Samotność oczami ambiwertyka

Jakiś czas temu napisałem na Twitterze: “nie ma nic gorszego niż samotność’. Wiele osób napisało, że różnie bywa, że są rzeczy o wiele gorsze. I tak zapewne jest. Nie jest moim celem udowadniać, że nie macie racji, a mam ją ja. Nic z tych rzeczy, chciałbym tylko opisać moje odczucia.

Na moje słowa, że ten a ten dzień lub popołudnie spędzę sam, często słyszałem od innych, że też by chcieli pobyć sami. Pobyć. Jeden wyraz, jak wiele różnic. Pobyć samemu też lubię, jednak nie lubię być sam. Sam jak palec. Samemu mierzyć się z wszelkimi problemami, od wyboru fryzury czy spodni, po problemy ze zdrowiem, fizycznym jak i psychicznym. A muszę.

Zastanawiam się, kiedy to się zaczęło. Kiedy zostałem sam. Tak naprawdę sam, sam ze swoimi myślami, sam ze swoimi uczuciami, sam ze swoimi pragnieniami, sam z radościami i smutkami. Czasami mam wrażenie, że nawet gdybym chciał się nimi podzielić, to już tego nie potrafię. Bardzo chcę, ale nie umiem ich zwerbalizować. Tego człowiek potrzebuje, to mu pomaga, bez tego jest niczym niedokończona książka.

Mógłbym teraz napisać/ skopiować coś na temat samotności wśród ludzi, coś mądrego, napisanego fachowym językiem. Myślę, że nie tego chcecie. Od tego są inne artykuły. A ja? No cóż, moje istnienie wśród ludzi z reguły kończy się i zaczyna na tym, że jestem wśród nich. Siedzę, słucham, rozglądam się, toczę wewnętrzną walkę, by coś powiedzieć, by włączyć się w rozmowę; na jakikolwiek temat, nawet najgłupszy. Najczęściej przegrywam tę walkę i siedzę po cichutku, zauważany tylko wtedy, gdy sięgam po kolejny kawałek ciasta. Tak powolutku znikam, znikam i w końcu siedzę przy stole sam wśród ludzi, którzy już nawet nie pamiętają o moim istnieniu. Przyzwyczaiłem się do tego, w sumie, gdy idę na jakiś obiad, to wolę właśnie tak go spędzić. Poglądy mam bardzo określone (nie polityczne, takie odnośnie ludzi i ich zachowań) i wolę nie brać udziału w rozmowach.

Zdarzają się dni, gdy się otwieram, rozmawiam, opowiadam dowcipy lub wygłaszam celne komentarze. A później przez kilka dni jestem wyczerpany tym szaleństwem, obiecuję sobie więcej nie być taki towarzyski, nie chcę tego stanu wyzbycia się wszelkich sił i napełniania akumulatorów od nowa.

Jeszcze inaczej prezentuje się moja samotność w pracy. Osoby, które trochę mnie już znają, wiedzą, że jestem nauczycielem. I nie ma dla mnie lepszego uczucia jak dobrze wykonana praca, właśnie praca. Ale każde 45 minut lekcji jest bardzo wyczerpujące, tak bardzo, że już nie mam siły odzywać się do współpracowników. Czyli znowu usuwam się na dalszy plan, tak pomalutku znikam, staję się niewidzialny. Czasami jest to mój wybór, w większości przypadków siła wyższa. Ten krótki moment, jakim jest każda przerwa (taka bez dyżuru), to chwila, by choć trochę przywrócić akumulatory do stanu względnej użyteczności, by na lekcji ukryty ekstrawertyk mógł ukazać się w całej krasie.

Może rodzić się pytanie, jak doszło do tego, że funkcjonuję w świecie wirtualnym. Odpowiedź jest dosyć prosta – jest to forma terapii, którą sobie sam wymyśliłem. Wyjść z ciemnej nory i zobaczyć, jak to jest wśród ludzi. I w większość dni jest przerażająco. Przerażają mnie komentarze pod moimi wpisami, nie z racji treści, bardziej z racji samego istnienia. Przecież jeśli istnieją, to znaczy, że jestem widzialny, ktoś mnie zauważa, a jeśli zauważa i odpowiada, to wypada odpowiedzieć. Ale jak, krótko czy długo, co napisać, jak ująć swoje myśli w słowa, jak nie wypaść źle? Pytań jest wiele. I często odpowiadam zdawkowo, nie dlatego, że kogoś nie lubię (często mówię o sobie, że nie lubię ludzi, ja ich nie lubię w dużej liczbie wokół mnie), tylko na więcej nie mam siły i najlepiej by było, gdybym się mógł schować.

Podobnie jest, gdy wpadnę w wir dyskusji internetowej. Dopóki biorą w niej udział jakieś trzy osoby plus ja, jest ok. Gdy pojawia się więcej osób, trudno mi to wszystko ogarnąć, przestaję się odzywać, usuwam się na dalszy plan i w końcu znikam. I znowu nie dlatego, że nie lubię, że nie wiem, co powiedzieć. Chcę być sam, sam ze sobą, choć tak mi trudno przetrwać te chwile. Pragnienie samotności jest silniejsze.

Wracając do mojego stwierdzenia, będę się przy nim upierał i bronił, może nie jak lew, bardziej jak małe lwiątko. Wiem, choroba jest czymś strasznym, z czym czasami przegrywamy. Walka z nią jest jednak inna, gdy jest ktoś obok, kto choć “oszuka” małym kłamstewkiem. Gdy jesteśmy sami, nawet grypa potrafi dać bardzo w “kość”, a co dopiero ciężka choroba. Oglądanie filmu w samotności nie daje tyle radości, co w towarzystwie bliskiej osoby obok. Kawa z ciastkiem, pita w samotności, też smakuje inaczej. Długo by wymieniać, tylko czy jest sens? Wiadomym jest, że człowiek potrzebuje drugiej osoby, by lepiej funkcjonować.

Wiem, uciekłem w samotność, tam był mój świat, tam był mój azyl, tam było mi dobrze. Było jest słowem-kluczem; kiedyś była mi potrzebna, jak tarcza chroniąca mnie przed światem. Teraz, ta tarcza tak bardzo wrosła we mnie, że nie potrafię bez niej żyć. Są dni, gdy jej nie zauważam, jednak jest ich mniej. Z reguły siedzę, ukryty za nią i z dnia na dzień robię się mniejszy, a ona rośnie, aż kiedyś otoczy mnie całego.

Tak, nie ma nic gorszego niż samotność.

Podziel się

3 Replies to “Samotność oczami ambiwertyka

  1. Doświadczam tego codziennie. Najgorsze jest, że ostatnimi czasy najlepiej, inaczej – najbezpieczniej czuję się sama w zamkniętym domu…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *