Swego czasu do Michała Rusinka zatelefonowała pewna telemarketerka, by na wstępie zadać uzasadnione pytanie: „Czy rozmawiam z panem Michałem Rusinek?”. Pan Michał, człowiek niezwykle kulturalny, odpowiedział: „Owszem, ale ja się deklinuję…”. Na to dictum, pani lekko zafrapowanym tonem odparła: „Rozumiem. W takim razie zadzwonię później…”. Jak widać, takie i podobne nieporozumienia mogą wysłać – w tym przypadku – poczciwą deklinację, na półkę ze zwrotami podejrzanymi, a być może nawet śmierdzące kupą.
Tak mogą kończyć się dialogi, gdy źle zaklasyfikujemy słowo, które wyleciało nam z głowy lub co gorsza, słyszymy je po raz pierwszy. I w tym miejscu płynnie przechodzimy do etapu, w którym słowa będziemy tworzyć sami, a co za tym idzie będziemy gotowi, by sami skonfundować potencjalnych rozmówców.
Daleko mi do mistrza gatunku, Leszka Niedzielskiego – którego z tego miejsca pozdrawiam – autora nowych adaptacji takich form jak: panama (mężatka), ginekologiczny (ekologiczny alkohol) czy kamerdyner (obiad dla operatorów filmowych), jednak postaram się zainspirować Was do spojrzenia na słowa, pod odrobinę innym kątem.
Zatem zabawmy się i na początek przywalmy zaimkami osobowymi…
Ot, taka „myjnia”. Wszyscy zazwyczaj kojarzymy ją z miejscem, gdzie można umyć samochód. A przecież całkiem ładnie zastąpi nam też takie słowa jak „łazienka”, czy „pokój kąpielowy”. To jednak dopiero początek. „Myjnię” przekształcamy w „jajnię”,”tyjnię” a nawet „wyjnię” – gdzie odnajdziemy specjalistyczny sklep spożywczy o wyjątkowo wąskiej specjalizacji, ciastkarnię lub inne pomieszczenie służące do rujnowania efektów diety – a stąd już tylko krok do wygłuszonego studia, gdzie pozwolą nam bezkarnie drzeć japę.
Mamy też w języku polskim słowa, które zdecydowanie zamieniły się znaczeniem. Ot taki „deszczyk” i „nieboszczyk”. W pieśni, gdzie „Umarł Maciej umarł, już leży na desce”, bardziej pasuje do niego miano „deszczyka” (nie „deszczyku”!), niż opadu atmosferycznego, który zazwyczaj pada z nieba, będąc de facto „nieboszczykiem” (lub „niebostrzykiem”, jak twierdzą niektórzy).
Idźmy dalej. Czy „syfon” nie jest aby przeciwieństwem odkurzacza? Wystarczyłoby zakupić zasobnik z odpowiednim rodzajem „paprochów”, umieścić w urządzeniu i nacisnąć przycisk „syf-on”. Jakież pole do popisu dla producentów zabrudzeń! Głupie? A pomyśleliście o ludziach, którzy z racji stylu życia nie mogą mieć zwierząt domowych, chociaż bardzo by chcieli? Przecież oni również zasługują na wszechobecną sierść… Och, wyobrażam sobie rozmowy z dostawcami… „Poproszę pół kilo popiołu kominkowego, ze 20 dkg zwykłego kurzu i dwie paczki kłaczków Golden Retrievera. Tak wiem, ostatnio brałem sierść Maine Coona, ale okazało się, że żona ma alergię…”
Czy „Zgierz” nie jest aby pytaniem, na które odpowiedzią może być „Zgiem” lub „Niezgiem”?
Czy nie chcielibyście zapytać na stoisku z serami o Aleksandrę Gorgonz? Jest szansa, że sprzedawca da się wkręcić, a kto wie, może nawet Was zaskoczy? A czy poszukiwacz skarbów penetrujący lochy nie powinien być nazywany knurem?
Jest tak wiele pytań…
Ale o tym w następnym odcinku.
Marek Razowski / @RaziOK