Łatwiej byłoby mi opisać tamten wieczór niż określić datę wydarzenia. Musiało to być w 1980 albo 1981. Przyszło mi do głowy, by napisać powieść. Tylko jedną…
Czasem napisałem jakiś szkic wątku lub sceny, czasem rozpisałem jakiś dialog, czasem wkopałem się w jakieś źródło i naprodukowałem notatek [Ci co pamiętają erę przed-internetową wiedzą jak bardzo różniło się to od ‘research’ obecnie a tym co tej ery nie pamiętają, nawet nie podejmuję się opisywać różnicy]
Jeszcze wtedy nie wiedziałem o istnieniu powieści generała Johna Hacketta (‘Third World War. August 1985’. Pierwsze wydanie 1978) a ‘Red Storm Rising’ Toma Clancy jeszcze nie była opublikowana [raczej nawet nie napisana]. Niestety relatywnie niedługo potem o obu tych sławnych analogicznych powieściach się dowiedziałem [Dowiedziałem się gdy Clancy w 1986 wydał swoją książkę i prasa była pełna porównań z Hackettem. Clancy rzeczywiście powielił generalną strukturę scenariusza trzeciej wojny Hacketta, wypełniając rozpisanymi od podstaw modułami].
Niestety świadomość istnienia sławnych ‘analogów’ działała raczej demobilizująco.[‘Po co się wysilać skoro nikogo to nie obchodzi’]
Znałem w generaliach ich treść ale jeszcze przez ponad rok odkładałem przeczytanie. Dlaczego? Nie potrafię już dziś wyjaśnić. Czy żeby nie zanieczyszczać wpływami mojej wizji czy może z jakiegoś jeszcze bardziej zabobonnego powodu(?)
Moja wizja kardynalnie różniła się od J.Hacketta i T.Clancy, choć gdybym wtedy wydał moją powieść, pewnie większość widziałaby w nie powielanie pomysłu.
Pierwszy z panów poprzedników odmalowywał raczej epickie obrazy a drugi okrasił swą epikę personalizowanymi wątkami w bardzo przyzwoitym hollywoodzkim stylu.
Ja chciałem mówić o osobliwościach ludzkiej natury w środowisku ogromnej eksplozji antycywilizacyjnej jaką jest wojna. Cywilizacja szuka sensu a wojna go niszczy nawet jeśli toczymy ją w obronie cywilizacji.
Wyznaczyłem sobie wymagające, niewdzięczne zadanie. Bardzo możliwe, że daleko-przekraczające moje możliwości literackie.
A ponieważ na dodatek miewałem zwykle zbyt wiele zajęć, zebranie powieści w całość wciąż spychałem na później i na potem i na ‘jeszcze bardziej później’.
I tak to trwało do 2012-13
Po prostu zgarnąłem ‘w jedną ramkę’ wszystkie fragmenty nadające się do publikacji bez większych przeróbek. Złożyłem je w jakąś relatywnie koherentną całość i powiesiłem na blogger.com.
Może przypadkiem ktoś z Was tam ją przejrzał.
Piszę ‘przejrzał’ ponieważ z jej czytalnością było słabo.
Należę do tych ludzi jacy potrafią zbliżyć się do obiektywizmu w ocenie własnych prac i samego siebie. Dlatego możecie mi wierzyć, że powieść składająca się z masy naprawdę dobrych, lub wyśmienitych elementów NIE była nawet dobra.
Zamknąłem mój blogger.com i postanowiłem ją napisać raz jeszcze.
Do dziś jeszcze nie całkiem dotrzymałem słowa samemu sobie w kwestii najstarszej powieści ale w międzyczasie napisałem coś co ludzie nazywają ‘prequel’.
Jest on zatytułowany ‘Pochowane oddechy’ [dostępny w odcinkach na TAKTOWIDZIMY w archiwaliach z 2023roku].
Czytelnicy prequela na TAKTOWIDZIMY z pewnością dostrzegli ‘okruszki’ prowadzące do konkluzji, że czasoprzestrzeń Liliethalów i Chardon de Rieul (de Rieux) jest prawie identyczna z naszą ale… ale jednak nie całkiem tą samą.
[Gdy w pierwszych latach 1980tych pomysł powstawał, było całkiem prawdopodobne, że fikcją literacką stanie się ta wersja czasoprzestrzeni jaka dziś jest naszą zwyczajną rzeczywistością]
Czy kiedyś będziecie mogli poznać ‘co dalej’ ze światem Lilenthalów oraz Chardon de Rieul (de Rieux)?
No właśnie. Sam sobie zadaję to pytanie.
Nie udało mi się zainteresować nią żadnego wydawcy pomimo, że oferowałem pokrycie kosztów wszelkich technikaliów wydania z własnej kieszeni.
Mam jakiś niezrozumiały (dla mnie samego) opór przed puszczaniem jej tak po prostu ‘w Internet’.
Może powinienem raczej zaoferować ją w PDF każdemu kto poprosi(?)
Nie mogę się zdecydować i nie bardzo wiem dlaczego.
Chętnie przeczytam Wasze sugestie.
Może pchną mnie ku ostatecznej decyzji.
+++
Jakiś czas temu opublikowałem na TAKTOWIDZIMY pierwszy fragment najnowszej wersji najstarszej mojej powieści.
[Żebyście nie musieli szukać na TAKTOWIDZIMY dołączam pierwszą część poniżej].
: : : : : : : : : : : : : :
Z Orszy wzięci
Zima 1985-86
Dźwięk telefonu wyrywa się w grudniową, darwińską noc przez rozsunięte ogrodowe drzwi i ginie w obfitości naturalnych odgłosów. Ktoś musi bardzo nie lubić air conditioning systems. Może powinien zmienić miejsce zamieszkania? Może… A może wystarcza mu siatka przeciw owadom…
Może rozkoszuje się każdą chwilą upału po życiu spędzonym w chłodnych częściach świata… Czasem nawet tych morderczo chłodnych.
– Bonjour. Je m’appelle Naomi Weil. Reprezentuję kancelarię prawniczą pośredniczącą w wykonaniu ostatniej woli pewnej osoby, której nazwiska chwilowo nie mogę wymienić. Czy mam przyjemność z monsieur Abelard Chardon de Rieul?
– Oui ce moi… Czy pani wybrała francuski do porozumiewania się ze mną w Australii, z powodu mojego nazwiska? – Mężczyzna świadom mizerności swej francuszczyzny przeszedł na angielski bez pytania, czy rozmówczyni zna ten język.
– Actually, yes… – Niski, kobiecy głos w słuchawce automatycznie przełączył się na angielski o hybrydowym śródziemnomorsko-amerykańskim charakterze.
– A Chopin tworzył francuską muzykę?
– Nie znam się aż tak dobrze na muzyce klasycznej.
– Odpowiedź godna adwokata… Przynajmniej mam pewność, że istotnie pracuje pani w kancelarii prawniczej.
– Wracając do meritum, czy zechciałby się pan ze mną spotkać? Moim zadaniem jest przekazanie pewnego pakietu przeznaczonego panu w ostatnim rozporządzeniu osoby, którą znał pan w trakcie drugiej wojny światowej.
– Czy pakiet też pochodzi z drugiej wojny?
– Raczej nie.
– A czy jest pani piękną, wysoką brunetką?
– Jestem wrednym adwokaciskiem o szarych włosach, oczach i cerze… Posiadam również garb… Jeśli zamierza pan ze mną flirtować. Ale za to jak każdy adwokat i parę innych profesji, jestem zawsze do wynajęcia.
– Świetna rekomendacja… Ma pani biuro w Darwin, albo gdziekolwiek w Australii?
– Nie. Ale to nie gra żadnej roli, bo pakiet ma być doręczony panu w wybranym przez pana miejscu.
– To było pytanie retoryczne. Gdyby pani miała biuro w Australii, to nie dzwoniłaby pani o czwartej dziesięć nad ranem… A Tierra del Fuego też wchodzi w grę?
– Najmocniej pana przepraszam… Sama nie wiem, jak to zrobiłam, ale najwyraźniej odjęłam te 6 godzin różnicy czasu zamiast je dodać. Jeszcze raz przepraszam… Tak czy inaczej wybór miejsca i czasu należy do pana. Kancelaria, która nam to zlecenie przekazała, opłaci każdy bilet.
– Sześć i pół godziny. Różnica czasu miedzy Darwin i Tel Awiwem wynosi 6 i pół godziny. To dość powszechny błąd, za który winę ponoszą telewizyjne relacje z noworocznych pokazów fajerwerków w Sydney… pokaz jest wcześniej niż otwieracie szampana w Tel-Awiwie, więc ludzie zapominają, iż to ‘wcześniej’ jest z powodu późniejszej godziny w Sydney.
– Skąd pan wie, skąd dzwonię?… Ma pan jeden z tych nowych ‘szpiegowskich telefonów’ pokazujących numer rozmówcy?
– Nie. Nawet nie wiedziałem, że można sobie coś takiego nabyć… Po prostu szybko kojarzę szczątkowe dane a poza tym… mój australijski telefon mogła pani dostać tylko w Izraelu i to pod warunkiem, że… Nieważne. OK. Później pogadamy o czymkolwiek będziemy mogli i chcieli. A tymczasem umówmy się w Sydney, w operze… a raczej w jej sąsiedztwie. Jeżeli sie pani zgodzi, to prześlę dokładny namiar na adres pani kancelarii.
– Oczywiście zgadzam się.
– A obiad też stawiają? Ci tajemniczy zleceniodawcy… Mam na myśli ich.
– Mi stawiają… A ja muszę postawić panu, za tę nocną pobudkę.
– Nie spałem. Zatem proszę podyktować mi adres kancelarii……….
Nowe czołgi niosą dawne sny
Nad-wyraziste sny opuściły Yaxę na długo, nie licząc kilku odosobnionych epizodów, nie pozostawiających ‘powidoków’ w realnym życiu.
W 1978 zdarzył się najpierw jeden krótki senny epizod jaki wydawał się być tyko ‘jednym z tych odosobnionych’ a okazał się czymś innym.
Obraz samotnego mężczyzny w pięknym świetle wczesnego, letniego wieczoru na jutlandzkiej plaży, zdaje się ilustrować któryś z etapów dramaturgii miłości. Zwłaszcza, gdy szybkim krokiem zmierza ku mężczyźnie kobieta i patrzą sobie w oczy przez dłuższy moment… Ale nie tego lata i nie na tej plaży. Obie postaci emanują sprężystością i groźnym skupieniem, i są nawet tego samego wzrostu, i nawet różnica rysów twarzy oraz kształtów ciał ledwo zdradzanych przez kombinezony, nie różni ich tak bardzo jak noszone na ubraniu oznaczenia.
– Panie podpułkowniku.
– Pani porucznik.
Obraz zaczął się z ptasiej perspektywy. Yaxa nie czuł łączności z mężczyzną schodzącym z wydmy, aż do chwili uścisku dłoni. W tej sekundzie znalazł się w ciele podpułkownika i spojrzał jego oczyma w twarz duńskiej porucznik. Znał tę twarz. Znał ją z dawnych snów i jednego snienia na jawie zakończonego wypadkiem samochodowym.
Teraz sprawiała zupełnie inne wrażenie niż dawniej.
Teraz jej wyraz był surowy, rygorystyczny, nawet… nawet na granicy wrogości.
Przebudził się gwałtownie. Mechanicznie wbił się w polowy mundur, umył zęby i pobiegł do garnizonu przez śpiące lubuskie miasteczko.
Nie miał pojęcia, iż czeka tam na niego rozkaz wcielenia do specialnego pododdziału mającego otworzyć implementację czołgów t72 w LWP.
Szczęk zasuw
[komandor-porucznik Andrej Samuelewicz Orszański kontynuuje swoje zeznanie]
I nadszedł dzień, gdy Yurij Andropow postanowił, iż jedynym sposobem na uporządkowanie rosyjskiego burdelu, któremu wydał wojnę jako szef czeki (i którą przegrał), będzie wyeksportowanie tego burdelu do zachodniej Europy.
Schemat strukturalnie, prawie identyczny z ‘zamachem’ jakiego próbował dokonać Chruszczow przez Kryzys Kubański ale jest jedna ogromna, oraz parę pomniejszych różnic. Chruszczow chciał przefazować wstrząsowo kilkudziesięciu facetów moskiewskiej wierchuszki i wpływowych emerytów. Tymczasem Andropow celował w około dwieście pięćdziesiąt milionów, w całą sowiecką populację.
Nie był to pierwszy plan wywołania prawdziwej wojny zrodzony w najwyższych eszelonach imperialnej władzy.
Pominę plany leninowskie i wczesno-stalinowskie, ponieważ ich geneza jest w jakiś perwersyjny sposób zasadna i jako takie stanowią oddzielną kategorię. Natomiast w tejże andropowskiej kategorii miał miejsce co najmniej jeden precedens. Tamten plan wywołania wojny przygotowano na Arbacie (może bardziej w Chodynce). I nawet puszczono go w ruch, tylko że… ale o tym za chwilę.
Arbat statutowo produkował i aktualizował plany najazdu na Zachodnią Europę. Nazywano je ‘operacją obronną na najszerszą skalę’. Ale prace nad nimi były rodzajem sztabowej codzienności i nigdy nie zawierały scenariuszy wmanipulowania świata w takie „wydarzenie”. Wywoływanie wojny nie należało do tego ‘statutu’… to niezwykle ważna różnica.
Tamten niestandardowy plan zaczęto opracowywać po Wojnie Sześciodniowej.
W 1969 roku realizacja tegoż planu została zdemolowana pewnym wypadkiem samochodowym w Polsce. Ostatecznie dobiła go czeka pod osobistym nadzorem właśnie Yurija Władimirowicza Andropowa. I pod osobistym nadzorem tego samego Yurija Władimirowicza, napisano „nowy” łudząco podobny do tamtego, tyle że już nie na Arbacie, lecz na Łubiance (może bardziej w Jasieniewie).
W 1973 przy okazji wojny Yom Kipur, Yurij dostrzegł właściwy moment, by pójść z nim do Breżniewa. Klimat w komitecie centralnym był przez chwilę niespotykanie bojowy. W pierwszych dobach tej wojny towarzyszom kremlowskim wydawało się, że Izrael wróci na kolanach do roli w jakiej widział go Stalin… a tu guzik. Nawet pokonany Egipt nie zamierzał wracać na moskiewską smycz. Ba, nawet Syria stroiła fochy. A wszyscy bliskowschodni gracze oddzieleni byli od Związku Sowieckiego ścianami NATOwskiej Turcji i gwałtownie modernizującym się Iranem Pahlavich. Jedyną „szybką” drogą wydawał się ten drugi kraj i tylko pod warunkiem błyskawicznego wzięcia go z każdego możliwego kierunku, zanim Amerykanie się połapią.
Generalnie, poza ludźmi jacy wojny po prostu nie chcieli, ponieważ rozumieli swe doświadczenia z Drugiej Światowej, w KC i wokół niego zasiadała zwykle banda obsranych tchórzy, straszących kogo się dało, do czasu, gdy ktoś postraszył ich, by przekierować w oczekiwaną stronę… czymkolwiek by ta strona była.
W 1973 jednak, przez chwilę się rozbuchali i ‘tak-jakby zaakceptowali’ plan do wstępnych przygotowań. Po czym zostawiono go do ‘gnicia w poczekalni planów’ po rosyjsku ‘w dlinnyj jaszczik’. Najpierw gnił w poczekalni a następnie został zmielony przez breżniewowską rzeczywistość i wypuszczony w karykaturalnej formie jako okupacja Afganistanu. Tak, Afganistanu… Ponieważ właśnie terytorium tego kraju miało służyć wymanewrowaniu irańskiej obrony oraz ewentualnej anglo-amerykańskiej pomocy.
Yurij Władymirowicz był zdegustowany. A zdegustowany Andropow, to bomba zegarowa. Tak mówili mi ludzie, zanim go spotkałem. Gdy stanąłem przed nim, mój instynkt powiedział, iż to coś bardziej niebezpiecznego.
Nie mam powodu nie wierzyć, opowieściom o tym, że nigdy się z tego stanu nie wyleczył i nigdy nie wybaczył nikomu, kto przyłożył rękę do takiego obrotu sprawy. A wyśledził ich wszystkich, bo przecież był prezesem czeki, choć nie wszystkim mógł się odpłacić natychmiast. W niektórych przypadkach musiał czekać dziesięć lat.
Dla realizacji nowego planu potrzebował bezpośredniego wpływu na armię i całą resztę ‘kraju mużyków’ (lubił to pojęcie stosowane prywatnie przez Lenina na określenie Rosji). Jako prezes czeki był potężny ale jeszcze nie dość, by wydawać wszystkim rozkazy. Carat kolektywny wymyślony przez Lenina alergicznie reagował na próby wepchnięcia go ponownie w formułę stalinowską. Z drugiej strony Andropow zdawał sobie sprawę, iż musi przygotować sobie nieoficjalne instrumentarium realizacji swej wizji zanim zasiądzie w najważniejszym kremlowskim gabinecie, by uniknąć paraliżu jaki oblepiał ten gabinet za rządów Breżniewa. I oczywiście, z jakiegoś powodu był pewien, iż wkrótce w tym gabinecie zasiądzie… W tym ostatnim miał całkowitą słuszność.
W 1978 ukończył proces dogadywania się z marszałkiem Ustinowem i paroma mniej wpływowymi członkami stronnictwa wojny. W negocjacjach bardzo zależało mu na podporządkowaniu sobie Iwaszutina (prezesa GRU), którego podejrzewał o autorstwo ‘akcji 1969’. Nie potępiał go za chęć wywołania wojny, lecz za wdrażanie tego typu przedsięwzięcia z pominięciem czeki. Szczególnie zirytował go brak jakiejkolwiek konsultacji z jej prezesem, czyli z nim.
Przełom w negocjacjach, podobno nastąpił, gdy Ustinow wściekł się na Iwaszutina za serię wpadek ukoronowaną sprawą Rezuna [lepiej znanego jako Suworow]. Andropow „oficjalnie” domagał się kontroli nad pewnym asetem posiadanym przez GRU. Ale miał z tego także egotyczną frajdę, jak mi powiedziano. Nie dziwię się, więc, że przeoczył pewne konsekwencje, pewnego polecenie jakie obaj spiskowcy wydali prezesowi GRU.
Wieść o tym poleceniu stała się sygnałem dla innych spiskowców. Do tego detalu jeszcze powrócę.
Ustalona w grupie Andropowa procedura zaczynała się od umożliwienia specjalnej, ultra-tajnej grupie czekistów dostępu do najlepiej rokujących młodych oficerów sił zbrojnych sowieckiej Rosji.
Ja znalazłem się pośród nich, choć nie całkiem w wyniku profilowania dokonanego przez grupę ‘ultra-specjalną’ Andropowa.
Innym sygnałem jaki zaowocował powierzeniem mi tajnych zadań było osobliwe zainteresowanie czekistów watykańskim konklawe w 1978 roku.
Na tym etapie nie miałem jeszcze żadnego innego kontaktu ze ‘stronnictwem pokoju’, poza kontradmirałem w stanie spoczynku, Valentinusem. I nie miałem najmniejszego pojęcia, że wewnątrz ‘stronnictwa pokoju’ istnieje jeszcze jakaś inna konspiracja. Konspiracja w bardziej dosłownym znaczeniu.
Valentinus dał mi wytyczne, pod jakim kątem powinienem się przygotować i kazał czekać. I w końcu zostałem wezwany.
Równoległą częścią planu miało być złapanie Breżniewa w jakiś rodzaj pułapki politycznej jaka zmusi go do oddania władzy Andropowowi. Już samo wysłanie go na emeryturę nie było proste. Nie dlatego, że Breżniew trzymał się władzy bardziej niż inni moskowiccy liderzy. Należał do najbardziej umiarkowanych pod tym względem. Problemem było to, że zniedołężniały po zabiegu (w 1974 roku), sekretarz generalny, był ‘niewypowiedzianie wygodną okolicznością’ dla ogromnej masy aparatu, w tym kilku wpływowych graczy top-eszelonu.
Gdzieś od 1977, impiercy pokroju Yurija Władymirowicza, czuli się osobiście upokorzeni tym, że cała populacja wiedziała, iż tron zajmuje kompletny ‘dement’. Yurija dodatkowo wprawiał w codzienną furię fakt, iż aparat starał się podtrzymywać w nieskończoność taki zawstydzający stan rzeczy.
Wymyślił sobie wtedy dodatkową legitymizację swego spisku. Teraz jego misją (o, paradoksie!) było również ‘ratowanie godności i honoru Breżniewa’. Ratowanie drogą pozbawienia go władzy i poprowadzenie dwustu pięćdziesięciu milionów z przydatkami na wojnę światową… cóż…
Wiele spraw wypływało w przestrzeń moskiewskich plotek ale szczegółowość i powszechność wiedzy o aferze Breżniewówny z cyrkowcami, była wyjątkowa. To oznacza, że KGB wykonało planowy przeciek i jeszcze zadbało o jego rozpowszechnianie.
Odprawa ZERO – jesień 1979
Postaram się odtworzyć przebieg tamtej konferencji, ponieważ jej dramaturgia ma znaczenie.
Andropow zaczął w stylu nadętym. Ale na tle coraz-bardziej-pozbawionego-znaczenia-bełkotu przesycającego Związek Sowiecki tamtych lat, była to poruszająca, rewolucyjna oracja. W tamtej atmosferze można się było dać uwieść słysząc to bez odpowiedniego przygotowania. Najprawdopodobniej byłem jedynym na sali, komu takie przygotowanie zapewniono.
– Towarzysze, zapewne wstępnie was pouczono o naturze tej odprawy? Wyselekcjonowano was do jednego z najbardziej wyjątkowych zadań w całej historii naszej ojczyzny. Nie tylko Związku Sowieckiego, który jest najdoskonalszym wcieleniem rosyjskiej państwowości, ale całej rosyjskiej historii.
Bezpośrednią przyczyną, dla której dwie najważniejsze instytucje naszego państwa tj. Ministerstwo Obrony i Komitet Bezpieczeństwa Państwowego zgodnie połączyły swe wysiłki jest wykładniczy wzrost zagrożenia podstępnym atakiem USA i ich popleczników wykryty przez nasze działania wywiadowcze.
Wiemy, że uderzenie jest bliskie, ale nie znamy jego daty, ani sposobu zadania nam pierwszego ciosu. Nie możemy mieć pewności, że poznamy te szczegóły z dostatecznym wyprzedzeniem, byśmy byli zdolni uniknąć sytuacji z 1941 roku.
Nasz obecny wróg nie jest jeszcze gotów, choć przygotowania są już w toku, dlatego wasze zadanie ma chwilowo jedynie charakter studialny. Jak zapewne wam wspomniano macie dwa tygodnie na znalezienie nowatorskiej koncepcji tego, co w naszej terminologii wojennej określa się, jako „ operacja obronna na najszerszą skalę” . A mówiąc po męsku, chodzi o koncept uderzenia uprzedzającego.
Wybrany koncept będziecie następnie rozwijać wspólnie do fazy przed- wdrożeniowej.
Za niedługi czas będziecie czuwali nad szczegółowym rozpisaniem go do wdrożenia.
Dziś spotkaliśmy się z dwóch powodów, których nie opisano być może dostatecznie dokładnie w specyfikacji, z którą was zapoznano.
Po pierwsze. Chcę was uczulić na to, że nowatorstwo waszego projektu, to ma być NOWATORSTWO a nie lizusowskie pozoranctwo z jakim niestety często się w naszym kraju spotykamy.
A po drugie. Nie chcę widzieć żadnej koncepcji zakładającej użycie broni masowego rażenia, nawet gdyby to miał być gaz łzawiący… I wytłumaczę wam nawet, dlaczego. Powiem to bardzo wyraźnie, byście zrozumieli właściwie naturę wyzwania, z którym wszyscy musimy się zmierzyć.
Już w czasach Stalina pojawił się słuszny plan wypchnięcia Amerykanów z naszej euroazjatyckiej wyspy. Amerykanie zamiast pilnować swoich spraw na swojej wyspie obu Ameryk, bez przerwy prowokowali i próbowali nas osaczać na naszym własnym lądzie. Stalin niestety był już stary schorowany i wahał się z powodu broni atomowej, którą amerykanie mogli mu wrzucić przez okno daczy. Pomimo swojego świetnego instynktu, już nie potrafił pojąć nowoczesnej technologii z relacji ekspertów. Wszystko dzielił na ‘śmiertelnie groźne’ lub ‘bez znaczenia’.
Wojna koreańska była świetną okazją, by zmusić Amerykanów do grania po naszemu i stanowiła wstępną dywersje. W zakresie dywersji osiągnęliśmy, co należało. Nie tylko związaliśmy siły Zachodu z dala od Europy, ale przede wszystkim udowodniliśmy sobie, że amerykanie wcale nie są tak skorzy do użycia bomby atomowej, jak to przedstawiali…
Niestety, Stalin zmarł. Trzy lata straciliśmy na jałowe przepychanki. Gdy Chruszczow okrzepł, choć miał już realnie rzecz ujmując, wystarczająco dużo siły i rozpoznania, by plan dokończyć próbował zaszczuć Amerykanów głupimi sztuczkami z Kubą. Sztuczkami, których ostatecznie sam stał się ofiarą. Przy okazji obciążył nas wszystkich tym brzemieniem na dekady… choćby paliwo, którego ślemy na Kubę tyle, co zużywa cały nasz sektor cywilny, a im ciągle mało, bo Fidel robi przy jego pomocy swoje interesiki w trzecim świecie. To pożyteczna dygresja, choć nieco poboczna. Wskazuje jak zbędne wygłupy obrastają realnymi konsekwencjami na całe dekady. W waszych pracach musicie o tym pamiętać.
Po Chruszczowie, pozostała nam doktryna, że można wyrzucić Amerykanów z Europy, ostrzeliwując ich atomowymi rakietami, a potem nasza armia zajmie pustynną zachodnią Europę, jako nuklearna żandarmeria.
Ta doktryna nie uwzględnia fundamentalnej cechy amerykańskiego reżimu. Jest nim swoisty kontrakt między reżimem a społecznością. Ten kontrakt ma pewne konsekwencje niedające się zrównoważyć dowolnym nasileniem ostrzału atomowego, poza oczywiście takim, które zniszczy ich całkowicie, zanim zdąża się odgryźć. A takiej możliwości jak wiecie nie było, nie ma i raczej długo nie będzie.
Trzeba dostrzec lekcję płynące z takich wydarzeń jak atak na Pearl Harbour. Oczekuję, że pisząc wasze propozycje będziecie mieć na uwadze różne precedensy historyczne.
Towarzysze, czy któryś z was pamięta ilu Amerykanów poniosło śmierć w Pearl Harbour?
– Niespełna 2500 towarzyszu przewodniczący – Zameldowałem nim pozostali skończyli kalkulowanie. Czy Andropow pyta naprawdę, czy tylko okrasza swą tyradę pytaniem retorycznym(?) Albo, czy w ogóle to dobry moment, by wchodzić w jakąkolwiek interakcję z naczelnym czekistą imperium(?) Tak kalkulował ‘kwiat sowieckich sił zbrojnych’ na tej sali. Ja nie myślałem o admiralskiej emeryturze, ani w tym momencie, ani przedtem. Miałem zadania jakie otrzymałem i moją własną misję. A dodatkowo wstając mogłem wszystkim zaprezentować mój wzrost i atletyczną sylwetkę. Obie cechy dyskwalifikujące mnie jako podwodnika ale mające parę zalet. W moskiewskim imperium, takie fizyczne przymioty zawsze miały znaczenie. Zawsze warto było pokazać, że ma się czym walnąć w mordę choćby sytuacja była ekskluzywnie polityczna.
– Właśnie… Co więcej, to byli nieomal wyłącznie wojskowi. A to bardzo ważne w tym kontekście. Z powodu tak relatywnie niskich strat amerykanie poczuli się tak dalece urażeni, że obiecali rzucić Japonie na kolana i słowa dotrzymali pomimo prowadzenia równoległych operacji na europejskim teatrze działań.
A zatem teraz wyobraźcie sobie 250 tysięcy Amerykanów w tym kobiet i dzieci żyjących permanentnie w Niemczech. Uderzenie broniami masowego rażenia na ,,tylko’’ amerykańskie instalacje w Niemczech gwarantuje ze 100 tysięcy zabitych rannych, poparzonych i zatrutych w czasie krótszym niż tydzień w tym… kobiet i dzieci!… – Pomimo militarnego nieuctwa, intuicja Andropowa podpowiadała mu nieraz rzeczy wyjątkowo słuszne z wojskowego punktu widzenia. Rzeczy jakie powinni byli dostrzegać wojskowi dysponujący prawdziwą wiedzą a najczęściej nie dostrzegali. Taktyczna broń nuklearna, aby przynieść użyteczny efekt musi porażać ugrupowanie w sytuacjach, gdy jest ono jakoś skoncentrowane. Gdybyście wy organizowali inwazję na nas to można by waz teoretycznie złapać ześrodkowanych na pozycjach wyjściowych. Ale skoro to my mieliśmy być najeźdźcami to jedynym takim momentem byłby ten gdy NATOwskie jednostki są wciąż w swych garnizonach. A rodziny wojskowe żyją raczej blisko garnizonów. Oczywiście była tu pewna szczelina, przez którą można by spróbować się ‘politycznie przecisnąć’ i wykorzystać to wojskowo. To zbombardowanie garnizonów w rejonach gdzie Amerykanie nie stacjonują. Ryzykowne ale z szansą rozwinięcia. Nie miałem zamiaru uzmysławiać tej luki Andropowowi.
Wracając do pozostałych rodzajów WMD. Broń chemiczna i biologiczna miałaby lepsze zastosowanie przeciw pododdziałom frontowym, bez oczywistego ryzyka dla rodzin wojskowych ale… tych ‘ale’ jest tu całkiem sporo. Wasi analitycy nigdy nie dostrzegli jednego z nich a nasi udawali, że ono nie istnieje w taki sposób, że było ono jeszcze bardziej istniejącym niż wskazywała racjonalna ocena.
Tym głównym ALE był…
Atawistyczny strach imperialnych generałów przed własną bronią chemiczną i biologiczną.
Nie ważne, że najnowsze substancje były relatywnie bezpieczne dla atakujących, nie ważne co o tym mówili naukowcy, nie ważne, że sowietystyczne armie wytrenowały kompetentne kadry do operowania tym syfem i sprzątania po jego użyciu… Imperialny generał wiedział, że cały ten system działa a i tak przeszywał go atawistyczny strach przed realnym zastosowaniem. Oczywiście nie dlatego, że przypadkiem mógł stracić parę własnych batalionów, jemu naplewat na eta. Bał się, że w miarę posuwania się naprzód będzie musiał osobiście choć przejechać przez rejony, gdzie takich substancji użyto. Choćby prawdopodobieństwo zatrucia/zakażenia było mniejsze od średnicy atomu, atawistyczny strach działał w najlepsze. Potencjalna reakcja generałów oraz pułkowników liniowych na rozkaz użycia broni chemicznej a szczególnie biologicznej była absolutnie nieprzewidywalna. To mógł być nawet otwarty bunt a już na pewno ciche sabotowanie i atrofia dyscypliny. Dyscyplina generałów i pułkowników to jedyna jaka ma znaczenie w imperialnej armii.
Nie wiem do jakiego stopnia Andropow zdawał sobie z tego sprawę, czy była to konkluzja bazująca na intuicji albo intuicja działająca z pominięciem konkluzji… Nie wiem ale miał chociaż w tym rację.
Moi patroni też sobie nie życzyli użycia WMD. Oni nie życzyli sobie nawet przerzucenia granatu ręcznego przez NRDowiskie ogrodzenie graniczne a to..
…a to nie zgadzało się z moimi planami.
To oznaczało, iż będę musiał trochę nakłamać w moim raporcie dla nich. Może nie tyle nakłamać, co rozmieścić akcenty w nieco inny sposób. Niewiedziałem jeszcze jak. Nie wiedziałem też, czy ma pewno jestem jedynym ich człowiekiem na tym spotkaniu.
Andropow, tymczasem kontynuował swoją tyradę a nawet zaczął się w niej niespodziewanie ‘podpalać’, co powodowało dość osobliwe doznania w połączenie z dominującą manierą jego ekspresji zaczerpniętą od mrożonego połcia wołowiny. – … Jeżeli jakiś planista zakłada, że po czymś takim jak iżycoe WMD przeciw amerykańskim obiektom w Europie, ich prezydent będzie się bawił w jakąś ograniczaną wojnę nuklearną… zasadę elastycznej odpowiedzi… lub podobne bzdury, to powinien swoim głupim łbem nabić car-puszkę przed kremlem. Bo tylko do tego taki durny łeb się nada.
Każdy amerykański prezydent, czy będzie uważał to za rozsądne, czy nie, nieuchronnie będzie musiał dostarczyć narodowi zdjęcia naszych głównych miast wypalonych do fundamentów. Nawet bardziej, do ostatniego poziomu najgłębszego schronu.
A nam chodzi tylko o to, by Amerykanie odjechali i trzymali się za morzem. Konfrontacyjne ‘sparingi dla zdrowia’, to możemy sobie robić w Afryce. Te czarne małpy i tak uwielbiają się wyżynać, więc mogą to robić, jako reprezentanci nasi, czy Ameryki.
Tak, czy owak, podkreślam raz jeszcze, jeśli ktoś mi wyskoczy z użyciem taktycznej broni masowego rażenia w dowolnej formie, choćby i gazu łzawiącego, to spędzi resztę życia licząc Chińczyków nad Amurem.
Broń masowego rażenia, to broń polityczna a nie bojowa. Chemiczna, czy biologiczna jest za mało skuteczna i zbyt kapryśna. I nie ma, co postulować, że od czasu I wojny światowej poczyniono kolosalne postępy. Tak twierdzą te cwane nieroby z Wyspy Odrodzenia, by nie zamykać ich ciepłego przytuliska (do czego i tak w końcu doprowadzę). To ja wiem lepiej, niż ktokolwiek, iż jedyna sprawdzona skuteczność broni masowego rażenia, polega na skłócaniu zachodnich społeczeństw z ich rządami. I w tym sensie jest to broń dla KGB, nie dla armii. A reszta to nadzieja na dobre wiatry… dosłownie i w przenośni.
Dalej, broń atomowa. Ta jest za mocna, bo nawet jeden mały ładunek nieszczęśliwie ulokowany może ściągnąć na Moskwę taką odpowiedź, jakiej żaden neo-chruszczowowski ciemniak nie jest w stanie sobie wyobrazić… i to nawet bez uruchamiania arsenału międzykontynentalnego.
Wiosna 1980
Miesiącami trwało zanim Andropow zebrał nas ponownie. Tym razem było nas mniej. Ważne, że ja dostałem ponowne wezwanie.
Moją uwagę zwracał głównie bardzo młody jak na sowieckie standardy podpułkownik. Byłem intuicyjnie prawie pewny, że służy przy stawce [sztabie generalnym], że jakikolwiek przydział liniowy miał najwyżej przez tydzień… tak dla odfajkowania. Później moje przeczucie zostało potwierdzone.
Zaproponował coś co nazwałbym ‘hybrydą planu von Schliefiena z operacją Market-Garden’.
Zrobił to ze impersko-dworskim-wdziękiem. Generalnie, pomysł interesujący ale nie uwzględniał jednego istotnego czynnika… że to sowieckie siły zbrojne miały go realizować.
Autor był dla mnie skrajnie antypatyczny ale zamierzałem zrobić wszystko, by jego plan przeszedł, ponieważ im większe prawdopodobieństwo fiaska na polu boju, tym plan był lepszy z mojego punktu widzenia.
Zaskakująco niewielu zdaje sobie sprawę jak wielką rolę odegrało w blitzkriegu 1940, szczęście. A co najważniejsze, ponieważ bardzo niewielu entuzjastów, oraz niewiele więcej oficerów rozumie, że nawet szczęście, nic by Niemcom nie dało, gdyby, nie unikalna konfiguracja czynników. Konfiguracja jakiej zawdzięczali, zupełnie unikalne kadry oficerskie i podoficerskie. A miedzy tymi nielicznymi jacy rozumieją, większość uważa, że ‘jego armia’ dysponuje podobnie unikalnymi kadrami oficerskimi i podoficerskimi jak Wehrmacht w tamtym czasie, albo iż możliwe jest skompensowanie ewentualnych braków, współczesną wyższością mobilności i siły ognia. Generalnie, wiara w blitzkrieg jest, sama w sobie, bardzo ryzykowną. Jest ona jak łuk Odysa… Trzeba Odysa, by wydobyć jego przewagi.
W praktyce, z blitzkriegiem jest nawet trudniej, ‘trzeba być Odysem’ i jeszcze mieć szczęście, i jeszcze wstrzelić się w moment… A wiara, iż rosyjska armia imperialna późnej ery breżniewowskiej może odegrać go lepiej niż Niemcy w 1940 roku, to bardzo obiecujący materiał na klęskę, albo ściślej i po żołniersku, to wpychanie granatu w tyłek Moskwy… komplet nie zawiera zawleczki.
Przy całej swej inteligencji i zdrowych instynktach , Andropow nie był w stanie wyłowić tego rodzaju słabości planu. Był analfabetą w tej domenie. Analfabeta nie może przeczytać książki ale może być urzeczony młodym wyszczekanym grafomanem.
Z puntu widzenia ‘stronnictwa pokoju’ jakie mnie w to wsadziło, najlepszy byłby scenariusz jaki poniesie fiasko na etapie przygotowań. A to oznaczało, że i z nimi nie mogłem grać całkiem czysto.
Moi patroni nie byli idiotami. Przeciwnie, yworzyli to tajniawe stronnictwo włśnie dlatego, że intelektualnie przerastali większość moskowickich elit. Nie byli durniami, więc zdawali sobie sprawę, iż pożądany przez nich scenariusz może nie okazać się realistycznym. Ja musiałem pozbawić ich nadziei, kompletnie.
+++
Mój projekt przedstawiałem po ‘cwanym pułkowniczku’. Trochę improwizowałem referując. Przemilczałem elementy jakie, przez kontrast, mogłyby wyświetlić słabości projektu mojego przedmówcy.
Jeszcze przed zakończeniem konferencji, jakiś ‘obsługant’ Andropowa podszedł do mojego krzesła z ‘poleceniem od prezesa KGB i marszałka Ustinowa’.. Ponieważ zerkałem regularnie na ‘pułkowniczka’ dostrzegłem, że podszedł też do niego. Po jej zakończeniu, w sali zostały tylko cztery osoby. Nie było wśród nas Ustinowa.
Andropow usiadł w audytorium i zaprosił nas obu, byśmy usiedli obok niego. ‘Obsługant’ stał za jego plecami.
– Poprosiłem was towarzysze byście pozostali chwilkę, choć wszyscy, łącznie z marszałkiem niestety nas już opuścili.
Po krótkiej naradzie z marszałkiem zdecydowaliśmy, że to wasz plan towarzyszu pułkowniku będzie rozwijany… Choć z uwzględnieniem dywersji na Bliskim Wschodzie i na Falklandach oraz tej chytrej „likwidacji floty bałtyckiej” zaczerpniętych z koncepcji komandora.
A zatem mianuje was kolegialnym szefem zespołu planistów… Teraz jeszcze nieoficjalnie ale to się zmieni szybciej niż myślicie. Dostaniecie specjalne podwójne przydziały. Zacznijcie już konstruować listę ludzi i środków, których będziecie potrzebować.
Zgłosi się po nią mój oficer, który zapewni wam także najszersze wsparcie wywiadowcze i kontrwywiadowcze oraz konsultacje w aspektach planu wymagających politycznej, dyplomatycznej i każdej innej NIE-wojskowej roboty.
Na tym etapie powinniście poruszyć własną wyobraźnię bardziej niż kiedykolwiek w ciągu całej waszej służby dotąd i pewnie w przyszłości. Co oznacza, że nie powinniście wahać się z proponowaniem dowolnych środków niekonwencjonalnych poza bronią masowego rażenia w Europie (o czym przypominam po raz kolejny)… Ale jeśli np. uznacie, iż przeniesienie atomowych środków taktycznych na chińską granicę może nas profitować na europejskim teatrze działań, to nie wahajcie się zgłaszać takich pomysłów. W Azji możemy stosować inne standardy. Jestem nawet gotów poprzeć atomowe bombardowanie Pekinu, jeśli będzie w tym jakiś sens. A jeśli trzeba, nie bójcie się też łagodności. Jeżeli mamy dać Chińczykom te ochłapy, jakich domagali się wszczynając wojnę z nami w 1969… Albo jeśli Japonii mamy dać te ich upragnione Kuryle i zyskać na tym coś dla powodzenia waszego europejskiego planu, to postulujcie. Ja będę to właściwie popychał do przodu… To nie zdrada interesów Rosji, nie żadne handlowanie naszym terytorium. Rosja nigdy nie zawiera traktatów na wieczność, nawet jeśli komuś tak się wydaje. Co raz daliśmy możemy trzy razy odebrać. W wolnej chwili poczytajcie jak ci ociężali umysłowo Litwini cieszyli się z otrzymania od nas zabranej Polsce Wileńszczyzny. A potem wzięliśmy Wileńszczyznę z całą Litwą i wszyscy są zadowoleni. Nieprawdaż? Rosję zbudowano na umiejętnym dawaniu, co trzeba we właściwy sposób, tak by zabrać, co nam potrzebne we właściwym czasie. Tak było i tak będzie zawsze. A zatem z odwagą i rozmachem do roboty towarzysze.
Przypominam tak na wszelki wypadek, że klauzula tajności tego projektu jest wyższa od każdej, z jaką do tej pory się zetknęliście. Nie możecie o tym spotkaniu, ani zadaniach powiedzieć nikomu łącznie z dzieckiem w kolebce i waszym psem. Jeżeli komukolwiek poza wyraźnie wskazanymi osobami cokolwiek na ten temat wspomnicie, to ten ktoś zostanie usunięty z powierzchni Ziemi, a wszelki ślad jego istnienia zatarty… Zaś wy podążycie za nim.
Takimi słowy Andropow obwieścił moje wejście do gry.