrażliwiej sfery, tak bliskich ludzi.

+++

Abel wrócił z niemal pełnym przekonaniem, iż Safona żyje, oraz z niewiele słabszym poczuciem, że nie znajduje się, ani w rękach (dowolnej) rosyjskiej służby, ani ich proxis. Podróż koleją dawała, aż nadto czasu na wielokrotne przemyślenie każdego elementu.

 Oczywiście pozostawiał w konstatacji margines na to, że myli się całkowicie, lub w kluczowej części. Był to jednak margines znacznie mniejszy niż analogiczna składowa przy podejmowaniu decyzji na polu walki.

To jest ten stopień przekonania racjonalnego i intuicyjnego jaki nazywa się pewnością, gdy nie ma możliwości zastosowania obiektywnie weryfikującego instrumentarium.

Niestety, jeśli się nie mylę, to niewiele zmienia się dla dzieci, zwłaszcza dla Matyldy, ponieważ jeśli Safo wyrwała się z takiej kabały, jaka jest zagadką nawet dla czekistów, to nie da znaku życia nikomu z bliskich przez bardzo długi czas…Może nigdy. A spotkanie jest będzie całkowicie poza dyskusją … jeszcze dłużej.

Miał dwie alternatywne drogi przed sobą

Jedna to przekazać dzieciom a co najmniej starszemu, cały stan jego wiedzy i przekonania. Zrzucić na stół wszystkie ślady materialne i rozumowe.

To oznaczało wystawienie dzieci na wszelkie możliwe cierpienia i zagrożenia tej sytuacji

Przewidywalne i nieprzewidywalne.

Tajniackie i psychologiczne, najróżniejszych odmian i autoramentów.

Alternatywnie mógł skłamać, że czekiści są pewni co do śmierci Safony

To wystawiało ich na część cierpień i zagrożeń jak w wersji pierwszej ale „tylko” psychologicznych i ich pochodnych.

Ta opcja kusiła go najbardziej, gdyż właściwie była „tylko” zwieńczeniem cierpienia  jakie już i tak przeżywali. Stawiała kropkę nad ‘i’ wiedzy jaką i tak mieli.

‘I’ bez kropki w większości wypadków pozostaje ‘i’… i tak.

Tu pojawiało się też coś jakby opcję trzecia.

 Nic więcej na ten temat nie mówić… nigdy.

Jak gdyby wyjść z pokoju, bez dotykania czegokolwiek nawet klamki. Wyjść, po to by absolutnie nigdy tam nie wejść.

Starać się tam nie zaglądać z korytarza i tylko mieć nadzieję, że jakiś przeciąg zatrzaśnie drzwi któregoś dnia.

Gdybym tak mógł po prostu wydać rozkaz mojej drużynie ‘wycofujemy się na dogodniejsze pozycje szlakiem przez Izrael’.

 ‘Moja drużyna’, to jakby niebyło, dzieci Żydówki.

Wtedy mógłbym im powiedzieć prawdę i tylko prawdę ryzykując „tylko” tym, że będą dręczyć się niepewnością do czasu odnalezienia Safony, co może nigdy nie nastąpić pomimo moich właściwie pozytywnych konkluzji.

Z drugiej strony, jak znam czekistów, taką ewakuację odczytaliby jako przyznanie się do wspólnictwa nas wszystkich w tajemnicy jaką obsesyjnie starali się poznać… A to nie oznaczałoby nic dobrego dla nas. Musielibyśmy się pilnować przez całe życie.

Teraz muszę powiedzieć coś co ochroni ich przed znacznie większym i wielopostaciowym niebezpieczeństwem?

Mogę odłożyć wszystko na później.

Dowolnie wymyślne uniki pewnego dnia się wyczerpią. Tego dnia trzeba będzie powiedzieć ‘mama żyje’, albo ‘mama nie żyje’.

Pierwsza opcja, będzie zawierała obietnicę, że Safona kiedyś powróci… Nie ważne jak mocno i umiejętnie tłumaczyłbym, iż nie jest to oczywiste, a może nawet nie być możliwe.

Edwin ma rację, że trzeba żyć jak gdyby Safona nie żyła ale takiego stanu ducha dzieci nie osiągnę przekazując im cały ten tok rozumowania.

 Pewnego rodzaju kłamstw w tej rodzinie nigdy nie bywało ale…

Zebra-nie

– Dobrze było spędzić trochę czasu z Matyldą… Nawet udało mi się spędzić trochę czasu z tobą…

– Zamierzasz powiedzieć, że chcesz wracać do swego czołgu?

– Właściwie tak ale najpierw chciałbym się czegoś dowiedzieć o plonie twoich podróży.

– Cóż, kręciłem się tu i tam… pytałem…

– Czy wyjazd do DDR znaczy, iż pytałeś STASI?

– Nie ich. STASI mnie nie lubią… i z wzajemnością. Gdybym musiał z nimi rozmawiać, nie robiłbym tego na ich terenie. Pytałem ważniejszych

– Pytałeś KGB?

– Nie dementuję…

– KGB cię lubi?

– Nie dementuję

– O.K. nie ważne… Gadałeś tak ze mną, gdy byłem dzieckiem. Nie podobało mi się to …

–Rozmawiałem z tobą bardzo poważnie na każdy temat, nawet jeśli robiłem to w żartobliwym tonie… Tak, rozmawiałem z czekistami.

– Ponieważ jestem już dorosły, to rozumiem twoją poetykę tego sformułowania … Jako dzieciak wyczuwałem i wiedziałem o tym, że generalnie rozmawiasz ze mną poważnie ale… ale to ‘nie dementuję’… Dla mnie wtedy było zbyt-częste i budziło jakąś alergiczna reakcję Jakoś tak mi ta alergia została jak… jak coś uwierającego niczym kamień w bucie, którego nie można wyłuskać w trakcie marszu.

– Szkoda, że wtedy mi nie powiedziałeś. To ‘nie dementuję’ też było poważne i było okazywaniem szacunku ale gdybyś powiedział, to… – Abel nie domknął zdania uderzony niespodziewanie rzadkim uczuciem jakie pamiętał, jakie zapisało się w jego pamięci tylko raz wcześniej, gdy po raz pierwszy zaczęli oddalać się od siebie z Safoną we wczesnych latach 1950tych. Wtedy to też była jedna pozornie marginalna konstatacja.

 Tym razem dowiedział się czegoś nowego o czasie przeszłym relacji z własnym synem. Yaxa wyszedł z klinczu w podobnym stylu jak kilkanaście lat temu wyszła z niego Safo.

– Może kiedyś do tego wrócimy… może jak już obaj będziemy emerytami…. Ja mogę poczekać a ty możesz dożyć.

– Tak będzie. Skoro zaczęliśmy tę rozmowę, to muszę zrobić ‘statement’ dla wszystkich moich dzieci. Poczekaj tu chwilkę. Skoczę na górę po Matyldę.

+++

– Jesteśmy skrajnie nietypową PRLowską rodziną… może nawet jedyną, w której zbiegło się tyle nietypowo korzystnych koincydencji.

W normalnym kraju zarobilibyśmy na to, tym co w życiu robiliśmy ale w sowietystycznym ustroju zawdzięczmy to głównie szczęściu.

Naszej rodzinie się udawało…. Udało nam się, mi i Safonie, znaleźć wyjątkową niszę tuż obok polsko-sowietystycznego parnasu jaka nie wymagała od nas nadmiernych akrobacji sumienia, ani zbytniego upokarzania własnej inteligencji. Fakt, że nie musieliśmy płacić wiele za to z co inni płacili i płacą krocie, najwyraźniej mnie uśpił… Chociaż nie … Ja wiedziałem, iż usypiam się sam, każdego dnia … usprawiedliwiałem to jakimiś pół-mistycznymi konceptami o rekompensacie za stratę rodziców Safony i moich… Życie nie daje sprawiedliwych rekompensat… Daje tylko niezasłużone nagrody, lub niezasłużone kary… Ja wiedziałem, że konfiguracja życiowa jaka nam się trafiła, jest w PRLu  prawie, prawie, prawie niemożliwa a mimo to wmawiałem sobie, iż jest ona zaledwie unikalna… Zacząłem już chwilami zapominać, że jeśli tu w tym kraju za żelazną kurtyną udaje się unikać opłaty w metaforycznych złotówkach, czy rublach, to gdzieś musi się czaić rachunek w znacznie twardszej walucie. Obawiam się nawet, że to właśnie ta unikalna konfiguracja ściągnęła na nas uwagę projektantów tej operacji niezwykle – W trakcie tego monologu Abel poczuł mroźne impulsy w duszy a każdy z nich był ilustrowany jakimś ułamkiem obrazu jego trudnej przeszłości. Stopniowo przestał patrzeć na dzieci i jakby cytował swoje własne przemyślenia, raczej, niż komunikował się ze słuchaczami. Migoczące ultra-skompresowane obrazy zaczęły rozbudowywać się w płynne, choć nie zawsze chronologiczne sekwencje. Jego 43letniego życia starczyłoby na 143 lata. Yaxa dostrzegł jak twarz jego zbyt młodego ojca nagle ujawniła swą prawdziwą dojrzałość, czy wręcz starość. Chciał zapytać: Dobrze się czujesz Ablu? Wahał się dłuższą chwilę. Niespodziewanie śmiertelny cień zniknął jak gdyby nigdy się nie pojawił. – Dzieliłem się już z wami wieloma wątpliwościami jakie zawierała informacja o śmierci Safony. Teraz mam prawie, prawie, prawie pewność, że mama żyje i jest bezpieczna. Niestety, po tym co się wydarzyło jej bezpieczeństwo zależy od utrzymania kłamstwa o jej śmierci.

– Ablu, ja nie czuję, że mamy nie ma… że jej tak naprawdę nie ma… Ale będę żyła jakby umarła. –

Matylda zaskoczyła obu mężczyzn swą niespodziewaną deklaracją. Bezceremonialnie wstała od ogrodowego stołu i spokojnie wróciła do domu

– Nie za łatwo to przyjęła? – Yaxa pierwszy przerwał osłupiałą ciszę jaka nastąpiła po jej odejściu.

 – Prawie normalnie… Niepokoi mnie tylko, że nie opowiedziała żadnej ze swoich… osobliwych przypowieści… Tylko ten element może wróżyć coś … gorszego. Musimy poczekać, tak czy inaczej.

–  Zostanę jeszcze kilka dni z wami… Chcę pobyć z Matyldą. A wracając do jakby to nazwać… sytuacji. Wygląda, że musimy pochować kobietę, której nigdy nie spotkaliśmy i manifestacyjnie dopełniać wszystkich rytuałów, tylko po to, by odpieprzyli się od nas ci którzy zabrali nam prawdziwą Safonę?

– Tak to mniej-więcej wygląda… Musimy wygrać pokój, nie wojnę… To jedyna rzecz jaką zrobić możemy … dla Safony … i jaką dla nas samych, zrobić musimy.

Po tym wszystkim muszę znów skoczyć ze spadochronem, by popłakać sobie w swobodnym spadaniu i spotwarzyć wszystkie demony rządzące tym światem…

– Zabierz mnie na ten skok

– A ty jeszcze coś pamiętasz? … Oddałeś ze dwa skoki i odmówiłeś dalszego przeszkolenia.

– Cztery… Oddałem cztery skoki i miałem wtedy 13 lat… Pamiętam wystarczająco dużo.

[intruzja międzyrozdziałowa]

Na jednym z ostatnich egzaminów zrobiłem idiotyczny błąd obliczeniowy czym spieprzyłem sobie średnią ocen. Mój wykładowca rozkazał mi stawienie się przed specjalną komisją egzaminacyjną, przed którą będę mógł poprawić sobie ocenę. Dał do zrozumienia, że to jedna z najdziwniejszych sytuacji z jaką się spotkał w swej karierze. Nawet dla mnie pomimo kompletnego braku doświadczeń z kariery było to dziwaczne. Nieraz słyszałem o poprawianiu ocen słuchaczom przez protekcję kogoś bardzo ważnego, lecz w pogłoskach jakie znałem, nikt nie bawił się w żadne dodatkowe procedury. Po prostu egzaminator dostawał mniej-lub-bardziej literalny rozkaz poprawienia oceny. Ciach i po krzyku.

Wszedłem we wskazane drzwi. Okna szczelnie zasłonięte, więc pokój był kompletnie ciemny za wyjątkiem snopu światła stołowej lampy oświetlającej biurko i siedzącą za nim postać. Za biurkiem siedział ‘mój marynarz’. Odruchowo zameldowałem się zgodnie z regulaminem akademii. On przywitał mnie w służbowym tonie, więc nie wychodziłem z żadnym synowskim spoufalaniem się, jak to bywało na przestrzeni ostatnich paru lat. Czułem, że w pomieszczeniu jest jeszcze ktoś siedzący w najciemniejszym kącie.

 – Myślałeś o dziewczynie w trakcie egzaminu?

– Towarzyszu komandorze, melduję, że nie myślałem wtedy o żadnej.

– To czemuś walnął takiego kulfona? Ogranicz te ceremonie z  meldowaniem, bo mamy niewiele czasu. A w ogóle myślisz o dziewczynach? … Może jesteś za bardzo spięty? Młody chłopak nie powinien się za bardzo spinać.

 – Tak jest. Myślę czasem o dziewczynach ale o żadnej naprawdę poważnie… Nie tak poważnie żeby zrobić taki błąd obliczeniowy.

– To kiego grzyba go zrobiłeś?… – ‘Mój marynarz’ drążył temat ze wzrastającą irytacją w głosie, której chyba raczej nie udawał. Zastanawiałem się przez parę sekund, czy wspomnieć o moich snach. W istocie, to właśnie reminiscencja ostatniego z nich rozproszyła mnie w trakcie egzaminu ale poczułem, że nie mogę zawieść mojego tak-jakby-ojca. Przecież mówiąc o takiej sytuacji mógłbym przedstawić siebie jako nawiedzonego romantyka zamiast przyszłego dowódcę okrętu jakiego, mój tak-jakby-ojciec widział we mnie od jakichś 10 lat.

No i ten drugi, którego obecność czułem w cieniu. Przecież tym bardziej nie mogłem naruszać tego obrazu przy jakimś obcym.

To właśnie ten obcy przerwał ciszę. Zaczął mówić idąc  ze swego kąta w kierunku oświetlonego biurka:

– Dajmy na razie spokój rachunkom. Niech chłopak pokaże jak myśli… –

Wiceadmirał podszedł do oświetlonego biurka niosąc w ręce swoje krzesło. Przystawił je do biurka i usiadł. Właściwie nie był to nieznajomy, choć nigdy jeszcze nie widziałem go na żywo.

Nie było w Związku Sowieckim marynarza, który nie znał tego mężczyzny.

Dziś w mundurze wiceadmirała ale jeszcze niedawno, był najwyższym admirałem sowieckiej floty w randze odpowiadającej marszałkowi Związku Sowieckiego. Jego wrogom zdawało się, że mogą zdegradować legendę. Człowieka dzięki któremu możliwe było pierwsze sowieckie bombardowanie Berlina, jeśli nawet zapomnieć o wszystkich, bardziej przyziemnych, czy przymorskich, osiągnięciach Kuzniecowa.

Jako wiceadmirał, i tak był dla wszystkich najważniejszą osobą w sowieckiej flocie.

 Usiadłszy zwrócił się bezpośrednio do mnie  – … Powiedzcie mi chorąży, gdzie jest potencjał poprawienia skuteczności amfibijnych operacji desantowych, jeśli założyć, że nie możemy poprawić możliwości desantowych floty ani w wymiarze technicznym/technologicznym ani logistycznym?… Mówcie to w co naprawdę wierzycie… Macie 2 minuty na zastanowienie…

– Naprawdę powiedz co myślisz, Andreju… – Wtrącił się cicho mój przyszywany ojciec. Nie potrzebowałem tej cichej zachęty, bo zrozumiałem poza-werbalny przekaz admirała. W tonie pytania zawarty był przekaz, ‘żebym nie marnował jego czasu na prawomyślne pieprzenie’. Nie potrzebowałem także tych dwóch minut, bo była tylko jedna odpowiedź.

– Na brzegu, towarzyszu admirale.

– Czyli nie ma tu nic z rzemiosła marynarki?

– Wierzę w klasyczny model marynarki Mahana…

– Czyli kwestionujecie, że marynarka jest morską flanką, lub formacją osłonową wojsk lądowych?

– Jestem przekonany, że wszystkie rodzaje wojsk są flankami  dla siebie wzajemnie, że foremna struktura obronności, w której żaden z rodzajów wojsk nie jest służebny wobec drugiego, jest najbardziej odporna.

Weźmy 1904 lądowanie pod Pitzuwo na półwyspie Liaoning. Mamy dwa wyraźne powody sukcesu japońskiej armii. Pierwszy polega na tym, że carska flota zawiodła jako flota, na podręcznikowym teatrze działań floty.

Druga to niezdolność sił lądowych… a raczej kompletne fiasko w powstrzymaniu wyjścia Japończyków z przyczółka.

Tym bardziej upokarzające, że ten przyczółek był w niemal tym samym miejscu jakie Japończycy wybrali osiem lat wcześniej w wojnie z Chinami . I nawet jeszcze bardziej zawstydzające ponieważ krótko wcześniej, analogicznie pozwolono swobodnie Japończykom lądować i operować pod Incheon.

Oba rodzaje wojsk carskich zawiodły tak w swych wyłącznych domenach, jak w elementarnym współdziałaniu… w byciu flanką jeden dla drugiego.

Zresztą mamy bliższe przykłady, pomimo naszej przewagi na Morzu Czarnym przez cały okres wojny, nasza flota czarnomorska w 1944 była niemal sparaliżowana przyczynami technicznymi, ponieważ siły lądowe utraciły Ukrainę, gdzie znajdowały się wszystkie nasze stocznie, czyli siły lądowe zawiodły jako flanka marynarki a my pomimo tego staraliśmy się pomóc im w posprzątaniu tego bardaku… w tym także działaniami wykraczającymi daleko poza koncepcję Mahana. Siły lądowe zawiodły także jako flanka lotnictwa, gdyż w miarę tracenia przez nich lądu, lotniska (tak wojsk lotniczych jak i lotnictwa morskiego) oddalały się od najbardziej newralgicznych odcinków czarnomorskiego teatru działań a w efekcie powiększało się panowanie Luftwaffe nad wybrzeżem i nad morzem… a przecież Luftwaffe było jedynym ‘groźnym okrętem’ Niemców na tym teatrze…

– Odważna uwaga Andreyu Samuelevichu ale niestety prawdziwa… całe szczęście w Gibraltarze i cieśninach tureckich…. oraz ślepocie Hitlera… Kontynuujcie. – Kuzniecow wtrącił się w mój wywód z jakąś osobliwą zadumą w głosie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem o próbach pożarcia cieśnin tureckich podejmowanych przez Stalina od 1936 aż do jego śmierci (począwszy od zaangażowania rosyjskiego w hiszpańską wojnę domową). Dobrze, że jeszcze o tym wtedy nie wiedziałem, bo mógłbym walnąć coś o próbie użycia przeciw Turcji paktu Ribbentrop-Mołotow, albo kolejnej, analogicznej akcji po Konferencji Poczdamskiej. Myślę, że Kuzniecow mógłby podzielać moje opinie, lecz z pewnością ‘nie wziąłby mnie na swój pokład’ z obawy, że zantagonizuję zbyt wielu ludzi przeciw jego przedsięwzięciom. Niewiedziałem jeszcze, że to egzamin dopuszczający do pewnego rodzaju ‘załogi’. Nie wiedziałem nawet, że taka załoga istnieje, więc tym bardziej nie wiedziałem, iż moskowitcy imperialiści, są nie tylko w ‘załodze wojny’ (co jest oczywiste) ale również w ‘załodze pokoju’.

Ci drudzy po prostu uważali, że imperium nakradło już więcej niż może zagospodarować.

Ci pierwsi czysto instynktownie widzieli jedyną przyszłość imperium w ekspansji.

Ci drudzy wyobrażali sobie Moskowię właśnie dojrzewającą do poziomu imperium brytyjskiego w jego wiktoriańskiej postaci (późno, bo późno ale zawsze coś). Nie dopuszczali do swych racjonalnych umysłów, że brytyjskie imperium zaczęło ‘zwijać kramik’ po Drugiej Wojnie Światowej, albo uspokajali się wyższością ustroju marksistowskiego, czy podobnymi iluzjami.

Ci pierwsi w ogóle nie myśleli ale intuicja ich nie myliła.

Tego wszystkiego miałem się dowiedzieć już wkrótce ale tamtego dnia prowadziła mnie tylko moja intuicja.

Zawsze czułem, że tzw. ‘odważne wypowiedzi’ są lepszym instrumentem niż wazeliniarstwo, ponieważ zmniejszały prawdopodobieństwo ‘miękkiego skórwienia’. Wtedy to czułem a teraz wiem, lecz instynktowne poczucie nie od razu materializowało się w dobieraniu właściwych proporcji. Proporcje są w tym rzemiośle najważniejsze, ponieważ tak zwane ‘odważne wypowiedzi’ mają niewiele wspólnego z odważnymi wypowiedziami par excellence.

– … Dla marynarki baza morska jest czymś w rodzaju ważnego, choć osobliwego okrętu, który niestety może przejść z rąk do rąk. Okrętu jaki pozostaje ważny nawet jeśli my go nie potrzebujemy… Wystarczy, że potrzebuje go przeciwnik…

 Zmieniony układ geopolityczny w tym akwenie, nie sprawia iż możemy przestać traktować tę sprawę priorytetowo, co najlepiej widać na przykładzie Władywostoku, zwłaszcza po doświadczeniach z blokadą Port Artur i w kontekście psujących się relacji z Chińskimi towarzyszami… ani Japonia ani w hipotetycznym konflikcie, Chiny nie potrzebują naszych baz pacyficznych dla działania ich floty ale w razie… hipotetycznego… konfliktu, będą one celem bardziej wrażliwym i oczywistym niż Pearl Harbour…

Do trzymania lądu najlepiej nadają się wojska lądowe, choć czasem do zdobycia go potrzebna jest piechota morska, lecz rzemiosło piechoty morskiej na lądzie to znowu, czyste rzemiosło wojsk lądowych …

– No to tu jest pewna niekonsekwencja, Andreyu Samuelewiczu …

– Tu jest pewna pozorna niekonsekwencja… a raczej inercja pewnej tradycji, która kiedyś może być zmieniona… Tak naprawdę, piechota morska mogłaby być częścią sił lądowych, ponieważ to co w jej rzemiośle definiuje jej odrębność, w bardzo niewielkim stopniu, albo wcale nie przekracza zdolności przeprawowych wojsk lądowych…

– Dobrze, więc omówcie pokrótce waszą tezę o przyczółku na podstawie jakiejś z operacji, które sami robiliśmy w trakcie wojny ojczyźnianej na Morzu Czarnym, albo tych jakie dokonali Amerykanie lub Brytyjczycy.

– Myślę, że jedyny potencjał nowatorskiego spojrzenia tkwi w wyjściu z przyczółku, czyli w rzemiośle wojsk lądowych… O jego uchwyceniu i utrzymaniu niemal całkowicie, decydują czynniki, które towarzysz Admirał wykluczył z naszych rozważań… nie licząc szczęścia, lub pecha ale na to nikt nie ma wpływu… Zatem cokolwiek doprowadziło do momentu wychodzenia z przyczółka już się w naszej hipotetycznej historii dokonało.

Fakt, iż sytuacja dojrzała do tego ruchu jest sam w sobie dowodem, że marynarka zrobiła, co do niej należało, przy posiadanych środkach, oraz że może ona już tylko kontynuować, część swych wysiłków jakie czyniła w trakcie ustanawiania przyczółka, jak np. ostrzał pozycji obronnych przeciwnika jak najdalej w głąb lądu sięga zasięg środków ogniowych, partycypowanie w bronie przeciwlotniczej, czy dostawianie zaopatrzenia i uzupełnień…  tylko, że to sprowadza dyskusję ponownie do aspektów, jakie miałem z niej wyłączyć…

– To na czyim wyjściu z przyczółku powinniśmy opracowywać jakieś świeże podejście?

– Myślę, że nie powinniśmy analizować sukcesów, ponieważ w opisach sukcesów zwykle zawarta jest jakaś dawka konfabulacji post-factum… a wtedy, nawet w epizodach, w których nie ma, wszystko i tak brzmi jakby była.

– Na czyich błędach, zatem?

– Operacja pod Anzio jest dość ciekawym materiałem, choć popełnione na przyczółku błędy nie skończyły się klęską. Alianci uniknęli klęski dzięki bardzo konwencjonalnemu doktrynalnie współdziałaniu floty z siłami lądowymi.  Żadnych ekstrawagancji nawet jak na realia 1944 roku.

Ale myślę, że powinniśmy uczyć się na własnych przykładach, których naturę lepiej znamy… – W tym momencie mój tak-jakby-ojciec spojrzał na mnie z trwogą, bo przecież każdy wiedział, że głównym autorem sowieckich operacji amfibijnych był admirał Kuzniecow, z którym właśnie rozmawiałem. A ja kontynuowałem spokojnie jakbym tego spojrzenia nie dostrzegł. – Nasze operacje w basenie Morza Czarnego moim zdaniem dowodzą słuszności modelu Mahana jako głównego czynnika powodzenia, bo nasza flota miała miażdżącą przewagę nad flotami osi na tym akwenie. Tyle, że ta przewaga przechodziła stopniowo w stan zawieszenia, gdyż infrastruktura remontowa floty pozostała na Ukrainie, utraconej, przez siły lądowe. Niemcy umiejętnie wykorzystywali lotnictwo w zastępstwie ciężkich okrętów, chociaż oni tak naprawdę nigdy nie mieli lotnictwa morskiego. Pomimo swej całkiem imponującej tradycji morskiej gorzej rozumieli ten koncept niż my… właściwie… – Teraz jednak się zawahałem, mając poczucie, że postawiłem siły zbrojne Związku Radzieckiego na równi z armią carską.

– Spokojnie, kontynuujcie chorąży …rozumiem co macie na myśli. – W tym momencie zrozumiałem, że  Kuzniecow miał jakiś swój powód do wsłuchiwania się moje poglądy, ważniejszy niż, to co oficjalnie było celem tej dyskusji… Właściwie nie po prostu w moje poglądy, lecz modus posługiwania się umysłem w sytuacji wymagającej choć trochę tzw. odwagi cywilnej. Już wtedy miałem powody sądzić, że tego rodzaju odwagi często brakuję nawet frontowym bohaterom. Później przekonałem się, że w imperialnej armii jest ona ‘rzadkim pierwiastkiem’. Właściwie on powiedział wprost, że ‘chce się przekonać jak myślę’ ale odebrałem to jak frazę retoryczną, powszechnie nadużywaną, i to zwykle w formule pułapki. Zrozumiałem, że zdaję bardzo osobliwy egzamin. Egzamin, w którym nagrodą jest coś czego sobie nie wyobrażałem a karą w wypadku porażki, jest zwykła kariera radzieckiego oficera floty.   

Mogłem się teraz bez reszty skupić na wypowiedzi, zamiast retorycznym wyważaniu.

–  Zdeklarowaliście się jako zwolennik doktryny Mahana… spróbujcie oderwać się na moment od tych przekonań… Skoro zrobiliście odniesienia do pewnych przewag niemieckich w akwenie Morza Czarnego, to  powiedzcie mi, czy może jednak nie wystarczyłaby nam (radzieckiej flocie)  ich koncepcja ograniczonego panowania na morzu?

– Teoria  ograniczonego panowania opiera się na doskonaleniu taktyki uderzenia i odskoczenia w operacyjnej serii, co ma służyć jako paralizator w skali strategicznej. W ten sposób oczekiwane jest osiągnięcie de facto panowanie na potrzebnych nam akwenach w wyniku wytworzenia u przeciwnika psychozy na strategiczną skalę.

Nie wierzę w to.

Czytając artykuły zwolenników tej doktryny miewałem wrażenie, iż niektórzy rozumieją ją jako ‘podotrucie znakomitego konia sąsiadowi, by nie musieć kupować własnego’. Tylko, że aby przeciwnik poczuł się sparaliżowany, ‘sąsiadem pozbawionym konia’, to i tak musimy ‘kupić jakiegoś własnego konia’ i wymyślić rozwiązania taktyczno-operacyjne wywierające przytłaczające wrażenie na ‘sąsiedzie’, co nie koniecznie jest wykonalne. A nawet jeśli jest, to należy założyć, iż ‘sąsiad’ w końcu znajdzie sposób, jak się z tej psychozy wyleczyć. Nawet jeśli uprzemy się, by zrobić to traktując instrumenty taktyczne jako strategiczne.

Niemcy właśnie lotnictwem… i to nie całkiem morskim, oraz dość improwizowaną zbieraniną okrętów, próbowali zaaplikować nam model ograniczonego panowania w basenie Morza Czarnego. Mogło im się to udać, gdyby złamali psychologicznie was towarzyszu Admirale… To działa tylko wtedy, gdy dowodzenie strategiczne się zapada. Tylko wtedy. Tak sądzę.

Uważa, że jakąkolwiek strategię przyjmiemy, wygranie bitwy morskiej będzie zależało od taktyki narzucającej przeciwnikowi nasze warunki starcia.

 W teorii ograniczonego panowania, wygranie serii mniejszych bitew ma przynieść stan jak po wygraniu jednej decydującej. A następnie, musimy utrzymać stan psychozy przeciwnika w jakiejś strategicznej perspektywie czasowej. Moim zdaniem, to nie jest robota dla floty, by wprawiać przeciwnika w rodzaj iluzji, która spowoduje jego abdykację z panowania  na interesujących nas akwenach.

Żeby sparaliżować przeciwnika np. na Bałtyku grozą nieprzewidywalnych rajdów i tak musimy efektywnie pozbawić go zdolności rozpoznania naszych ruchów, oraz zadawania nam ciosów na najdłuższych dystansach. To de facto oznacza, że jako warunek minimum, musimy przejąć panowanie nad całym Bałtykiem i wielką częścią Morza Północnego za Cieśninami Duńskimi… bo środkiem rozpoznawczym i ogniowym o największym zasięgu jest dziś lotnictwo.

A to jeszcze mało i przynajmniej w zakresie zdolności wykonania skrytych rajdów czeka nas coś gorszego…

– Co gorszego?

– Sami zaczęliśmy erę kosmiczną w 1958. Udowodniliśmy całemu światu, że elektroniczne urządzenie da się dostarczyć na orbitę i może tam działać. Jest tylko kwestią czasu, gdy urządzenia elektroniczne będą z orbity śledziły ruch flot w czasie rzeczywistym a wtedy taktyka paraliżowania ruchów przeciwnika strachem przed skrytymi rajdami, będzie kompletnie niewykonalna

– Dobrze… Widzę, Andrieju Samuelewiczu,  że wasz ‘przyszywany ojciec’ mówił o was prawdę a to znaczy, że zna was jak prawdziwy… Możecie wracać do swoich zajęć bez troski o kategorię waszego dyplomu.

Odmeldowałem się z pełną ceremonią a mój ‘przyszywany ojciec’, odprowadził mnie do drzwi. Tam uścisnął mi rękę uśmiechając się z dumą i klepiąc po ramieniu a gdy już przekroczyłem próg powiedział:

– W niedzielę sobie pogadamy.

– Tak jest. – Odpowiedziałem chłodniej niż miałem zamiar ledwie odwracając się w jego kierunku na korytarzu i odszedłem. Widocznie coś podświadomego mówiło mi, że już nie będę jego podopiecznym, lecz równorzędnym współpracownikiem, a może nawet więcej niż równorzędnym.

+++

Czy komandor Eduard Rurykowicz Valentinus, czyli jak nazwał go Kuzniecow i jak uważało większość znanych mi osób, mój ‘przyszywany ojciec’, naprawdę mnie wtedy znał?   

Pod wieloma względami, z pewnością tak. W paru aspektach, jego wiedza o mnie przewyższała wtedy nawet moją własną. Oboje z żoną byli dla mnie bardzo dobrzy i pomocni, odkąd spotkałem ich pierwszy raz w sierocińcu. Nie mieli własnych dzieci wtedy w 1953 ani tym bardziej później, więc mogliby mnie adoptować, skoro tak pozytywnie przyciągałem ich uwagę… Ale była między nami pewna linia demarkacyjna… a nawet dwie… dwie linie kwarantanny; jedna z ich strony a druga z mojej.

Oni byli jak para naukowców pracujących nad zachowaniem osobnika ginącego gatunku. Ich naprawdę głębokie zaangażowanie emocjonalne, było bardziej emocjonalne w stosunku do ich pracy nade mną, niż w stosunku do mnie samego jako myślącej i czującej istoty.

Po mojej stronie była bariera organicznej samotności.

Od śmierci mamy czułem to coś we mnie.

 Porównując się z dzieciakami w sierocińcu budowałem sobie obraz tego czegoś i uzmysławiałem sobie niespotykaną skalę tej dolegliwości, choć nie-specjalnie mnie to bolało lub przerażało. Właściwie dopiero nawiązanie pewnej więzi z małżeństwem Valentiniusów, uzmysłowiło mi, że coś takiego może boleć, lub upośledzać.

Nieraz odczuwałem w stosunku do nich, wdzięczność i złość za to samo… nieraz, oba te uczucia w tym samym momencie.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *