“Życie biednych z pewnością nie jest nudne”

Ciemnogrodu dzień powszedni (16)

            Tytuł tego felietonu jest cytatem ze znanej książki Oscara Lewisa (1914 – 1970) Sanchez i jego dzieci (wyd. 1961, wyd. pol. 1964, przeł. A. Frybesowa), powstał także w 1978 roku na jej motywach film z Anthonym Quinnem Dzieci Sancheza, który z pewnością więcej osób oglądało, niż przeczytało kilkusetstronicowe tomiszcze.

            Otóż bieda, a zasadniczo biednienie, ubożenie staje się obecnie istotnym zagadnieniem społecznym. Jedni już zaznają pierwszych objawów obniżenia standardu życia, powoli staczają się do niższej kategorii, zmuszeni są obniżyć swoje oczekiwania, a te przeważnie nie były z niskiej półki… Ręka wprawdzie sięgała do średniej, ale wzrok już przyzwyczaił się do patrzenia wyżej i spodziewania się, iż będzie za jakiś czas dostępne to, co tam się znajduje. Paradoksalnie najmniej zbiednieli ostatnio ci, którzy i tak żyć musieli nader skromnie – niektórym się nawet okresowo polepszyło dzięki populistycznym transferom finansowym i drukowi pustego pieniądza, za co wnet wszyscy zapłacimy, ale to inny temat. Ubogi także przyzwyczaja się do swojego statusu majątkowego…

            Co lepiej sytuowanym i dobrze sobie radzącym jawi się jako mielizna, to dla z trudem wiążących koniec z końcem oznacza uniknięcie sytuacji, w jakiej by się zaczęli topić. To ich zmusza do ogromnej zaradności, czasem na pograniczu prawa. Zatem pusty śmiech ich ogarnia, gdy słyszą o wyuczonej bezradności! Tymczasem oni są mistrzami, a zwłaszcza mistrzyniami, bo głównie to kobiety się w tym sprawdzają, w ubieganiu się o wszelką pomoc i wsparcie. Oczywiście, takie życie oznacza, jak mówi porzekadło, że honor trzeba schować do kieszeni. Przez to też marnuje się mnóstwo czasu na coś, co mógłby zapewnić dochód gwarantowany, który w dalszej perspektywie jest nieuniknionym rozwiązaniem (tu odsyłam do książki Petera Frase’a Cztery przyszłości. Wizje świata po kapitalizmie, wyd. pol. 2018). Ludzka energia wówczas zostałaby lepiej spożytkowana choćby i na rozrywkę, a nie na durne użeranie się z instytucjami i ich przedstawicielami.

            Bieda może być całkiem znośna, gdy przestanie być czymś wstydliwym. Przez większość okresu istnienia PRL bieda była tak naturalna i praktycznie bezalternatywna, że się na nią większej uwagi nie zwracało, co nie znaczy, iż ja to pochwalam i jestem jakimś piewcą bądź apologetą tamtego ustroju – skądże!

            W pewnym sensie, kto nie ma, ten nie traci. Nie masz kredytu – to nie martwi cię rata. Nie masz samochodu – to cena paliwa cię nie wkurza… itd. Wiem, że to uproszczenie, ale szukam pozytywów…

            Na karb braku wiele da się złożyć, lecz nie to, iż jest on czymś więcej niż odjęciem zobowiązań, które z szerszego punktu widzenia brane były na barki pochopnie i bez istotniejszej potrzeby. Pogoń za czymś, co mają inni, staje się śmieszna w chwili spostrzeżenia, że zyskiem jest nie tyle utrata złudnych nadziei, co pozbycie się kompulsywnie nakręcanych i pomnażanych potrzeb.

            Ba, bieda materialna może nawet być modna, gdy stanie w kontrze do ubóstwa ducha kultywowanego (o ile można się tak wyrazić?) przez owczo-ośli konsumpcjonizm. Bowiem tym, czego uczy nas bieda, jest dostrzeganie wartości poza- i ponadmaterialnych, o tyle bezcennych, co bezpłatnych: solidarności i życzliwości, uważności i współczucia. Ale już nie wpadajmy w tony zanadto liryczne bądź idealizujące. W każdym razie o wiele więcej ludzi dzieli się wspólną biedą niż dobrobytem.

*

            Ponieważ zamieszczone w poprzednim felietonie spostrzeżenia Juliana Kaliszewskiego (1845 – 1909) cieszyły się sporym zainteresowaniem, dorzucam jeszcze parę zdań z jego dziełka Moi kochani rodacy (tym razem pisownię trochę uwspółcześniłem):

            U nas w Polsce wiedza i nauka nie daje żadnego uznania i żadnych korzyści. Możesz być bardzo uczonym i wielce mądrym, a mimo to wcale nieznanym, a tym mniej uznanym (str. 88).

            My nie posiadamy w niczym naszej własnej miary, boimy się mieć coś wyłącznie naszego własnego i nie śmielibyśmy za nic w świecie powiedzieć sobie: oto człowiek, jakiemu nie ma podobnego gdzie indziej! – ale przeciwnie, jeżeli coś nas uderzy swoją nowością lub nadzwyczajnością, mówimy zaraz: k t o – t o widział? s ł y c h a n e – t o rzeczy? a k t ó ż – t o tak robi?… Poczciwi moi rodacy! Żaden z nich nie odważyłby się za wszystkie skarby świata zrobić coś sam przez się, jeżeli wpierw już ktoś inny przykładu mu nie dał (str. 75).

            Tyle Kaliszewski, a ja dodam, iż od dziecka nauka niesamodzielności jest nam wpajana: „dał nam przykład Bonaparte…”.

ROBERT PAŚNICKI

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *