Dostałem trzy pytania.
Wyzwanie jakiego nigdy dotąd nie podejmowałem.
Dla mnie to nowe i ciekawe, może dla kogoś jeszcze także.
1.
*Czy przekaz negatywny dla podtrzymania własnych racji może wywrzeć pozytywny skutek?
Ktoś powie, że powinienem odesłać autora pytania do podręcznika erystyki, czyli teorii prowadzenia sporu. To może nie byłoby uprzejme ale uczciwe zwłaszcza jeśli sam nie jestem sprawnym erystą (a faktycznie nie jestem, ponieważ mnie erystyka irytuje niezmiennie od dziesiątków lat).
No tak, tylko do jakiego podręcznika(?) Klasycznej erystyki postrzeganej jako szlachetne rzemiosło i gałąź retoryki(?) Czy do jakiegoś współczesnego poradnika ‘manipulowania rozmówcą’(?)
Czuję, że najuczciwszym z mojego prywatnego punktu widzenia, będzie podzielenie się tym co zrozumiałem z mojego życiowego doświadczenia w zakresie zakreślonym przez pytanie.
Ale zacznę od najmniej subiektywnego końca.
Podręcznikowa erystyka działa.
Może operować przekazem pozytywnym lub negatywnym. To tylko cyniczny wybór taktyki.
Zwycięstwo w sporze może przynieść pozytywne skutki a erystyka podwyższa prawdopodobieństwo zwycięstwa.
Tak klasyczna jak nowomodna. Zwłaszcza jeśli ktoś ‘naumiany i natrenowany’ stosuje metody erystyczne na kimś bez takiej wiedzy i treningu.
Gorzej jeśli rozmówca ma choćby blade pojęcie o metodach. Pojęcie nie dość duże, by podjąć szermierkę z ‘natrenowanym’ ale wystarczająco, by rozpoznać, iż rozmówca używa ‘sztuczek’. Samo skonstatowanie najprawdopodobniej obudzi negatywną postawę. A przebicie się przez negatywną postawę już raczej samo w sobie jest śmiertelne dla pozytywnych skutków.
Czy przekaz negatywny dla podtrzymania własnych racji może wywrzeć pozytywny skutek?
Przyznam, że nie jest łatwo odpowiadać na to pytanie bez bliższego kontekstu.
Jaka jest twoja natura(?)
Jaka jest natura interlokutora(?)
Jaka jest natura relacji z nim(?)
Jakiego typu ‘własne racje’ wchodzą w grę(?) Światopoglądowe(?) Czy bytowe(?)
A to implikuje dodatkowo apetyt na uściślenie o jakim ‘podtrzymaniu’ powinienem myśleć odpowiadając.
I jeszcze, jaka jest natura ‘pozytywnego skutku’(?)
Ale spróbujmy bez ułatwień wracając do teorii:
‘Przekaz negatywny’ bywa częścią metod erystycznych ale bywa też spontanicznym/instynktownym wyborem, by np. otrząsnąć z rozmówcy jakieś nieuzasadnione, utrudniające porozumienie pre-założenia z jakimi do dyskusji przystąpił.
Czyli coś w rodzaju terapii wstrząsowej.
Z doświadczenia wiem, że istnieją osoby potrzebujące ‘odszorowania’ pre-założeń czymś równie delikatnym jak szczotka druciana. Można zrobić to bez znajomości trików ale i w takiej sytuacji ta osoba może odczytać twój spontaniczny zabieg jako manipulację.
Spontaniczny, czy erystyczny/wytrenowany, tak czy siak będzie to zabieg.
Tu wraca niewiadoma ‘rodzaju relacji między tobą a tym kimś’, bo jeśli dla podtrzymania własnej racji potrzebny jest zabieg (spontaniczny, czy wytrenowany), to ta relacja jest dla ciebie toksyczna z jednym możliwym wyjątkiem.
Istnieją ludzie jacy lubią spory. Uwielbiają wynajdować własną erystykę albo uczyć się ‘sztuczek’ od innych. To jest ten wyjątek. Jeśli jesteś tego typu osobą, to relacja nie jest dla ciebie toksyczna (przynajmniej do czasu).
Ale jeśli nie jesteś ‘genetycznym erystą’ to relacja jaka skłania do używania negatywności dla ochrony czegoś dobrego jest z całą pewnością toksyczna.
Nieważne czy często, czy sporadycznie się w niej znajdujesz, gdyż w relacji toksycznej zatruwanie następuje nawet ‘na odległość’ przez samą świadomość, że ten następny raz znowu nastąpi.
Z relacji toksycznych trzeba wychodzić. Trzeba je odcinać.
W miarę możliwości jak najszybciej.
Tym szybciej im więcej legitymizujących ją uzasadnień przychodzi nam do głowy.
I tu już się poddaję, gdyż dalej nie da się pójść na poziomie teoretycznym a w praktyczne szczegóły nie wchodziłbym nawet gdybym je znał i ty byś sobie tego życzyła.
2.
*Po co się starać skoro nikt nie docenia?
Nie ważne co robisz… Nie ważne jak bardzo się w tym starasz albo nie… I tak zawsze się znajdzie ktoś, kto ‘nie-docenia’ albo nawet gorzej.
By na to pytanie odpowiedzieć trzeba wprowadzić pytanie pośrednie: W czym się starać a w czym nie?
Odpowiedź jest krótka, choć w istocie wcale nie prosta.
Trzeba się starać w tym co żywi twoje własne poczucie sensu istnienia.
Trzeba, ponieważ to poczucie bardzo trudno utrzymać a bez niego nie chce się żyć.
Tu zaczyna się cała arabeska przekładania prostej odpowiedzi na realia życia ale z drugiej strony przychodzi pewna prosta wskazówka:
Staraj się dla samej siebie albo wcale.
‘Dla samej siebie’ nie oznacza egomaniakalności, gdyż ‘sama-ty’ to także ‘te-przedsięwzięcia’ i w nich ‘ci-ludzie’ jacy czynią ciebie tobą.
To jak ze sztuką.
Nie wszyscy ludzie docenieni jako artyści, naprawdę byli artystami. Nikt z ludzi docenionych jako artysta nie został doceniony za bycie artystą. Nie każde dzieło prawdziwego artysty jest sztuką. Najczęściej jako sztuka doceniane są właśnie te, które NIE-są, choć ta sama osoba tworzy te jakie bez wątpienia są sztuką.
Nie ważne jak wielki jest talent kreacyjny artysty i jak często udaje mu się stworzyć prawdziwe dzieło sztuki, bo i tak docenienie, będzie zależało od szczęścia.
Szczęścia w znaczeniu tzw. fartownego zbiegu okoliczności, gdyż docenienie może wcale nie przynieść szczęścia w sensie artystycznym.
Oczywiście docenienie za życia przyniesie [poza pieniędzmi i pieszczotami sławy] dostęp do interakcji z odbiorcą, czego niedocenieni są pozbawiani. A to ważne. Czasem fundamentalnie ważne. Ale doceniony wpada też w aksamitne sidła. Kręgi kultury artystycznej i wielbiciele wywierają aksamitną presję, by artysta imitował coś co kiedyś zostało namaszczone docenieniem, czyli żeby imitował samego siebie. A imitowanie nigdy nie jest sztuką.
Albo presja może być skierowana przeciwnie, by artysta rewolucjonizował samego siebie, gdy on się w rewolucjach gubi i traci kontakt z własną kreatywnością.
Jak może pamiętasz w moim eseju o sztuce ‘Art-topia’ (2022) naszkicowałem moją hipotezę o artystach czynnych i biernych, o ich związku niezbędnym dla stworzenia publiki dla artysty czynnego a może i paru innych rzeczy. To nie kłóci się ze szczęściem wspomnianym powyżej w dzisiejszym tekście, ponieważ sam fakt, że takie dwie osoby na siebie w życiu trafią jest rzadki a potem jeszcze musi powieźć się obu, każdemu we własnej części ‘zadania’. ‘Artysta bierny’ to odpowiednik człowieka jaki odgrywa rolę w czynieniu ciebie tobą a interakcja między artystą biernym i czynnym to odpowiednik ‘tych-przedsięwzięć’ jakie czynią ciebie tobą.
Natura starań i natura doceniania nie są spokrewnione, więc ich drogi dość rzadko się przecinają.
Docenianie odczuwa znacznie silniejszy magnetyzm z pozoranctwem/imitatorstwem niż z autentycznymi staraniami.
Właśnie dlatego istnieje tak wielu polityków bez empatii, odwagi i rozumu i do tego leniwych. Natura doceniania lepiej przyswaja imitacje niż oryginały. Może dlatego, że w większości przypadków docenianie też jest imitacją.
3.
*Czy w wojnie jest jakikolwiek sens?
Jeśli dobrze zrozumiałem i pytanie jest o jakikolwiek uniwersalny sens to prosta odpowiedź brzmi NIE.
Ale ta odpowiedź jest jałowa. Nie ‘jałowa’ w sensie, że nie będzie z niej tekstu.
Jałowa, ponieważ zorganizowane walki większych grup ludzi jakie mianem wojny można określić powtarzają się ad nauseam (czyli po naszemu, do wyrzygania), na całej planecie od co najmniej kilkunastu tysięcy lat.
Jałowa także dla tego, że ludzie powszechnie uciekają od uniwersalnych sensów w najrozmaitsze partykularyzmy bo na tych ostatnich można coś ugrać na dziś i nie obchodzi ich, że ich potomkowie zapłacą za to ‘mordercze odsetki’.
W czasach +/- współczesnych sprawa się jeszcze bardziej skomplikowała, ponieważ nie jest już tak jasne, kiedy tak naprawdę zaczyna się wojna [Od jakiegoś czasu wojny zaczynają się zanim kinetyczne starcia nastąpią i przeciwnie kinetyczne starcia w których giną ludzie nie zostają zakwalifikowane jako wojny]
Dlatego trzeba raczej zapytać jaki wojna ma sens dla ludzi decydujących o jej rozpoczęciu i dlaczego reszta ludzkości pozwala na to, iż tacy ludzie istnieją.
A nawet rozróżnić, jak motywacje tych decyzji zmieniały się w trakcie historii ludzkości. To pytanie jest tym ważniejsze, że wybory/decyzje wywołujące wojny niejednokrotnie następują na długo przed kinetycznym starciem.
Popatrzmy w głęboką przeszłość.
Za czasów słusznie minionych (choć niestety nie bezpowrotnie) musieliśmy nauczyć czytać się prawdę ze źródeł pośrednich. Obraz najdalszej przeszłości też często da się czytać tylko dzięki danym pośrednim.
Najstarsza ludzka literatura nie da się zakwalifikować jako źródło historyczne ale przeniosła przez tysiąclecia niektóre przekazy bardzo starej tradycji ustnej, znacznie starszej niż najstarsze teksty.
Według jednej z takich antycznych książek, pewien koczownik, hodowca zwierząt organicznie nienawidził mieszkańców dwóch ‘miast’ na bliskim wschodzie i pomawiał o najgorsze łajdactwa jakie mu przychodziły do głowy. Dziwnym zrządzeniem przypadku te dwa miasta wkrótce spłonęły ‘rażone ogniem niebiańskim’.
Oczywiście nie możemy wierzyć temu opisowi wydarzeń jako takiemu jaki dotarł do naszych czasów w Torah, czyli tzw. starym testamencie. Nie dlatego, że ‘ogień niebiański’ jest zjawiskiem mitologicznym. Raczej dlatego, że Abraham spotykał w Kanaan Filistynów jacy (w rzeczywistości) pojawili się tam dopiero w wyniku najazdu ludów morskich, po mega-erupcji na wyspie Terra. Także dlatego, że Abraham rzekomo hodował wielbłądy jakie udomowiono bardzo późno, i obu tych faktów żadnym sposobem nie da się wpisać w biblijną linię czasu bez rozpieprzenia jej w drzazgi. I z paru innych powodów.
Ale dzięki archeologii a i znajomości ludzkiej natury, możemy dostrzec w tym opisie tzw. ziarno prawdy na jakie twórcy oralnej tradycji kładli dostatecznie silny akcent, by dotarł on do czasów spisania Torah.
Dzięki archeologii wiemy, że przechodzenie do osiadłego trybu życia wywoływało agresywne reakcje tych, którzy woleli żyć po staremu.
Choć nie wiemy, czy Sodoma i Gomora kiedykolwiek istniały a story Abrahama obarcza arsonizmem jego boga (nie samego zdegustowanego hodowcę Abrachama), to jednak wzorzec konfliktu między starym i nowym stylem życia oraz indukowana przezeń przemoc, w pełni odzwierciedlają wzorzec. Mówią nam jednoznacznie, że tradycja ustna Żydów przeniosła ślad prawdziwych wydarzeń jaki miały miejsce w regionie na długo przed spisaniem a nawet na długo przed tym gdy ktokolwiek zaczął utożsamiać się jako Żyd.
Wiemy, że dostatecznie stare osiedla ludzkie istniały na ziemiach zaliczanych do Kanaan ale jeśli któreś z nich spłonęło z przyczyn innych niż naturalne/losowe, to nie spalił ich ogień niebiański lecz chamski. Spaliły je jakieś podłe tępe zawistne istoty ludzkie.
Bywały okresy w historii, gdy wojna stawała się niemal czysto ekonomicznym przedsięwzięciem. Na przykład w Rzymie (zwłaszcza okresu imperialnego) co pewien czas „trzeba było” wojny by pozyskać niewolników. Feudałowie Europy zmieniali granice sąsiadów, by mieć więcej wsi do opodatkowania, etc.
Ale nawet za takimi zwyrodniale racjonalnymi wojnami stały tępota, zawistność i tym podobne zjawiska pojawiające się w ludzkiej naturze. A co dopiero w wojnach motywowanych ideologicznie [przez ideologie świeckie lub religijne].
Takie wojny nie były już jednak możliwe, bez zwyrodniałej ekonomicznej racjonalności stającej nieco w cieniu. Ale z czasem te dwa składniki zaczęły wytwarzać hybrydy groźniejsze niż każdy z nich działający równolegle. Ludzkość zaczynała wpadać w przerażenie samą sobą.
Pierwszy raz gdy takie przerażenie przywiodło do próby stworzenia jakiejś pierwociny systemu bezpieczeństwa międzynarodowego był Pokój Westfalski po wojnie trzydziestoletniej w 1648 roku.
Ale potworna hybrydyzacja ekonomii z ideologią ewoluowała szybciej.
Po szeregu koszmarów wojennych w końcu przynajmniej doszliśmy do sformułowania zasad jakie zapewniają prewencję przed czynnikami powodującymi wojny włączając najgroźniejsze [ideologiczno-ekonomiczne hybrydy]
Ale w międzyczasie wszystkie rodzaje wojen gdzieś się zawsze toczyły, choć zachodni świat [przed 28 lutego 2025] żył w poczuciu istnienia w rezerwacie.
A toczyły się z powodu wrednych zawistnych debili pozbawionych horyzontów i empatii.
+++
W moich poprzednich tekstach a zwłaszcza w twitach znajdziesz sporo wezwań do kinetycznego zaatakowania Moskowii.
Jeśli ktoś zechce, nie będzie trudno przykleić mi etykietkę ‘podżegacza wojennego’, albo jak to po angielsku mówią kacapskie trolle ‘warmonger’.
Jak to się ma do mojej odpowiedzi, że wojna nie ma żadnego sensu(?)
Znaleźliśmy się w sytuacji z której wyjściem jest atak.
Nie tworzyliśmy ani nie wpraszaliśmy się do tej sytuacji.
Ktoś [putin]poza naszym europejskim gronem podjął pewne decyzje, by ją stworzyć.
Ktoś [Biden] po innej stronie tego ‘poza’ zadecydował, by jej nie uciąć wtedy, gdy było to jeszcze relatywnie łatwe i tanie
I ktoś [trump] na tej samej stronie postanowił jeszcze bardziej aktywnie ratować tamtego pierwszego [putina].
Droga do zakończenia tej wojny prowadzi tylko przez kapitulacje agresora. Agresor nigdy nie zatrzyma się otrzymawszy jakąkolwiek nagrodę za agresję, choćby to była nagroda pocieszenia.
Teraz na stole jest pomoc Ukrainie w odebraniu agresorowi jego ‘nagród’. Później nagrodą będziemy my nawet jeśli walki w Ukrainie się nie zakończą a tylko zmniejszą swą intensywność.
Putin mógł przystopować na lat parę w maju 2022 a potem powtórzyć sprytniej.
Ale już w 2023 przeszedł punkt bez powrotu tworząc swą nekromancką maszynerię zamiast armii i ekonomii państwa. On już nie może sobie pozwolić na zatrzymanie swej nekromanckiego projektu, więc tego nie zrobi.
Musimy zrobić to za niego zanim spłoną nasze miasta tak spłonęło wiele ukraińskich, zanim będziemy żyli w schronach jak Ukraińcy.
+++
*Czy przekaz negatywny dla podtrzymania własnych racji może wywrzeć pozytywny skutek?
*Po co się starać skoro nikt nie docenia?
*Czy w wojnie jest jakikolwiek sens?
Nie jestem pewien w którym punkcie splatają się te trzy pytania.
Może w żadnym(?)
Może trzeba znaleźć go metodą literacką.
Nie było moim zamierzeniem krzyżować owych pytań w jakimkolwiek punkcie, ale masz rację. Gdyby istniał, mógłbyś go odnaleźć metodą literacką. Może spróbujesz?