W drodze do identyfikacji
– Odbierz mnie po drodze do Poznania… Jestem w Zielonej Górze – Yaxa usłyszał głos ojca w słuchawce swego prywatnego telefonu.
– Gdzie cię znajdę?
– W jedynym ludzkim hotelu w tym mieście
– To będzie proste… drugi otworzą dopiero na rocznicę rewolucji bolszewickiej, czyli poślizgną się do w grudnia. Nie ma obawy, żebym pomylił hotele. – Yaxa sam nie wierzył, że tak ględzi, szczególnie w rozmowie telefonicznej z Ablem. Jakaś niewykrywalna trucizna krąży w moim umyśle… to nie dobrze.
– To czekam.
+++
Abel zadzwonił wieczorem z prośbą, czy Matylda będzie mogła zostać u Rebskich o parę dni dłużej niż się umawiali.
Oczywiście zgodzili się. Mira nawet wpadła entuzjazm macierzyński. Zarządziła, że trzeba było teraz podjechać do domu Podpułkownika po więcej ubrań i drobiazgów dla Matyldy. Pojechali we trójkę furgonetką Rebskiego własnoręcznie odbudowaną ze skasowanego wraku.
Podporucznik Rebski został w samochodzie, ponieważ „akcją” dowodziła jego żona. Matylda zaprowadziła ją do swego pokoju ale po chwili zostawiła Mirę starannie i metodycznie pakującą walizeczkę i na poły bezwiednie przepłynęła do studia Safony.
Wszystkie ściany małego pokoiku obudowane po sufit regałami na książki, wypełnionymi niemal do ostatka jakby ściany zbudowano z książek.
Były tylko trzy luki w tej strukturze: okno na wprost od drzwi, biurko wkomponowane w regał po lewej od wejścia z maszyną do pisania Olivetti, oraz lustro wielkości arkusza A3 zainstalowane pod specjalnym kątem, by siedząca przy biurku mogła widzieć ogród za oknem. Zamontowano je, gdy Matylda była jeszcze w wieku przedszkolnym, by matka mogła ją widzieć nie przerywając pracy nad tłumaczeniami.
Matylda usiadła w krześle mamy i pogrążyła się w jakiś niewyrażalnych myślach.
Nagle coś błysnęło w specjalnym lustrze ponad jej głową. Matylda wychwyciła błysk kątem oka. Teraz podniosła głowę skupiając się na obrazie. O tej porze nie było jeszcze całkiem ciemno, lecz ogród był zawsze ciemniejszy z powodu małego lasku za jego ogrodzeniem. Młode oczy Matyldy odróżniały teraz od szarawego tła trzy ubrane na czarno postaci, z których jedna przyświecała manipulacjom drugiej przy ogrodowych drzwiach. Matylda patrzyła w lustro nie mogąc się ruszyć ani wydać z siebie dźwięku, porażona nierealną sytuacją. Nierealną bo nigdy nie widzianą w realnym świecie przez całe 11 lat jej życia. Postacie zniknęły wewnątrz domu. Jej domu. Dopiero teraz hipnotyczne działanie nierealnego obrazu ustąpiło i zostało zastąpione przez lęk. Jak najciszej potrafiła, wstała od biurka i przeszła na drugą stronę korytarzyka do swojego pokoju trzymając wskazujący palec na ustach. Mira spojrzała na nią i z teatralnie przerysowanym pytającym wyrazem twarzy. Nim zdołała zapytać, o co chodzi, Matylda stała już przy jej uchu szepcząc:
– Trzech ludzi weszło do domu od ogrodu – Teraz obie stały w absolutnej ciszy nasłuchując dźwięków na parterze. Niewątpliwie ktoś tam się krzątał. Teraz Mira przystawiła usta do ucha Matyldy.
– Zamknij drzwi pokoju jak najciszej.
Sama zaś jak najdelikatniej potrafiła uchyliła okno wychodzące na ulice gdzie przy przeciwległym krawężniku stała furgonetka jej męża. Zaczęła machać w jego stronę bezgłośnie poruszając ustami. Podporucznik Rebski nie patrzył w okno domu. Mira zaczynała już zdradzać objawy bezsilnej wściekłości, gdy nagle jej mąż otworzył drzwi i stanął przy aucie przeciągając się. Z odległości mniej niż 20 metrów z łatwością dostrzegł niecodzienny wyraz twarzy swej żony. Tak dalece niecodzienny, że postawiło go to w stan gotowości bojowej sprawniej niż rozkaz alarmowego wymarszu odebranego z ‘linii wojennej’. Niebyło dla niego wątpliwości, że w domu dzieje się coś wyjątkowo niedobrego. Mira improwizowała jakieś ‘gesty taktyczne’ pisujące sytuację i niemo poruszała ustami. Podporucznik Rebski jakimś cudem zrozumiał z tej dyletanckiej improwizacji, że chodzi o jakichś intruzów na parterze. Chciał już po prostu wbiec do domu i bezpiecznie wyprowadzić dziewczyny, gdy w ostatniej chwili coś mu się przypomniało
Do nierozpoznanego pomieszczenia zawsze wchodzimy co najmniej we dwóch… Twój granat a potem ty… nigdy odwrotnie… Najpopularniejsze zdanie z dywizyjnego field manual napisanego przez Abla znał każdy w tym związku taktycznym. Cofnął się do auta, sięgnął do kabiny po swoja „maskotkę” i ruszył przez ulicę w kierunku drzwi frontowych domu.
Właściwie był to granat, lecz nie całkiem. „Maskotką” była pusta skorupa granatu zaczepnego F1.
W tych okolicznościach, tak było nawet lepiej. Coś ciężkiego i twardego przydaje się w większości alarmowych sytuacji, częściej nawet niż broń palna, lub środki wybuchowe.
Wiedział, że Mira nie zamknęła drzwi frontowych na klucz po wejściu do domu. Teraz uchylił je lekko i puścił „granat” po podłodze. Instynkt go nie zawiódł; postać czająca się tuż za drzwiami zareagowała poprawnie, jak żołnierz na odgłos turlającego się grantu i ruszyła biegiem kierunku najbliższego oddzielnego pomieszczenia. Rebski znał dobrze układ tego domu, więc pogłębiający się z każdą minutą mrok nie przeszkadzał mu wcale w pogoni za intruzem. Schwycił go za kołnierz kurtki nim tamten dopadł kuchennych drzwi i natychmiast uderzył go w nerki. Rebski miał bodaj najpotężniejszy cios w dywizji a teraz był dodatkowo wspomagany adrenaliną. Po czymś takim intruz nie był w stanie nawet wydać z siebie dźwięku. Podporucznik poprawił ciosem w okolicę ucha i poczuł poprzez trzymany wciąż kołnierz, że ciało mężczyzny zwiotczało. Rozluźnił uchwyt pozwalając mu osunąć się na podłogę.
Ułamek sekundy później ktoś z wnętrza kuchni gwałtownie pchnął drzwi, licząc prawdopodobnie na to, że uderzy nimi napastnika. Drzwi uderzyły jedynie nieprzytomnego na podłodze a drugi napastnik prąc na oślep do korytarzyka, wpadł wprost w ręce Rebskiego. W podświadomym odruchu ręce podporucznika zacisnęły się na połach czarnej kurtki a następnie odepchnęły napastnika na krawędź ściany przy drzwiach. Jego głowa uderzyła w tę krawędź siłą bezwładności, co już musiało pozbawić go części przytomności, bo nawet nie podniósł gardy, gdy Rebski wymierzał mu kilka ciosów w twarz. Osunął się do kuchni a o parkiet uderzyło coś ciężkiego. Rebski klęknąwszy wymacał ten przedmiot na podłodze; to był pistolet CZ z tłumikiem.
Takie znalezisko przystopowało podporucznika na parę chwil, sprawdził nabój w komorze i bezpiecznik broni. Lepiej tego nie używać bo sprawa i tak jest już dość śmierdząca – Powiedział do siebie w myślach a następnie odszukał podobny pistolet w kieszeni pierwszego z nieprzytomnych napastników. Postanowił nie sprawdzać reszty pomieszczeń na dole i cofnął się do schodów. Parę sekund później zapukał do drzwi pokoju Matyldy, z którego żona dawała mu rozpaczliwe znaki kilka minut temu.
– Mira… Otwórz to ja. – Wymruczał prawie przykładając usta do drzwi.
Mira wpuściła go do pokoju zrzędząc scenicznym szeptem:
– Co tak długo ci zajęło klocu drewniany?
– Musiałem obić dwóch zbirów… ale to nie są zwykłe zbiry…
– Tylko dwóch? Matylda widziała trzech wchodzących przez ogrodowe drzwi…– Mira weszła mu w słowo z niewdzięczną pretensją ale po chwili zreflektowała się, iż należy jednak posłuchać profesjonalisty, zwłaszcza takiego który wśród zbirów się wychował. – … Jak to NIE-zwykłe zbiry? Co ty Franek masz na myśli?
Rebski bez słowa pokazał jej dwa pistolety trzymane za tłumiki w lewej dłoni i czekał na znak, czy żona zamierza kontynuować zrzędzenie, czy już jednak, nie. Wiedział, że jej milczenie będzie równoznaczne z ‘przekazaniem dowodzenia’ w jego ręce. Mira milczała.
– Matylda, czy telefon jest w pokoju na dole, jak zawsze? – Zabrzmiało jego pierwsze pytanie po niemym ‘przejęciu dowodzenia’ z rąk małżonki.
– Właściwie to on jest tu… pod łóżkiem przeniosłam go, gdy tata zbierał się do drogi.
– Może nie będzie potrzebny… to znaczy, może poradzimy sobie bez wsparcia Jesteś pewna, że wchodziło tylko trzech?
– Trzech było pod ogrodowymi drzwiami … jeden majstrował przy nich a jeden przyświecał latarką… trzeci czekał… ale widziałam ich tylko przez lustro
– Świetny raport … nie ma wątpliwości, kto jest twoim ojcem… pokaż mi to lustro…
– To w pracowni mamy… musimy przejść przez korytarzyk
– Poczekaj sekundę. – Rebski wyjrzał z pokoju podszedł do najbliższego włącznika i zapalił światło, po czym zajrzał ostrożnie do pokoju Safony i tam również je włączył; przeszedł na koniec korytarzyka i powoli otworzył drzwi dawnego pokoju Yaxy, tam też zapalił światło. Cofnął się do pokoju Matyldy i kiwnął na nią. Mira też ruszyła z Matyldą do pomieszczenia naprzeciw.
– Siedząc przy biurku widzi się w lustrze ogród.
Podporucznik usiadł w krześle. Ogród był już prawie zupełnie ciemny ale najbliższy fragment rozjaśniało światło padające z okna studia. Drzwi ogrodowe były otwarte na oścież.
– Wygląda, że trzeci mógł już uciec… Zamknijcie się jeszcze na chwilę w pokoju Matyldy a ja rozpoznam przejście do schodów.
Rebski ostrożnie zszedł na dół i zapalił światło. Tym razem zdecydował się użyć jednego z pistoletów mając nadzieję, iż będzie to użycie w formule ‘broni psychologicznej’ a nie palnej.
Dwóch intruzów jakich zostawił nieprzytomnymi przy drzwiach kuchennych, zniknęło. Baaaaardzo dobrze, albo baaaaaardzo źle. – Powiedział do siebie w myślach parodiując manierę byłego dowódcy dywizji. Ostrożnie zbliżył się do kuchni. Nie było w niej nikogo ale za to na stole ktoś zostawił nietypowy plecak. Nie zapalał w niej światła bo wystarczająco dużo padało z hallu przez otwarte drzwi. Kuchnia posiadała tylne drzwi wprost do salonu, przy których był też włącznik światła w salonie. Rebski zbliżył się do nich bardzo ostrożnie i przyklęknął. Wiedział, że aby włączyć światło musi wystawić rękę poza drzwi. Jeden szybki wypad do klamki, pchnięcie drwi i natychmiastowe cofnięcie. Odczekał kilka sekund i znowu nagły wypad tylko by nacisnąć przycisk włącznika i znów kilka sekund pauzy w trakcie, których spokojnie sprawdził broń i odbezpieczył pistolet. Teraz zajrzał ostrożnie do salonu. Nikogo nie ma. Przeskoczył za przeciwległą krawędź drzwi wciąż pozostając w kuchni i znów wyjrzał do salonu pod innym kątem. Na pewno nikogo nie ma… widać otwarte drzwi ogrodowe… jedyne pomieszczenie jakiego nie sprawdziłem to małżeńska sypialnia podpułkownika… Musiałbym przejść przez cały salon, by się dostać do drzwi… jeżeli ktoś miałby strzelać z ciemnej części ogrodu, to bezpieczniej będzie jeśli do tamtych drzwi podejdę przez główne wejście salonu z korytarza… Będę mógł poruszać się wzdłuż ścian… Zgasił światło w salonie takim samym wypadem jakim je zapalił, bez przekraczania progu kuchni. Po chwili był w korytarzu przez małe okienko przyjrzał się swej „nysce” zaparkowanej pod latarnią naprzeciw drzwi i przygarbiony ruszył wydłuż ściany; zmienił kierunek pod kątem prostym i po paru następnych krokach dotarł do drzwi sypialni małżeńskiej. Także pusta.
+++
Pakując bagaże do ‘nyski’ Mira nagle przytuliła się do męża szepcząc
– Bardzo jesteś pobity, klocu drewniany?
– Jestem nietknięty… przypadkiem słabo im dzisiaj wychodziło…
– Pewnie kłamiesz ale kocham cię dziś jeszcze bardziej, drewniaku… wykąpię cię i wymasuję jak wrócimy do domu…
– A to, to chętnie przyjmę, podziękuję i nawet zaśpiewam z radości
– Nie. Żadnego śpiewania nie będzie… pofałszować, to sobie możesz w pracy…. Kocham cię, jedźmy już…