Mocniejsze dźwięki

Obserwując komentarze pod prowadzonym przeze mnie na Twiterze muzycznym kalendarium, zauważyłem znaczną popularność muzyki spod znaku “ciężkiego grania” i uświadomiłem sobie, że jeszcze nie napisałem niczego na temat takich dźwięków. “Jak do tego doszło nie wiem” (cytat pasujący do każdej sytuacji) – dziś chciałbym naprawić, choć trochę, to niedopatrzenie i poświęcić kilka zdań takiej właśnie muzyce.

Jestem fanem muzyki wszelakiej (poza jazzem – nie mogę go zrozumieć), staram się nie szufladkować, wstawiać w sztywne ramy gatunkowe. Muzyka ma jedno zadanie, musi poruszyć coś w moim wnętrzu na tyle mocno, żebym chciał do niej wracać wielokrotnie. Pamiętam jak w końcu lat 90 zeszłego wieku wpadłem w sidła zespołów zaliczanych do nurtu progresywnego metalu i podobnych gatunków. Wiele z nich zostało zapomnianych, niektóre nie zostały nawet dobrze poznane. Nie znaczy, to że ich płyty były kiepskie, złe czy wtórne. Zaginęły gdzieś pośród wszystkich ówczesnych wydań i zostały zapomniane. Chciałbym przypomnieć trzy takie płyty, które na długi czas zagościły w moim odtwarzaczu niosąc ze sobą dużo pozytywnej energii.

W roku 1995 ukazał się album grupy Shadow Gallery Carved in Stone. Zespół Shadow Gallery, to amerykańska grupa działająca od wczesnych lat osiemdziesiątych zeszłego wieku (pierwotnie nazywała się Sorcerer, późniejsza nazwa została zaczerpnięta z komiksu V jak Vendetta). Muzycznie najbliżej im do progresywnej odmiany muzyki metalowej (informacja dla tych, którzy lubią takie nazewnictwo). W swej karierze nagrali 6 albumów, ostatni ukazał się w roku 2009, rok po nagłej śmierci wokalisty grupy.

Carved in Stone

Wspomniany album, Carved in Stone, najbardziej przypadł mi do gustu i jako jedyny ma zaszczytne miejsce w mojej kolekcji. Pierwsza część, to sześć energetycznych utworów z długimi partiami instrumentalnymi, rozdzielonych krótkimi przerywnikami instrumentalnymi przywodzącymi na myśl podobne miniatury z albumów Budgie. Pierwszą część płyty kończy ballada Alaska będąca dobrym jej zakończeniem.

Druga część płyty, to prawie dwudziestominutowa suita Ghostship, w skład której wchodzi 7 utworów. Jak dla mnie jest doskonałym przykładem, jak powinno się budować nastrój i napięcie w takich kompozycjach. Z pomocą przyszła zapewne tematyka utworu i tytuły poszczególnych części układających się w historię Statku Widma (The Gathering The Night Before, Voyage, Dead Calm, Approaching Storm, Storm, Enchantment, Legend)

Na zakończenie otrzymujemy ukryty utwór zatytułowany Ending. Całość, to około 70 minut dobrego, rockowego grania, w którym jest miejsce zarówno na melodyjne partie wokalne jak i długie fragmenty instrumentalne budujące odpowiedni nastrój.

Kolejna płyta, to także propozycja amerykańskiego zespołu, powstałego z muzyków zebranych przez ukraińskiego klawiszowca – Vitalija Kuprija, znanego z występów w Ring of Fire, Trans-Siberian Orchestra oraz akompaniowaniu duetowi 2Cellos. Zespół Artension, bo o nim tutaj mowa, działał w latach 1993-2004 nagrywając w tym czasie siedem albumów. W roku 2016 muzycy zebrali się ponownie z planem nagrania kolejnej płyty….

