Przed-powieść

Ta powieść jeszcze nie istnieje.

Nawet jej nie planowałem jeszcze wczoraj.

Nie napisałem jeszcze nawet jej ogólnego szkicu.

 Po prostu pojawił się pierwszy ‘obraz’:

Zamierzałem popełnić samobójstwo.

Miałem i w sumie nadal mam sporo powodów do tego. Nie będę o nich pisał Przynajmniej na razie je pominę, gdyż trudno je opisać wprost z marszu a a jeszcze trudniej tą drogą pojąć.

Decyzję pojąłem i ruszyłem z jej realizacją

Wybrałem niestety metodę zbyt fatalistyczną i w efekcie, zbyt skomplikowaną. O czym świadczy fakt, iż piszę ten tekst. Gdybym wybrał właściwie, pisać nie byłoby komu.

Fatalistyczna metoda, to wyzwanie losu, albo podjęcie okazji oferującej wielokrotne wyzwania . Wojna jest jednym z najlepszych przypadków fatalistycznej metody samobójczej i (w razie czego) łatwo ją zmienić w metodę dużo prostszą. Metodę dostępną za pociągnięciem spustu w ekosystemie, gdzie spust jest praktycznie zawsze dostępny.

Dotarłem do Kijowa i z marszu próbowałem wstąpić w szeregi. Wstąpienie z marszu okazało się całkowicie niemożliwe. Okazało się też, że z takim ‘udokumentowaniem moich doświadczeń’ jakie mogłem przedstawić, perspektywa dostania się na front, była praktycznie zerowa w akceptowalnym czasie, oraz niewiele większa, gdybym poświęcił jakieś miesiące na otwarcie sobie tej metody samobójczej.

Ktoś z pracowników (chyba) tej instytucji poradził mi po prostu pojechać w jego rodzinne strony na Charkowszczynie i dotrzeć do kogoś służącego w obronie terytorialnej. Wystarczy, że dotrę do jakiegoś blokpostu w pobliżu linii frontu. Mogą mnie zaakceptować jeśli im się spodobam a jeśli nie, to… nie.

Dotarłem do Charkowa i udało mi się złapać transport. Nie dalej niż w połowie drogi coś huknęło pod furgonetką, może nawet dwukrotnie. Oba prawe koła były poszarpane. Kierowca zaczął organizować alternatywny transport. Wszyscy pasażerowie zawiśli na telefonach.

Wszyscy oprócz mnie. Tylko ja nie miałem do kogo dzwonić i o czym powiadamiać.

Niespodziewanie ktoś podszedł do mnie sugerując, że potrzebuję pomocy lekarskiej i wskazując na mój but. Rzeczywiście cała tylna część mojego wysokiego trekkingowego buta zrobiła się czerwona. Owszem czułem jakieś mało przyjemne odczucie w prawej nodze ale myślałem, iż jest to wynik tąpnięcia i gwałtownego hamowania na dziurawej drodze. Podwinąłem nogawkę i zobaczyłem kawałek czarnego metalu wbity tuż powyżej krawędzi buta. Odruchowo dotknąłem go by sprawdzić, jak głęboko siedzi a on po prostu wypadł.

Nie wyglądał na odłamek jakiegoś środka bojowego. To musiał być kawałek podłogi. Prawdopodobnie najechaliśmy na jedną, lub dwie małe rosyjskie miny narzutowe, rozrzucane przez lotnictwo, albo amunicje kasetową.

Kierowca powiedział mi, że załatwi mi transport do przychodni w Charkowie ale powiedział też bym ‘więcej nie próbował dostać się do obrony terytorialnej, żebym wracał do domu, bo ciąż nade mną pech, albo coś w tym rodzaju.

Posłuchałem go, choć przychodnię w Charkowie sobie odpuściłem. Tam mają poważniejsze sprawy.

Z fatalistycznej metody samobójczej zostało poczucie groteskowości i blizna w formie dzióbka.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *