Starość

  Dochodząc do pewnego wieku (cyfra jest zbędna, bo u każdego może być inna), wzrasta zapotrzebowanie na święty spokój. Prawda to stara jak świat. Istotna jednak o tyle, że wiek ten zwykle charakteryzuje się dolegliwościami różnej maści, więc przynajmniej brak zmartwień powinien to równoważyć. Bywały pokolenia, które tego zaznawały, dożywając swych dni bez zbędnych zgrzytów czy zawirowań. Większość jednak ma nieszczęście żyć w tak zwanych ciekawych czasach, co osobliwie na starość pozbawia ich wyczekiwanej błogości.

  Weźmy, na ten przykład, dzisiejszych „dziadków” czy „pradziadków”. Wiekiem, bez konieczności posiadania potomstwa w iluś tam pokoleniach. Całe ich życie przebiegło w – złośliwie nazywanych – czasach ciekawych. Rodzili się tuż po wojnie, czyli w próżnię materialną, w której ledwo zaczynały kiełkować nasiona odnowy i rozbudowy. Nieco młodsi witali świat pod okiem wielkiego, wschodniego brata, wzrastając wbici w propagandę lub dojrzewający tuż obok niej. Dorastali, mądrzejąc nieco i ściągając na siebie walkę, co do której żadnych pozytywnych rokowań, przynajmniej w teorii, być nie mogło. Sami ulegli zdziwieniu po wygranej, ale znów czekało ich zasiewanie w próżni, aby życie odbudować i upiększyć.

  Pokonali wszystkie trudności, więc kiedy nastały czasy ciepłej wody w kranie, usiedli spokojnie w swoich fotelach, pewni, że owego uczucia nikt już im nie zabierze.

  Naiwni.

  Jeśli ktoś rodzi się Polakiem, musi całe życie pamiętać, że jego rodak potrafi. Wszystko. Nawet strzelić sobie w stopę, gdy zbytnio się nudzi. Że o odmrażaniu sobie uszu na złość mamie nie wspomnę. Sielanka zatem nie trwała dla seniorów zbyt długo. Świat znów stanął na głowie, fotele trzeba opuszczać, bronić po raz kolejny, tym razem nie tylko kraju, ale i wywalczonej wcześniej z niemałym trudem demokracji.

  A za oknem kwiatki rosną.

  Jeden ma kształt wiatraka. Szkodnik wstrętny. Przecież koło takiego stanąć nie można, bo to i ptaki giną, i płeć (tfu!) nagle może się zmienić albo ichnie geny jakieś poplątać. A i zwierzęta cierpią. Co z tego, że lasy rąbiemy bez umiaru? Że tam dopiero zwierzęta cierpią? W lasach nie cierpią. Wystrzelane.

  Drugi ma gębę prezesa największej spółki państwowej, który był agentem i zatrudnił dochodowo swoją ówczesną prowadzącą. Czy w kraju ktoś jeszcze kuma, co to właściwie znaczy? A jeśli nawet, obejdzie go to w jakikolwiek sposób?

  Trzeci, konwalijka pączkująca zaledwie, płacze, bo ma czternaście lat, nie bardzo wie, co z nią zrobiono, pamięta wyłącznie ból, a tu jeszcze jakiś zbir w białym fartuchu nie chce pomóc, bo ma sumienie, którym rzyga jej w twarz, wymigując się ze swoich obowiązków. Czy jesteśmy jeszcze w stanie uzmysłowić podobnym kreaturom, że ludzie potrzebują lekarzy sumiennych, a nie z sumieniem? Nie chcesz czegoś robić? Zmień zawód. Albo przynajmniej specjalizację. Nie chcesz czegoś robić? Nie rób. Ale zostaw miejsce komuś, kto swoją pracę wykona. Spróbuj być człowiekiem. Bądź zacznij przynajmniej w innych dostrzegać ludzi.

  Tuż obok ledwie zakwita propozycja sumienia dla hotelarzy. To mógłby być nawet śmieszny kwiatek, gdyby pomysł wypadł z głowy satyryka. Anglicy na przykład, ze swoim specyficznym poczuciem humoru, przerobiliby temat po mistrzowsku. U nas jednak, w tym prześmierdłym, obleśnym, obsiadłym przez hipokryzję teatrze groteski nikomu już nie jest do śmiechu.

  Krzywo rośnie kwiatek, który ma kolor znamienia. Cóż to bowiem za sensacja, że jeden z kretynów nacjonalistycznych chce ją usuwać za granicą! No naprawdę trzeba grzać temat, bo ha, ha, hi, hi, znamię bez janóża wróci do kraju. To chyba najgłupszy gorący kartofel rzucony wprost w gębę opozycji. Nawet kwiatek chyli się ze wstydu.

  O, ten kwiatek ma brzydki kolor. W dodatku śmierdzi. Ktoś ubrał go w czarną szatę i kazał porównywać najpiękniejszy polski zryw serdeczny do hitlerowskich Niemiec. Sama idea już jest obrzydliwa. A fakt, że robi to przedstawiciel instytucji, która zawsze hitlerowcom sprzyjała, nawet po wojnie, pomagając wielu z nich żyć lata całe w dostatku, zakrawa na przekręt stulecia i woła o pomstę do nieba. Niech ktoś wreszcie wyrwie to śmierdzące zielsko, aby za oknem przestało cuchnąć.

  Kolejny kwiatek, żółty cały i napuszony, zwinął się na jeden dzień. Ten dzień najważniejszy, kiedy każdy przyzwoity kwiat rozwija płatki, pachnie i i cieszy wszystkich wokół. Nie zauważył, że dzieje się coś ważnego, pięknego, potrzebnego. Nic to. Lada chwila znów buchnie swym wątpliwym aromatem, mącąc i psując powietrze.

  I tak sobie rosną kwiatki za oknem. Dużo ich. Cieszyłyby oczy i powonienie, gdyby nie sadzili ich ludzie, których jedynym celem jest wspiąć się po zgiętych plecach innych, dorobić ich kosztem, rozkraść, co się da, skłócić, zgnoić, ograbić z honoru. Dla nich to norma. Wszystko, co inne, muszą zniszczyć, by sami mogli funkcjonować. Depczą więc kwiatki ładne, pachnące, wartościowe, aż te puszczą ostatnie soki i zwiędną, odchodząc w nicość. Zostawiają tylko hybrydy, ohydne, cuchnące i złe, bo sami tak właśnie się prezentują.

  A starość? Ta cicho krzyczy, bo głosu już nie ma: oddajcie nam łąkę! Patrzy załzawionymi oczyma na młodych i niemo błaga: przywróćcie nam spokój… Nasz święty spokój, który tak jest starości potrzebny… My jeszcze, trzęsąc się i pocąc, pomożemy, ale bez was już nie damy rady. Zbyt wielu z nas, no, wiecie, tych, którzy raz demokrację wywalczyli, już nie ma na świecie. Musicie zatem wy nam pomóc. Błagamy raz jeszcze: przywróćcie nam spokój. Jesienią będzie okazja. Nie zmarnujcie jej.

  I pamiętajcie. Wy też kiedyś będziecie starzy.

Anna Kupczak @DemosKratos55

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *