Za dwa lata minie 150 lat od wybuchu wielkiej rewolucji artystycznej.
Myślę (nie tylko ja, choć jesteśmy zdecydowanie w mniejszości), że zbliża się nowa rewolucja o podobnej skali.
Co, oprócz skali będzie je łączyć, to fakt, że zmienią świat kultury, nie wnosząc, tak naprawdę, nic nowego do sztuki samej w sobie.
Prawie 150 lat temu odbyła się pierwsza wystawa Impresjonistów.
Byłoby trudno znaleźć księgarnię bez choćby jednej książki na ich temat, pełno ich na różnych poziomach przestrzeni intelektualnej a nawet na półkach z czekoladkami ale co definiuje ruch impresjonistów?
Tak naprawdę, tylko 8 katalogów wystaw z lat 1874-86, akt rejestracji spółdzielni artystów ze statutem wzorowanym na spółdzielni piekarskiej i legenda.
Wszystko pozostałe, albo ich różni, albo nie jest ich oryginalnym odkryciem, czyli może równie dobrze charakteryzować wielu artystów przed nimi.
Jak to możliwe, że bez wspólnego mianownika, poza ośmioma katalogami, ośmiu wystaw, umową cywilno-prawną i legendą, zmienili świat kultury artystycznej w stopniu rewolucyjnym?
Ta przemiana nie była tak oczywista przez następne 20 lat od pierwszej wystawy. Gdy w latach 1890tych Matisse zaczyna studia artystyczne, wciąż najbardziej wpływowym i najdroższym aktywnym malarzem świata jest William Bouguereau (nie znacie go, prawda?) a np. malowanie en plein air wciąż jest uważane za herezję przez większość wykładowców.
A może niczego nie zmienili?
Może tylko spowodowali malowniczą lawinę, która kreacyjnej sztuce nie przyniosła nic dobrego?
A może malownicza katastrofa jest częścią procesu jak zagłada dinozaurów?
Mam dość ambiwalentny stosunek do ‘dobrodziejstw’ przyniesionych przez przełom impresjonistyczny. Raczej już nie dożyję owoców następnej rewolucji która nadchodzi. Musi nadejść ponieważ obecne instytucjonalne (komercyjne i nie-komercyjne) formuły łączące artystę z odbiorcą, przegniły zbyt głęboko.
Ta nowa ‘rewolucja’ może też pokazać, że mechanizm jaki w paleolicie stworzył sztukę, już nie działa, albo nie jest ludziom dłużej potrzebny.
A może liczy się tylko to, by po prostu kontemplować, to czego się kompletnie nie rozumie i znajdować odrobinę radości w byciu ‘biernym artystą’ jakiegoś ‘artysty czynnego’(?)
***
− Pardon, parlez vous anglaise? Mon français est terrible…
− C’est le même que le mien. Je ne suis pas Français. Oui… yes of course.
− Jesteśmy tu z żoną na wakacjach… właśnie czekam na nią i zauważyłem ten napis na ścianie ‘Atelier d’artist, ouvert au public’. Mogę zająć panu chwilę?
− OK. Dlaczego nie.
− Zamierzamy kupić obraz ale właściwie mamy tylko jedno miejsce w domu, gdzie można by powiesić płótno rozsądnego rozmiaru i trochę ugrzęźliśmy w dyskusjach na temat wyboru. Czy mógłby mi pan doradzić, czym się powinniśmy kierować.
− Czy myślicie o inwestycji w sztukę?
− Znajomi mówią, że powinniśmy wziąć jakieś ratingowane nazwisko ale…
− Intuicja słusznie podpowiada panu to ‘ale’. Czasy, gdy sztuka mogła być widziana jako racjonalna inwestycja, już się skończyły. Z resztą, to nigdy nie wyglądało tak jak funkcjonuje w świadomości masowej. Fortuny zrobione na sztuce powstały jako produkt zbiegu okoliczności i manipulacji a teraz została już tylko manipulacja. Oczywiście wciąż są ludzie zarabiający na art-businessie i jeszcze przez jakiś czas będą ale to nie są gry dla normalnych ludzi pragnących kupić kilka płócien do normalnego domu za normalne pieniądze. Normalny człowiek powinien zapomnieć o sztuce jako inwestycji, bo to tylko wystawianie się na żer szarlatanów, lub oszustów.
− Nie potrafiłem tego tak ująć ale właściwie opisał pan moje wrażenie jakie odniosłem robiąc research w Internecie i nie tylko. Próbowałem rozmawiać z galerzystami a nawet udało mi się pogadać z kuratorem jednej wystawy. Zwykle mieli bardzo dużo do powiedzenia ale nie o sztuce… jakieś inwestmenty, jakieś anegdoty z życia artystów i kolekcjonerów, jakieś dęte superlatywy napisane przez recenzentów, których nazwiska nic mi nie mówią, cytowane w takiej samej formule jak to co znaleźć można na tylnych okładkach książek….
− Nie jestem zaskoczony. W szerokorozumianych kręgach kultury artystycznej sztuka prawie nikogo nie obchodzi. Handlarzy sztuki obchodzi zysk i ich pozycja jako gracza na rynku oraz kontakty. Nie sztuka
Specjalistów zatrudnionych w muzealnictwie oraz instytucjach patronatu kulturalnego, obchodzi ich pozycja zawodowa i środowiskowa, ciągłość zatrudnienia, dodatkowe zlecenia na ekspertyzy, publikacje, wszystko z czego opłaca się kredyty hipoteczne na dom, daczę, albo np. łódź w dobrej marinie. Nie sztuka.
Czas na samych artystów… niektórzy czasem są zainteresowani sztuką… swoją i tylko swoją, co w gruncie rzeczy nie jest takie złe. Większość artystów nie myśli o twórczości kolegów. O epizodach żywotnych dla konkurowania, tak ale nie o ich sztuce. Artyści są skupieni na własnym przetrwaniu definiowanym przez ich styl życia, nie ważne, czy mamy na myśli prawdziwego artystę, który jest kompulsywnie pogrążony w swym instynkcie kreacyjnym, czy art-słupa pracującego jako celebryta w jakimś schemacie businessowym imitującym pośredniczenie między artystą a odbiorcą, czy też mówimy o całej armii tłoczącej się między tymi dwiema skrajnościami. Armii złożonej z artystów parających się głównie rzemiosłem (rzemiosło realizuje projekt a sztuka pojawia się z kreacyjnej kompulsji), bo taka jest nieuchronna konsekwencja artystowania traktowanego jako zawód oraz z rzemieślników, którym wmówiono, że powinni uchodzić za artystów, bo to niby coś szlachetniejszego (a to NIE-prawda, której nikt nie śmie zakwestionować z nie-do-końca-jasnych powodów).
To nie ja sformułowałem powyższą konkluzję. Zrobił to pewien fałszerz dzieł sztuki, tym niemniej mógłbym się pod tym podpisać.
Ale powróćmy do sedna rozmowy. Czy to płótno ma spełniać zadania dekoracyjne… komponować się z wystrojem itp.?
− Dekoracyjność byłaby dodatkowym bonusem. Na pewno nie powinno nas przerażać swoją formą… ani treścią… choć z drugiej strony, nie powinno być tak jałowe, że po miesiącu przestaniemy je dostrzegać …tylko tyle..
− Czyli chcecie, żeby to dzieło sztuki coś znaczyło dla was w waszym domu? Tylko dla was… Nie boicie się komentarzy rodziny i znajomych? Czy dobrze rozumiem?
− Tak. To jest właśnie coś o co nam chodzi.
− W takim razie, gdy natkniecie się na jakieś dzieło, którego nie rozumiecie ale coś przyciąga was do niego, jeśli będzie ono niedrogie i nikt nie będzie go wam zachwalał jako wydarzenia kulturalnego roku, lub (szczególnie) jako inwestycji, to koniecznie je kupcie. Takie podejście da wam sporą szansę na kupienie prawdziwej sztuki, czyli czegoś co powstało z kreatywnej kompulsji i wsparcie prawdziwego artysty, czyli kogoś kto stara się tworzyć a nie egzekwować projekty, lub co gorsza rekwizyty celebryctwa….
Sztuka i artysta nie powinni zaistnieć.
Pojęcia ‘sztuka’ i ‘artysta’ od dawna wyglądają jak zapomniane złomowiska a ostatnie 3-4 dekady zrobiły z niech żenująco pompatyczną, nieczytelną groteskę. Jak gdyby nadbudowano złotą fawelę nad tym chaosem, pod którym wciąż trwa ‘najstarsza świątynia myśli ludzkiej’.
Niemal wszystkie zgrabnie-chwytliwe ujęcia pojęć ‘sztuka’, lub ‘artysta’ są fałszywe ale to one kształtują niemal wszystkie poglądy związane z tymi pojęciami. A to ma szereg praktycznych konsekwencji wykraczających poza zagadnienia kultury artystycznej i może mieć w przyszłości, jeszcze kilka innych, potencjalnie poważniejszych.
Czym naprawdę jest sztuka, albo artysta, możemy się dowiedzieć tylko z odczytania pierwszego okresu istnienia kreacyjności, tzn. zanim znaleziono dla nich zastosowania merkantylne (w tym religijne, gdy już ‘działania symboliczne’ wytworzyły aspekt ekonomiczny).
Tylko w powyższy sposób, ponieważ szuka pojawia się jak ‘big bang’ astrofizyki, wprost z NIE-opisywalnej, NIE-badalnej tajemnicy. Pojawienie się pomimo braku wytłumaczalnego zapotrzebowania wskazuje, iż mamy do czynienia z czymś innym niż kultura potocznie-artystyczna starożytności, czy czasów nam bliższych aż po współczesność. A żeby było jeszcze trudniej, tę potocznie-artystyczną kulturę w dużej części tworzyli prawdziwi artyści, czyli osoby dotknięte ‘zespołem kompulsywnej kreacyjności’ i czasem pod merkantylną powłoką przemycali prawdziwą kreacyjność.
Na pytanie czym jest sztuka a przez to artysta(?) odpowiedź jest w zagadce: Po co ona powstała(?) Szczególnie w okolicznościach, gdy nie było, ani wytłumaczalnego zapotrzebowania do jej powstania, ani sprzyjających warunków (warunki były raczej antynomią ‘sprzyjających’).
Jesttam też odpowiedź na inne pytanie: Czy w ogóle ich potrzebujemy a jeśli tak, to dlaczego?
Tylko, że odpowiedź na pytanie ‘w jakim celu powstała sztuka’ brzmi:
Nie wiemy.
Nie mamy żadnych źródeł z okresu jej powstania poza samymi artefaktami i pochodzącą bezpośrednio, lub pośrednio z archeologii wiedzą na temat stylu życia 10, 20, 40 a może nawet 70 tysięcy lat temu.
Zatem każda odpowiedź na pytanie ‘po co jest sztuka?’ będzie spekulatywną hipotezą, przynajmniej do czasu wynalezienia technologii zaglądania w przeszłość naszego strumienia czasoprzestrzennego.
Wciąż jednak potrzebujemy odpowiedzi na pytanie po co się zaczęła(?), by zrozumieć, choć pół-świadomie, czym ona naprawdę jest(?). Chyba, że wystarczy nam intuicyjne rozpoznawanie sztuki, bez wykreślania choćby zarysu jej natury.
Pomocne może być samo uzmysłowienie paradoksu, że sztuka powstała w paleolicie w okolicznościach, w jakich właściwie nie powinna była powstać.
Homo Sapiens właściwie powinien był doskonalić swój modus vivendi jak inne gatunki a nie ‘zawracać sobie głowę’ czymś takim. Chyba, że to właśnie była fundamentalna część naszego modus vivendi(?)
Człowiek jest w tamtym momencie gatunkiem oportunistycznym, łowiecko-zbieraczym. Nie ma religii, nie ma rzemiosła, nie ma handlu, nie ma chałupy, którą można by olśniewać gości. W ogóle nie ma chałup, ani innych stałych siedzib. Dana grupa plemienna prawdopodobnie przez dłuższe okresy cyrkuluje wokół tych samych schronień (jak jaskinie) ale nie mogłoby dojść do zasiedlenia tak ogromnego terytorium przez tak nieliczny gatunek w tak relatywnie krótkim czasie, gdyby trzymanie się własnego terytorium z własnymi jaskiniami, było praktyką dominującą.
Pierwsze akty sztuki, od pierwszych jej zastosowań dekoracyjnych lub sakralnych, dzieli co najmniej 300 pokoleń (tak dla zilustrowania: o ilu pokoleniach własnej rodziny możecie powiedzieć, iż macie jakiś ich obraz? O pięciu? Piętnastu?)
W kręgu wyznaczonym przez wszystkie towarzyszące nam automatyczne skojarzenia jak i zbudowane na nich teorie, oraz art-teoretyczną edukację, SZTUKA NIE POWINNA BYŁA ZAISTNIEĆ wtedy gdy zaistniała.
Ani wtedy ani przez następne co najmniej 10 000 lat.
A ona zaistniała.
Pierwszy artysta był amatorem.
Z pewnością nie realizował zamówienia na ‘wymalowanie zwierzątek na stacji zimowiskowej’, ponieważ w niektórych z jaskiń spotykamy abstrakty.
Pewne jest, że jego jedynym rzemiosłem było życie a raczej przetrwanie na niewyobrażalnie wąskim (z współczesnej perspektywy) marginesie, tak jak wszystkich mu współczesnych.
Życie i przetrwanie a nie marnowanie czasu na ‘coś bezużytecznego’.
Spójrzmy przez ten pryzmat na obecny ‘kult profesjonalizmu’, który w praktyce kręgów kultury artystycznej jest zwykle ‘obcisłym uniformem’ na cierpiącym ciele. Uniformem na ciele pojęcia ‘artysta’ spuchniętym od paradygmatów sukcesu i chciwości, lub zdeformowanego obijaniem się o ściany ślepego zaułka, nie tylko art-businessu ale również całego patronatu nie-komercyjnego.
Może uzdrawiającym byłoby, gdyby pojęcie amator zostało oczyszczone z odium jakim je wymazano.
Chętnie użyłbym słowa ’amator’ zamiast terminu ‘prawdziwy artysta .
Amator, to miłośnik, lub nawet kochanek (sztuki). Byłoby ono bardzo właściwe, lecz niestety, przeciwskuteczne z powodu odium jakim pojęcie obrosło relatywnie niedawno (nie tylko w języku polskim). Stało się tak z powodu nadużywania go w formule ironicznej w zastępstwie ‘dyletant’, ‘fuszer’, ‘nieudolny’, ‘niekompetentny’. Słowo ‘amator’ zmierza do całkowitego zatracenia swej głębi znaczenia i chyba nie da się go uratować. W naszym kręgu kulturowym, walnie przyczyniła się do tego sowietystyczna wersja patronatu publicznego ale jej już dawno nie ma, zresztą w innych kręgach, pojęcie amator podryfowało w tym samym kierunku, więc może to symptom czegoś nie-zdiagnozowanego(?)
Czym obiektywnie, różni się tzw. profesjonalista od amatora (w rzeczowym a nie popularnym znaczeniu)? Tylko tym, że tzw. profesjonalista zawsze bierze zapłatę za swe produkty.
Jeżeli zestawimy to z popularnym znaczeniem słowa ‘amator’, to staniemy przed żywym absurdem, ponieważ zachowując przytomność oglądu, bardzo łatwo odnajdziemy w kręgach artystycznych armię niekompetentnych nieudaczników i fuszerów, którzy są sowicie opłacani i nazywani profesjonalistami, ponieważ są sowicie opłacani.
Niektórzy wierzą, że dyplom uczelni artystycznej czyni artystę profesjonalnego. Mam taki dyplom i spędziłem parę lat na dwóch uczelniach, więc mam pewność, iż to NIE-prawda.
Nie wzywam do walki o sanację pojęć, ponieważ wymagałoby to kolosalnego wysiłku edukacyjnego na globalną skalę. Postuluję tylko, by patrzeć na każdy obraz z osobna i postarać się zapomnieć o nazwiskach, inwestycjach i o celebryctwie w trakcie patrzenia.
Pierwszy artysta był amatorem i drugi też,
i tak przez kilkaset następnych pokoleń.
Artysta urodził się amatorem ale co równie ważne a może i bardziej, urodził się pośród innych amatorów. Pośród ‘biernych kreatorów’ oczekujących czegoś takiego i kogoś takiego. Pośród współplemieńców w sensie dosłownym i nie tylko.
A wszystko to działo się w świecie, gdzie nie było punktów zaczepienia dla kultury, ani nawet dla tzw. ‘działań symbolicznych’ .
Kim są ‘bierni kreatorzy’?
To ludzie, którzy najwyraźniej ‘czekali na przyjście pierwszego artysty’.
Gdyby nie ‘czekali’, to w realiach ówczesnego życia nie miałby on okazji do kreacyjności w formie sztuki.
W moim przekonaniu relacja między ‘czynnym’ i ‘biernym artystą’ jest jedynym rodzajem szeroko rozumianego patronatu artystycznego jaki, z jednej strony pozwala ‘czynnemu’ tworzyć a z drugiej, nie wynaturza jego instynktu kreacyjnego.
Jak być artystą,
to nie-indywidualnie.
‘Jak się zakochać, to nie indywidualnie…’ pamiętacie ten kawałek Jeremiego Przybory? Jest bardzo użyteczny, by uzmysłowić sobie problem ‘artysty czynnego’ ze sztuką. ‘Artysty czynnego’, czyli kogoś skazanego na bolesną relację z kreacją, nawet jeśli stara się wymigać z tej domeny.
‘Bierni artyści’ paleolitu najwyraźniej dostrzegali bezsens przedłużania istnienia gatunku dla samego przedłużania, skoro ponosili trud umożliwienia kreacji ‘artyście czynnemu’. Gdyby tak nie było, to sztuka nie mogłaby powstać przed pojawieniem osiadłego trybu życia, lub nawet przed erą urbanizacji, czyli setki pokoleń później.
Współplemieńcy artysty czekali na kogoś takiego w poczuciu frustracji normalną koleją istnienia gatunku. Z jakiegoś powodu desperacko pragnęli wyrwania się z zasad gry jakim podlegał każdy gatunek jaki znali.
Nie mam pojęcia co nimi powodowało i nikt tego naprawdę nie wie ale coś takiego działało, bo inaczej ludzkość byłaby jak bobry. Gatunek bobrów, który zaczął dostosowywać ekosystem do swych celów (wcześniej niż my), przetrwał, gdy inne wyginęły, lecz ten gatunek adaptujący ekosystem, robi to niezmiennie dłużej niż homo sapiens istnieje na Ziemi i nie zbiera się do zmiany.
Nie mówmy o wielkości mózgu bobra, bo parę ssaków ma większe od nas.
Materiał do medytacji.
Skoro wiadomo tak mało i nie staramy się o granty w antropologii, to można zagłębić się w spekulację, o ‘dodatkowym zmyśle’ jaki zanikł, lub zahibernował np. w trakcie przechodzenia na osiadły tryb życia. Dodatkowym zmyśle umożliwiającym wgląd w piąty wymiar. Dziś znamy długość, szerokość, wysokość to niekwestionowane trzy. Czas jest czwartym, w teorii Einsteina bazującej w tym aspekcie na koncepcji Hermanna Minkowskiego. W paleolicie ludzie najwyraźniej traktowali czas jako rodzaj drogi, choć świetnie też uzmysławiali sobie odmienność poruszania się po niej od przemieszczania się w długości i szerokości. Wysokość, tak wtedy, jak i długo później’ była traktowana jeszcze inaczej, gdyż obserwowano np. ptaki, które się w niej poruszają ale człowiek mógł najwyżej spaść w dół. Ludzie rozumieli, że wejście na drzewo, czy na górę, jest czym innym (to kombinacja pierwszych dwóch). Problem wysokości znalazł pierwsze rozwiązania dopiero w 18 wieku, przez doświadczenie z baloniarstwem.
Dla ilustracji kwestii atawistycznego dodatkowego zmysłu poleciłbym film ‘Interstellar’, choć nie jest jego wielkim fanem. Ma on jedną kolosalną zaletę. Porywa się na wskazanie czegoś w nas (przynajmniej niektórych z nas) co można by nazwać ‘organem multi-wymiarowym’ albo chociaż, żywym reliktem takiego organu. Nolanowie wskazują na nieszablonową dociekliwość jako objaw istnienia takiego ‘organu’ albo ‘organ’ sam w sobie, oraz wyjątkowe związki psychiczno-emocjonalne między ludźmi, u których jest on wciąż aktywny. To oczywiście tzw. ‘ verrrrry long shot’ ale zważywszy jak często naukowcy akademiccy są niewolnikami szablonów (szablon zawsze jest produktem przeszłości), zważywszy jak często przekształcają szablony w dogmaty i dodawszy do tego wiedzę jak rzadko spotykamy, nawet we własnej rodzinie, ludzi z jakimi wiąże nas coś więcej niż kultywowana wspólnota, to nolanowski koncept, nie tylko uzyskuje jakieś atrybuty inspirującego głosu w dyskusji ale nawet pewne prawdopodobieństwo warte przebadania, lub chociaż wytworzenia instrumentarium, by koncept odrzucić naprawdę naukowo, bez zadeptywania śladów.
Może jest już za późno?
Może życie w obrazkowej zalewie przez ostatnie 6 lub więcej tysięcy lat zmieniło nas w stopniu w jakim pierwsi artyści różnili się od ich przodków rozpoczynających gatunek homo sapiens?
Szczególnie zmętnienie i zagęszczenie tej zalewy na przestrzeni ostatnich 100 lat wydaje się czynnikiem silnie mutacyjnym. A może to właśnie będzie oczyszczające ostateczne rozdzielenie kreacyjności od rzemiosła a szczególnie od imitacji/substytutów. Może to będzie jej powrót do funkcji inspiracyjnej dla innych dziedzin. Inspiracyjnej, nie przez mierzalne/opisywalne akty, lecz przez subtelny katalityczny wpływ na umysły ludzi rozmaitych dziedzin powracających do sztuki jako czegokolwiek, poza inwestmentem, gadgetem, oznaką statusu(?)
W dzisiejszym świecie prawie nie ma przestrzeni na bycie artystą. Nigdy nie było jej dostatecznie dużo. Teraz jej właściwie nie ma, nie dlatego, że miana ‘artysty’ używa się w odniesieniu do niebywałej liczby osób. Gdyby 99% z nich jutro zniknęło, prawdopodobnie nie zaszłaby większa zmiana. Nadprodukcja „artystów” jest raczej symptomem problemu, niż jego przyczyną.
Gdy człowiek z kompulsją kreatywną
trafia w świat dzisiejszy.
Trzeba wybrać jakiś zawód na źródło utrzymania.
Na ile ten zawód jest ‘na przeczekanie’, dociągnięcie do punktu niezależności finansowej, lub (względnej) sławy a może celebryctwa?
Jakiego rodzaju powinien on być?
Czy taki, który przynajmniej wykorzystuje twój talent wykonawczy i zapewnia utrzymanie sprawności ręki, czy przeciwnie, kompletne odcięcie profesjonalne a uleganie ‘kreacyjnej kompulsji’ tylko periodycznie w samotni wolnego czasu?
Takich konfiguracji można wymieniać dziesiątki i analizować ich wady, oraz zalety, nawet próbując je szyć na miarę wybranego człowieka ale niemal każdy przypadek skazany jest na taką, czy inną klęskę.
W ostatnich kilku dziesięcioleciach doszło do znaczącego uproszczenia wyborów człowieka obarczonego kreacyjną klątwą, Doszło do niego dzięki uprzemysłowieniu celebryctwa.
Celebryctwo daje drogę do bycia pożądanym. Nie ważne, czy jest się obwołanym jako celebryta przez media, czy jest się kimś takim w lokalnych kręgach. Oczywiście ta różnica skutkuje zwykle w wysokości dochodów, czyli ‘obwołany medialnie’ zyskuje więcej. To może być więcej szans na uzyskanie wolności twórczej, bo taki ktoś może sobie je kupić ale jednocześnie trudniejsze staje się dla niego harmonijne zanurzenie w kompulsji kreacyjności, ergo, więcej szans nie przenosi automatycznie ponad progiem potencjalności.
Artysta tyrający w fabryce, by przeżyć i być może namalować coś w weekend, jest tak samo (a może mniej) przyspawany pod progiem potencjalności. Może mniej, bo nie ma szans na upicie się sławą i uwierzenie, iż substytuty mają jakąkolwiek szansę na stanie się kreacją ale z drugiej strony, jest bardziej zmęczony, nie tylko fizycznie.
Może jest za późno(?)
Sztuka dryfująca gdzieś w morzu substytutów pośrednich i bezpośrednich i zdradzana od środka.
Ale ciągle rodzą się ludzie obarczeni tą klątwą.
Czy powinienem im radzić, by za wszelka cenę znaleźli sobie miejsce jak najdalej od sztuki? Żeby nawet nie dotykali tzw. rzemiosł artystycznych?
Może to już wszystko nie ważne, bo nasz gatunek stracił, to czym przywitał pierwszego artystę(?)
XXX
Żeby ktoś nie odebrał powyższego tekstu jako czyste malkontenctwo, ogłaszam akcję ‘adopcji obrazów’. Chwilowo tylko moich. Obraz i pakowanie nie kosztuje nic ale trzeba zorganizować transport obrazu z Francji (przez firmę lub prywatnym sumptem). Osoby zainteresowane, proszę o kontakt przez DM na Twitter. Udostępnię fotograficzną listę obrazów do adopcji a w razie dokonania wyboru, wiadomo. Czas trwania akcji, do wyczerpania puli.
Robert Czerniawski Rocherry