Tekst Anny Kupczak
Nie mam czasu zjeść śniadania, spóźnię się do pracy.
Zostaw to, później się pobawisz. Teraz jest czas na sprzątanie pokoju. Do wyborów pozostało już niewiele czasu.
W dzisiejszych czasach wszystko przewraca się do góry nogami. Czas wciąż przelatuje mi między palcami.
Jest czas wojny i czas pokoju.
Babcia wciąż wraca do minionych czasów.
Czas do wyborów strasznie się wlecze.
O czasy, o obyczaje.
Przyjdzie na to czas, na to czas, na to czas…
Czas przyjemności mija szybko, czas udręki stoi w miejscu.
Nie martw się, wszystkie rany czas wyleczy.
Już czas najwyższy na ratowanie kraju.
Uff… Tak można bez końca. We wszystkich językach świata, w każdej kulturze, filozofii, nauce, czas jest pojęciem, bez którego nie potrafimy się obejść, choć ani go widzimy, ani słyszymy; nie da się go dotknąć, posmakować, powąchać, nabić w butelkę, kopnąć czy zamknąć w objęciach. Wszyscy mamy zakodowane, że czas był, jest i będzie. Płynie sobie własnym rytmem, zwykle utrudniając nam żywot, bo tam, gdzie chcemy go zwolnić, czmycha jak zając; a pośpieszany – na złość udaje żółwia.
Młodość jest szczęśliwa, bo ma przed sobą mnóstwo czasu na życie. Wiek średni chce zwolnić czas, wszak wciąż jeszcze jest tyle do zrobienia, a lat nie ubywa. Starość wraca do czasów minionych; przyszłości dla niej już nie ma. W tę stronę czy w tamtą, czas owija się wokół bytu, wpycha palce do oczu, ciągnie za włosy, podstawia nogę albo dźwiga z upadku.
A gdyby tak… Gdyby tak spojrzeć na tę kwestię trochę inaczej?
Wybierasz się do pracy. Zegar nieubłaganie krzyczy, że już musisz wyjść, bo inaczej nie zdążysz stawić się w niej zgodnie z życzeniem zatrudniającego. Żołądek jednakowoż ma swoje wytyczne, więc znalazłeś się dokładnie między potrzebą biologiczną a odgórną wytyczną swego szefa. Nie wiesz, co będzie gorsze: skurczony, burczący organ trawienia, produkujący w efekcie wrzody, czy też bura od przełożonego i wizja utraty zarobku. Instynkt podpowiada, że bliżej do zwolnienia niż wrzodów, więc pędzisz bez śniadania. To zlepek życiowych detali, przemieszanie zamiarów z efektami, wydźwięk podejmowanych decyzji, a nie brak czasu.
Odrywasz pociechę od zabawy, aby sprzątała pokój. Wpadłaś właśnie na tę myśl, bo później przyjdzie teściowa i znów z przekąsem będzie ci wyrzucać, że nie potrafisz wychować dziecka. Jej syn zawsze miał w pokoju porządek, a tu ciągle taki bałagan. Wprawdzie twój mąż twierdzi, że to bzdura, też bałaganił jak wszystkie maluchy, ale ty nie wiesz, gdzie ich prawdy się spotykają i czy w ogóle, więc wolisz na zimne dmuchać. Jesteś gotowa nawet na biedactwo nawrzeszczeć, aby tylko teściowa nie suszyła ci głowy. To zlepek twoich decyzji i obaw, a nie czas na sprzątanie.
Według kalendarza, wybory mają odbyć się za rok. Mało czasu czy data zbyt odległa? Wydarzenie to, jeśli dojdzie do skutku, jest dla kraju i rodaków ratunkiem bądź zagładą. Aż tak, naprawdę. Nawarzyliśmy sobie piwa, musimy je wypić, przetrawić w miarę łagodnie i wrócić na prostą. Mobilizacja indywidualna i zbiorowa, działanie w miarę swoich możliwości wszystkich razem i każdego z osobna, wspieranie się nawzajem, trzymanie ręki na pulsie, aby nie dać się uśpić przeciwnikowi, który jest mistrzem w wykręcaniu kota ogonem, może być efektywne. Będzie, jeśli zechcemy. To kwestia woli, energii i działania, a nie ilości czasu, który i tak mierzony jest umownie.
Wszystko staje do góry nogami – mówiły nasze prababcie, gdy kino zaczęło dźwięczeć, pojazdy pozbyły się żywej siły pociągowej, a światło błyskało po przekręceniu czegoś na ścianie, bez konieczności używania zapałek. Świat staje na głowie – mówiły nasze babcie, gdy dziewczyny założyły krótkie sukienki, chłopcy zapuścili włosy, płyty grające przestały się tłuc, a tancerze podrygiwali obok siebie, zamiast trzymać się w ramionach. Nasi rodzice stawiali całokształt piętami do góry, gdy pojawiły się kolorowe telewizory, komputery, a potem komórki. Smartfonów nie dożyli, te przerażają wciąż sporą część mojego pokolenia. Niewiele więcej stawiało nasz świat piętami do góry, bo odbijaliśmy kraj z rąk komunistów. Nie mieliśmy czasu o tym myśleć. Nasze dzieci, “stracone pokolenie” w zawierusze przemian, jak o nich mawiają, dziwnie patrzą na młodzież, oderwaną od materialnej rzeczywistości, uciekającą od realiów, bo w wirtualnym świecie nic na głowie nie staje, wszystko można (no, prawie) i jest przez to dużo przyjemniej. Stawianie świata do góry nogami to kwestia niezrozumienia, strachu przed nowością i braku tolerancji, których nigdy ludziom nie brakowało, a nie czasów. Także dzisiejszych.
Dobrze znasz uczucie ciągłego niedokończenia? Na pewno. Każdy je zna. Ja też. Od spraw zwykłych, codziennych – oj, znów nie kupię butów, muszę iść do dentysty, potem jeszcze gdzieś, i jeszcze gdzieś – po te głębsze, jak wizyta w operze, spacer z dzieckiem do muzeum, książka, która tęsknym okiem łypie z nocnej szafki, rozdział czy artykuł niedokończony, bo… Ech, czas przelatuje między palcami. A może po prostu brakuje mi zdolności organizacyjnych? Może chęci zbyt małe, a lenistwo puchnie? Zamyślam się nad filozofią życia, zamiast po prostu żyć? Jedno jest pewne: czas nie ma tu nic do rzeczy, nawet ten, który rzekomo przelatuje między palcami.
Powiadają, że każde pokolenie musi przeżyć swoją wojnę. Organicznie nie znoszę tego powiedzenia. Jak pierwsza naiwna, w kontraście do handlarzy bronią, uważam, że wojny ludziom w ogóle nie są potrzebne. Biorąc bowiem sprawy na tak zwany chłopski rozum: każdy chce żyć. Jest dość miejsca na planecie dla wszystkich (póki co), nienawiść to paskudne uczucie i zakazane przez ogromną większość kultur, filozofii i religii – dlaczego zatem wciąż giną ludzie w konfliktach, rozniecanych przez niewyrosłych z ołowianych żołnierzyków, ubranych w butę i smród chciwości, przywódców świata? Mamy teraz sytuację, nie pierwszą zresztą za mojego życia, że nikt nam zagwarantować nie może spokojnego snu. I nie mówię o Ukrainie, choć zło złem należy nazywać, ale o grożących następstwach z nią związanych. Rosjanie zaanektowali okupowane tereny. Potępimy, nie uznamy. Ale oni tak. I od tej pory każdy pocisk, który spadnie na rzeczoną ziemię, będzie traktowany jak napad na ich kraj. Czyli zezwolenie na kolejną agresję w ramach obrony własnych terenów. A ponieważ linia narracyjna skręciła w stronę obwiniania o obecny stan rzeczy całego świata zachodniego, pierwsze pociski mogą spaść gdziekolwiek w Europie. Tymczasem nawet za linią horyzontu nie widać szans na jakiekolwiek porozumienie, więc kładąc się spać, tak do końca nie wiemy, czy nad głowami nie zaczną nam latać pociski masowego rażenia. To przerażające. I z czasem – wojny czy pokoju – nie ma nic wspólnego. Wyłącznie z głupotą tych, którzy mają czerwone przyciski i nie wahają się nimi straszyć. Tu do nich apel: panowie po obu stronach oceanu, wiek macie dojrzały. Jesteście już na odchodnym. Nie hołdujcie zasadzie: po nas choćby potop. Przeżyliście swoje, pozwólcie na to także innym. Pax, panowie. Pax.
Babcia uwielbiała opowiadać o dzieciństwie w ogromnym dworze, o wojnie i przymusowych robotach u bauera, o przedwojennych filmach, w których aktorstwo było dla niej niedoścignione. Gra bez manieryzmu i charakterystycznego, kresowego “ł” (spółgłoski półotwartej bocznej zębowej welaryzowanej) była dla niej pozbawiona jądra, niepełna, ciasna.
Nigdy nie opowiadała o wydarzeniach, które dopiero co miały miejsce, jakby tamtym do pięt nie dorastały. Wiek, w którym babcia zasnęła na zawsze, mam już dawno za sobą, więc coraz lepiej ją rozumiem. Nie wracała do starych czasów. Wspominała rzeczy dla niej ważne. Piękne. Warte przekazania. I ja coraz częściej to robię.
O tempora, o mores! – wykrzyknął ponad dwa tysiąclecia temu Cyceron w kierunku Katyliny, rozpoczynając swoją tyradę o zepsuciu i rozluźnieniu obyczajów. Tego właściwie nie trzeba komentować: zepsucie, korupcja, rozluźnienie obyczajów zawsze miały, mają i będą mieć się doskonale. To ludzki przymiot, nie mający z czasem absolutnie nic wspólnego.
A teraz chwila przerwy, bo z poetami się nie dyskutuje. Także o czasie. Posłuchajcie, proszę:
Nagranie niedługo sięgnie sześćdziesiątki, więc do najlepszych nie należy, ale za to głos… W dodatku na żywo. Lepiej nie porównywać go do przetworzonych komputerowo dźwięków wydawanych przez
współczesne gwiazdy. Po co. One muszą z czegoś żyć.
Oczekiwanie samo w sobie ma pewien smaczek ezoteryczny. Już sam dźwięk tego słowa potrafi wywołać dreszczyk emocji, pożądany bądź niechciany, cudowny lub wstrętny. Zupełnie inaczej oczekuje się wymarzonego pocałunku, niż czeka na wykonanie wyroku śmierci. O stanie psychicznym i fizycznym w obu przypadkach można napisać osobne elaboraty, więc ograniczę się tylko do kwestii: czas drepcze w tempie ślimaczym (pocałunek) czy przelatuje jak z bicza trzasł (egzekucja)? Określenia są obrazowe, każdy od razu wie, o co chodzi, ale to nie czas zmienia prędkości. To wariują nasze hormony. Zwykła, a jednocześnie bogata i nadzwyczajna biologia.
O leczeniu ran przez czas mówi każdy. Jedni potwierdzają, inni negują. Zaliczam się do negujących, uważając, jak we wszystkich poprzednich przypadkach, że czas nie ma nic wspólnego z gojeniem się (bądź nie) ran, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. W pierwszym przypadku w grę wchodzi fizjologia, czyli zdolności organizmu do regeneracji, często wspomagane zdobyczami medycyny. W drugim główne skrzypce gra wyłącznie nasza wola i pamięć. A w obu nigdy żadna rana do końca nie jest wyleczona. Zostają blizny. Na całe życie.
Sumując: jest ten czas czy go nie ma? Wpływa na nasze istnienie czy też może to my wpływamy na jego obecność? Goni nas czy to my, jak za wiatrem w polu, ganiamy go od zarania naszej egzystencji? Istnieje przeszłość i przyszłość? A może jest tylko teraz? Taki maleńki punkt w linii czasu, maciupeńki, a jakże ogromny, bo w nim zawiera się całość naszego być albo nie być, bo tylko tu i teraz tak naprawdę istniejemy.
Z jednym zgadzam się bezapelacyjnie. Już czas najwyższy na ratowanie kraju.
TERAZ.
Anna Kupczak @DemosKratos55
Wspaniały tekst. Dziękuję.
I ja dziękuję, za miły komentarz.
🧡 Piękne i prawdziwe. 😍
Dziękuję raz jeszcze.