Into the Eye of the Storm

Pierwsza płyta grupy ukazała się w październiku roku 1996 i jest zatytułowana Into the Eye of the Storm. Wypełnia ją muzyka bardziej spod znaku art, czego źródła należy się doszukiwać w wykształceniu Vitalija – studiował muzykę w Szwajcarii, a później w Stanach Zjednoczonych. W utworach często słyszymy fragmenty oparte na “pojedynkach” pomiędzy gitarami i instrumentami klawiszowymi. Te ostatnie odgrywają znaczącą rolę w poszczególnych utworach, przez co można odnieść wrażenie obcowania z muzyką z innej epoki; solowe partie mogą nam się kojarzyć z dokonaniami zespołów rockowych z lat siedemdziesiątych. I wcale nie jest to zarzut, bardziej ostrzeżenie dla tych, którzy bardziej cenią dźwięki gitar od instrumentów klawiszowych. Wszystko to, a także sposób śpiewania wokalisty jakby z innej epoki, sprawia, że przy pierwszym spotkaniu, album może nam się wydać odrobinę archaiczny i taki też wydał mi się 26 lat temu. Kto lubi wyprawy w przeszłość znajdzie tutaj niespełna godzinę wybornej muzyki, która w wielu fragmentach potrafi porwać, jak chociażby utwór tytułowy, w trakcie, którego aż chce się zaśpiewać, a właściwie wykrzyczeć

It feels like we’re sailin’
Into the eye of the storm
Feel the power of the wind
Into the eye of the storm

Jednym z minusów tej płyty jest towarzyszące słuchaniu wrażenie, że gdzieś się już słyszało takie dźwięki, takie zagrania, taki sposób śpiewania. Tak jest na przykład w trakcie słuchania utworu Smoke and Fire

Z drugiej strony, nie wszyscy muszą być geniuszami, wystarczy by dostarczali nam muzykę na przyzwoitym poziomie, zgodną z naszymi oczekiwaniami. A tutaj zapewne tak jest.

Kolejna płyta i kolejny amerykański zespół. Eternity X, to wywodząca się z New Jersey grupa działająca w latach 1985-2000. W tym czasie wydała cztery płyty długogrające (ostatnia zawierała dema oraz wczesne mixy utworów).

The Edge

W roku 1997 ukazał się album zatytułowany The Edge. W moim odczuciu najbardziej dojrzałe dokonanie w ich karierze. I prawdopodobnie najbardziej spójna płyta z przedstawionych dziś albumów. Poszczególne kompozycje są rozbudowane z ciekawymi melodiami, głos wokalisty zmienia się w zależności od osoby, w którą się wciela w danym momencie. Nie brakuje także partii instrumentalnych, w których możemy usłyszeć zarówno popisy gitarzystów, perkusisty jak i klawiszowca. Poprzednie płyty, które dziś zaproponowałem, można słuchać fragmentami, tutaj się nie uda taka sztuczka. Wydawnictwo wciąga nas w swój muzyczny świat od pierwszych dźwięków i nie wypuszcza z niego przez kolejne minuty. Mnogość motywów muzycznych nie pozwala się nudzić i sprawia, że chce się wracać do tego albumu z przyjemnością wielokrotnie.

A jeśli znajdujemy tutaj kompozycję trwającą ponad dziesięć minut, co jak wiadomo bardzo lubię, coś w tej płycie musi być.

Jak kiedyś usłyszałem od kolegi w liceum, “czego byś nie słuchał, na koniec i tak zostaniesz metalem”, widzicie, że trochę nim jestem (a może nawet bardziej). Do tematu muzyki “cięższej” zapewne wielokrotnie jeszcze wrócę, teraz zostawiam was z trzema płytami, które powinny dostarczyć wam sporo muzycznych wrażeń.

Do następnego razu

Podziel się

2 Replies to “Mocniejsze dźwięki

  1. O ile sam felieton przeczytałem jakiś czas temu, to z zawartością muzyczną tegoż zaznajomilem się w całości dopiero teraz. Co prawda, walec nie przejechał po moich uszach, ryk gitar nie zrobił miazgi w moich trzewiach a uderzenia perkusji nie dokonały spustoszenia w moim mózgu, to jednak patrząc na wcześniejsze Twoje propozycje muzyczne, jest mocno. Pozdrawiam.

    1. W takich sytuacjach zawsze opowiadam anegdotę z młodości. Kolega dał mi do posłuchania kasetę z płytą Slayer, ja założyłem słuchawki i zasnąłem w trakcie pierwszego utworu – tak jest ze mną i muzyką cięższą. Choć może kiedyś jeszcze zdołam zaskoczyć Was jakimiś cięższymi dźwiękami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *