Wielu z moich przyjaciół uważa, że zmiany w Polsce po wyborach idą zbyt wolno. Sam miałem już chwile zwątpienia, obserwując na pierwszy rzut oka ospałe i nieskuteczne działania w dziedzinie oczyszczania prokuratury i sądów z powbijanych wszędzie tłustych żeberek, czyniących z urzędów podgórską knajpę.
Podobnie, jak cholesterol może wykończyć nawet wyglądającego jak dąb człowieka, tak i nominaci Ziobry poniekąd skutecznie bronią tę część aparatu władzy przed ozdrowiennym przewietrzeniem i zapach spalenizny gania wciąż po jej korytarzach.
Jak wytłumaczyć żółwie tempo naprawy? Widzimy, że piach w tryby sypie nasz “prezidą”, ale on ogólnie wykazuje największe przejawy kompetencji, gdy jest na plaży, na piasku, z krabem (Panie Prezydencie – jeżeli mnie pan czyta, to radzę uderzać w budowlankę. Tam jest piasek, woda i słońce, a nie wymagają angielskiego, jak w MKOL, my friend in dick.). Ale nawet istnienie naburmuszonego hamulcowego nie tłumaczy, dlaczego zamiast z piskiem opon, to śpieszymy do Polski normalnej robiąc dwa kroki do przodu, a jeden w tył.
Opowiem więc od dudy strony o tym, dlaczego w Polsce tak to idzie. Co więcej, użyję do tego celu kloacznych porównań (stąd zresztą tytuł felietonu). Zaczniemy od miejsca, gdzie w Polsce B powstaje co? Gó..no.
Jak już powstało, to gdy urodziło się w mieście, to zapewne uda się do oczyszczalni ścieków. Wiejskie mają więcej opcji – może to być podlubelska dziura w ziemi, obita dechami i zapewniająca swobodny przepływ zapachów i much. To wychodek. A u nas, na Podkarpaciu trafi do betonowego zbiornika bez dna (to dno zawsze się gubi, jak budują i nie ma, choć w projekcie jest), zwanego szambem.
To niezły pomysł, bo oczywiście można to raz na czas wywieźć, najlepiej właśnie do oczyszczalni. Ale sensowne kosztowo (według wyliczeń miejscowych) byłoby to wówczas, gdyby Polacy z Polski B myli się raz na tydzień, a kąpali na Boże Narodzenie i Wielkanoc, oraz ewentualny ślub. Szambowozu nie widuje się tu za często, a dwie firmy obsługują kilka gmin, walcząc ze sobą na ceny. Jeżeli już, to przybywają do budynków państwowych, szkół etc. Tam działa to systemowo.
Ścieki wylewają się górą? Zaradny Polak albo pompuje je w pole (swoje przeważnie, ale gdzieś u dołu działki), albo szczególnie gdy ma się na deszcz – do rowów, potoków, rzeczek. Wychodząc bladym świtem na kijki, mógłbym przeprowadzić okolicznym mieszkańcom analizę gastrologiczną, gdyby nie to, że mam mizerne powonienie. Śmierdzi i już. Płynąca przez moją wieś taka rzeczka to tak naprawdę ściek. Uchodząc do Wisły w Krakowie ma piątą klasę czystości. To coś, jak jesiotr drugiej świeżości u Bułhakowa, z tym, że ta świeżość jest piąta. Prawdopodobnie po wpadnięciu do takiej wody jest się martwym i to nie od utopienia, tylko na sepsę. I wyobraźcie sobie, że wystarczy czterdzieści kilometrów od źródła, aby rzeczka była regularnym, obrzydliwym ściekiem.
Co przebieglejsi instalują podziemne rury, zamiast rozkładać takie jak do szambowozu z okazji deszczu, a zwijać je potem. Najbardziej ambitne instalacje są tak zrobione, że gówno wylewa się pod korytami betonowymi, bo sprytny Polak – mieszkaniec załatwił to ze sprytnym Polakiem – wykonawcą.
Pamiętam prześmieszną sytuację, gdy w miejscowości obok robiono zamkniętą kanalizację burzową. Bez wyjątku wszyscy szambiarze mieli “przyłącza” zlewające nadmiar cieczy z szamba pod wjazdami na posesję. A te im rozkopano i wstawiono rury.
Jakbyście widzieli, jak oni potem, wieczorem, niby te mróweczki, rozkopywali rury kanalizacji, by na powrót wykuć w nich dziurę i założyć odpływ z szamba. Kopareczki o jedenastej w nocy śmigały, aż miło i nikt do nikogo nie miał pretensji. Potem wszystko do rzeczki, a ta do Wisły, Wisła przez Warszawę do morza.
I teraz pytanie – czy można coś z tym zrobić?
Nie. Po prostu nie. Pójdę do sołtysa – on sam albo jego krewni leją szambo do rzeki albo w pola. Zatem może gmina, powiat? W końcu w zimie namierzenie takich odpływów nieczystości jest banalne (kamerą termowizyjną). Znowu nie – bo powoduje to spadek ilości osób popierających tę we władzach, która podejmie decyzję o ściganiu i karaniu “zasrańców”. I tak od listka, który zasila swoją pracą drzewo, poprzez gałązki i konary docieramy do jego pnia. To władza w Warszawie. Czy ona coś może?
Odpowiedź wciąż brzmi – nie. Bo jeżeli wprowadzi prawo państwowe, zabraniające srania pod siebie, to wyborcy właśnie to robiący odwrócą się od tej władzy. A jest ich mnóstwo.
Ostatecznie z pomocą przychodzi zła Unia Europejska. Tylko ona coś może, bo rząd wówczas jest w stanie wprowadzając prawo umyć ręce gestem Piłata – nie mamy wpływu, to przyszło z góry. Szeroko rozumiana Unia narzuca standardy i wymusza to, żeby ograniczać palenie śmieciami i gumiakami w piecu, ukróca brutalne niszczenie przyrody, nakazuje sortowanie śmieci i wprowadza zieloną energię. Niestety z daleka i niekoniecznie jest w stanie zweryfikować, czy kanalizacja burzowa z pieniędzy unijnych odprowadza wodę z deszczu, czy tak jak u nas – ścieki komunalne.
Jako dziecko byłem w Niemczech, w Grevenbroich. I w rzeczce, płynącej tam, w czyściutkiej wodzie pływały rybki. Chlapałem się w niej. U nas można najwyżej popryskać się perfumami “Eau de Chalet”.
Dlatego też, wracając już do polityki sensu stricte – zmiany idą wolno, bo gdyby szły szybko, to uderzałyby w zbyt dużą część władzy pomniejszego sortu. Sołtysi, burmistrzowie, starostowie i wszelka władza obawia się, że ludzie odwrócą się od nich. Nawet, jeżeli są to zmiany dobre dla nich i dobre dla Polski, to będą oni hamulcowymi, szczególnie, jeżeli są starej daty.
Dochodzi do tego jeszcze inna kwestia – jeżeli nadana im władza nie pochodzi od ludu, to strach przed zemstą i tzw. wierność tym, którzy ich na stanowisko dopchali potrafią zaprogramować myślenie i decyzje bez względu na to, co pomyślą i jak ocenią to inni.
Musimy być cierpliwi i liczyć na wsparcie prawne spod znaku dwunastu gwiazd.
Kończę wyimkiem z wiersza “Patryjota” Kazimierza Przerwy-Tetmajera sprzed ponad 120 lat. Nic się nie zmieniło. Nic a nic.
Huha! Hopsa! Każdą nową
Myśl witamy krzyżem pańskim —
Precz z geniuszem Europy
Farmazońskim i szatańskim!
My o jedno tylko szlemy
Modły k’ niebu z naszej chaty:
By nam buty mogły śmierdzieć,
Jak śmierdziały przed stu laty…
Tomasz M. Piro
Wydaje mi się, że problem jest daleko mniejszy na nizinach, bo to już nie takie banalne spuścić ścieki do rowu, a stamtąd szybko do rzeczki.
Nie zmienia to faktu, że ciecz, która do was dopłynie jest roztworem gów.a, stabilizowanym chemicznie solanką z kopalni. Nie musicie dokładać własnego.
W Polsce właściwie nie ma większych rzek z czystą wodą.