Próba

          Moja, od wielu już lat nieżyjąca, babunia lwowianka bardzo często posługiwała się swoim ulubionym przysłowiem. Z jej ust brzmiało mniej więcej tak: Człowiek cały życi si uczy i głupi umiera. Nie sposób odmówić jej racji, ale jest jeszcze jedna rzecz, którą człowiek robi całe życie, choć też z różnym skutkiem. Tym czymś jest próba.

          Nie istnielibyśmy bez podejmowania prób. W zasadzie każdy dzień, każda godzina, to kolejna próba, podjęta świadomie lub nie, aby życie mogło się toczyć. Czasem są to próby wstania z łóżka po wcześniejszym pijaństwie. Innym razem próbujemy ugotować coś nowego, aby uniknąć monotonii żywieniowej. Albo próbujemy wytłumaczyć szczeniakowi, że prezent w postaci obsikanego dywanu nie jest szczytem naszych marzeń. Patrzymy, jak dzieci uczą się jeździć na rowerze. Jedna próba. Druga. Dziesiąta. Setna. A noga wciąż spada, bo pojazd niebezpiecznie przechyla się w bok; kierownica skręca, choć wcale tego dziecko nie inicjuje. Wywrotka czasem odbiera chęć dalszych prób, ale tylko na chwilę. Aż wreszcie podskakujemy z radości, bo po kilku pokonanych metrach dziecko już wie, na czym rzecz polega, poczuło bluesa. Jeszcze parę metrów. I jeszcze. I jedziemy, na resztę życia przyswajamy umiejętność.

          Podejmujemy również próby dużo ważniejsze od innych. Miałeś wypadek, po którym leczono cię długie miesiące, aby posadzić na wózku, a teraz już tylko od ciebie zależy, czy z niego wstaniesz. Lekarze mówią, że nie dają gwarancji, ale szansa jest. Zrezygnujesz na wstępie? Nie znam nikogo takiego. Jeśli jest szansa, choćby nikła, trzeba ją wykorzystać. Rozpoczyna się zatem żmudna, długotrwała praca rehabilitacyjna, bolesna, męcząca, często upokarzająca. Próbujesz jednak, bo „jest szansa”. I jeszcze raz. I znowu. Przychodzi moment, gdy chcesz rzucić wszystko w diabły, jesteś zmęczony do granic możliwości i obrzydliwie zniechęcony, niemal już pogodziłeś się z faktem dożywotniego inwalidztwa. A tu rehabilitant albo ktoś z rodziny klepie cię po ramieniu i mówi: spróbuj jeszcze raz, bo właśnie próba, której nie podejmiesz, może być tą, na którą czekasz. I co masz zrobić wobec owego dictum acerbum? Zaciskasz zęby, pracujesz dalej. I gdy wreszcie zrobisz pierwszy krok, płaczesz z radości, zapominając o trudach i bólu. Wróciłeś do życia.

          Podczas walki z rakiem lekarze mówią podobnie. A ty, po przejściu paniki, bolesnego strachu, gniotącego uczucia beznadziejności, zaczynasz rozumieć, że nie potrzebujesz niczyjego dopingu, bo od zawziętości w walce zależy nie tylko twoje zdrowie, ale przede wszystkim życie. Masz dzieci, którym jesteś potrzebna. Albo pracę magisterską do obrony, cała wymarzona kariera przed tobą. Właśnie, po latach ciężkiej pracy, zostałaś primabaleriną, ale ciągle jeszcze nie zatańczyłaś Giselle, choć od dziecka o tym marzysz. Jesteś o krok od wynalezienia lekarstwa na Parkinsona i musisz dokończyć pracę, miliony ludzi czekają na jej efekty. Słowem: musisz żyć. Stajesz więc twarzą w twarz z trudami leczenia, silna przekonaniem, że inni dali radę, to i tobie się uda. Zmagania z chemioterapią przypominają danse macabre. Uchodzi z ciebie powietrze, a przez żołądek wylatują gardłem wszystkie soki, jakie gromadzi twój organizm. Nie masz siły wrócić z łazienki do łóżka, więc leżysz przy muszli, czekając na kolejny atak torsji. Kafelki, które chłodzą ci twarz, mają więcej energii niż ty. A kiedy w dłoni zobaczysz pierwszy kosmyk włosów, które już się skóry nie trzymają, uderzasz w bek tak ogromny, że nikt nie potrafi cię uspokoić. Jak ja będę wyglądać bez włosów? Co zrobiłam, aby karać mnie takim koszmarem? I ten moment: ale ze mnie idiotka. Nie wiem, czy przeżyję, a włosy mnie martwią. Walczysz dalej. Walczysz, dlatego że chcesz, choć ktoś mógłby powiedzieć, że robisz to, bo nie masz innego wyjścia. Masz. Możesz położyć się i czekać na chwilę ostatnią; są osoby, które ten wariant wybierają. Tak zdecydowali, ich wola. Nie można odbierać im tego prawa. Pod warunkiem, że nikogo o ów stan rzeczy obwiniać nie będą.

          Przykładów jest wiele, można je mnożyć bez końca; miliardy istnień, a każde z nich ma swoje próby i swoje do nich podejście. Uwaga, będzie trochę patosu: nas, jako naród, czeka niebawem jedna z najważniejszych prób w naszym życiu. Koniec patosu. A tymczasem….

– Ja tam nie wiem, czy pójdę do wyborów. Na kogo mam głosować?

– Wybory? Mam lepsze zajęcia w niedzielę.

– Jakie wybory, żadnych nie będzie. Stan wojenny ogłoszą.

– Wyborami nie wygramy. Musimy wyjść na ulicę, bez rozlewu krwi się nie obejdzie.

– Jasne, my głosujemy, a oni liczą. Sfałszują, jak amen w pacierzu.

– Pani, przecie one i tak między sobą ustalają, kto ma rządzić.

– Jaka to różnica, kto siedzi przy korycie? Ja nic z tego nie mam.

– Pójdę, jeśli opozycja się zjednoczy. Inaczej nie ma sensu.

– Będą jakieś wybory? A co mnie to obchodzi?

– Po co mam się fatygować, skoro mój głos i tak niczego nie zmieni?

          I tak dalej, i tym podobne. Dodatkowo gest rezygnacji: machnięcie ręką. Uwaga, patos: drogi rodaku, Polaku z krwi i kości, ojczyzna nam sczeźnie, jeśli próby nie podejmiesz. Koniec patosu. Jeśli masz jakieś wątpliwości, spójrz na nie z innej strony. Na przykład:

– nie wiesz, na kogo głosować. A wystarczy odrobina zainteresowania i znajdziesz kogoś, kto nie pozwoli Polsce zginąć. Najlepiej osobę najbardziej niszczoną przez rząd; boją się tego kogoś, bo wiedzą, że ma szansę ich pokonać;

– jedna niedziela w ciągu kilku lat poświęcona na inne niż zazwyczaj zajęcie, nikogo jeszcze nie zabiła;

– nie masz pewności, że wybory przepadną w stanie wojennym. Ani, póki co, powodów, by tak myśleć. Załóżmy, że będą. Pójdziesz?

– Istnieje ryzyko rozlewu krwi, musimy być na nie gotowi, choć trudno o tym mówić pośród demokratów. Ale to ostateczność. Trzeba próbować wyborów, do końca.

– Prawdopodobieństwo fałszowania wyborów jest duże, tym bardziej, że broniący swych stołków wcale tego nie wykluczają. Ale pewności nie ma. Jeśli wycofają się z tych gróźb, wtedy właśnie twojego głosu może zabraknąć. Spojrzysz sobie w twarz po czymś takim?

– Ciekawy punkt widzenia. Może i ustalają między sobą, ale jeśli mielibyśmy spokojnie na to patrzeć i nie ingerować, po co było walczyć o demokrację?

– Nic nie masz z tego, kto rządzi? Będziesz miał jeszcze mniej, jeśli przez brak twojej próby u steru zostaną ci, co rządzą obecnie.

– Opozycja może się nie zjednoczyć, istnieje takie ryzyko. Poddasz się? Odpuścisz ruch, po którym mógłbyś wstać z wózka?

– Nie obchodzą cię wybory? Chcesz przez to powiedzieć, że nie obchodzi cię twój kraj i jego być albo nie być? Co odpowiesz dziecku, które kiedyś zapyta, dlaczego pozwoliłeś na zmarnowanie mu życia? Że cię nie obchodziło?

– Skąd wiesz, że twój głos niczego nie zmieni? A jeśli to właśnie ten jeden, jedyny, twój głos przeważy szalę i Polska wygra bądź przegra po raz kolejny?

          Ta próba jest ostatnia. Po niej albo podniesiemy się do życia, albo dobije nas nędzna egzystencja, przepadniemy na zawsze. Możesz się położyć i czekać, aż wszystko runie, tylko później nie obwiniaj o to wszystkich dokoła. Albo zmobilizuj się we właściwy dla siebie sposób; spoć, zmęcz, zalej łzami, wysil maksymalnie i podejmij tę próbę, jeśli chcesz wygrać życie i nim się cieszyć.

          Nikt za ciebie tego nie zrobi.

Anna Kupczak @DemosKratos55

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *