Odtrutka na pisizm i inne złe recepty…

Ciemnogrodu dzień powszedni (48)

            Ludzie wolą być szczęśliwi w niewiedzy o przyczynach i skutkach trapiących ich problemów, niż poznać prawdę, która wymagać będzie od nich nie li tylko refleksji nad swoim losem i własnym ich współudziałem w jego kreowaniu, lecz także konkretnych, ba, właściwych działań.

            Ongiś była opcja bój albo bojkot (w tym mieściła się też emigracja). Tymczasem większość wybierała stan mimikry, nie wychylała się (pomijam beneficjentów systemu bądź ludzi miałkich i bez żadnych głębszych uczuć ideowych).

            Słyszę głosy, że sami obywatele powinni indywidualnie startować do parlamentu. Bez żadnych partyjnych organizacji. Pomijam nierealistyczne założenie, że potem tacy obywatele byliby w stanie stworzyć rząd, a choćby parlamentarne koło (bo nie klub!).

            Zwrócę uwagę na to, że do senatu każdy może indywidualnie kandydować, ale jakoś nie widać wielu chętnych, a sukcesem kończy się taka kampania samodzielna wyłącznie w przypadku, gdy jedna z wiodących partyj się „posunie”, czyli powstrzyma się od wystawienia własnego kandydata, tym samym aprobując owego „niezależnego”, „spoza układu”…

            Po trzykroć pieniądze – jak wiemy od Napoleona – są potrzebne do prowadzenia wojny. Do polityki współczesnej (vide miliardy na kampanię prezydencką w USA) tym bardziej i coraz bardziej, to znaczy raczej – coraz więcej i więcej szmalu, kasy…

            Skąd tabuny samodzielnych potencjalnych kandydatów miałyby wytrząsnąć nawet nie miliony, ale tysiące na kampanię wyborczą? Szaraczek, zwykły obywatel, byłby już bez szansy, a teraz niekiedy może jeszcze zostać zauważony, wybrany.

            Inną sprawą, a moim zdaniem zasadniczą, jest kwestia podpisów na listach poparcia dla kandydatów w wyborach parlamentarnych. Otóż to nie pięć, nie pięćdziesiąt, nie pięćset – ale pięć tysięcy podpisów potrzeba zebrać! I to od wyborców stale zamieszkujących w danym okręgu wyborczym. Fantastom a(nty)partyjnego systemu pod rozwagę: otóż proponuję im zebranie paru podpisów w okolicy, w bloku mieszkalnym w jakiejkolwiek drobnej sprawie. I wtedy wyjdzie na jaw, że ludzie z wielu przyczyn nie chcą firmować swoimi danymi czegokolwiek i nie zechcą w przyszłości.

            No i rzecz ostatnia – lista wyborcza kandydatów bezpartyjnych, bez organizacji, żadnej selekcji, czyli samodzielnie startujących, jak sądzę, taka lista rozmiarem by przypominała książkę telefoniczną (z czasów, kiedy jeszcze je drukowano). Przecież z całą pewnością do sejmu nie startowałoby tysiąc osób, lecz co najmniej dziesięć tysięcy.

            Nie jest to zatem sposób na uzdrowienie polityki krajowej. Może się sprawdzić w małych gminach, a i to raczej wątpliwe. Zanim by się dogadali, kto czym ma się zająć, kadencja by upłynęła. Tu bowiem jest Polska, tu dwóch Polaków (dwie Polki) ma trzy zdania na każdy temat (i to przed śniadaniem, bo potem…).

            Odtrutką na pisizm (oraz w ogóle na partyjniactwo) nie stanie się polityczna prywatna inicjatywa obywateli i obywatelek, indywidualistyczne pospolite ruszenie (to zresztą brzmi niczym oksymoron, paradoks i absurd w jednym), bo Polacy i Polki mają przytępiony zmysł polityczny. Najliczniejszą, acz nieformalną, co oczywista, jest Partia Grilla. I zgrzewkę piwa temu, kto potrafi to po dobroci zmienić.

            Obowiązek głosowania to przymus, choć mnie jawi się jako wart rozważenia, zwłaszcza przy wprowadzeniu możliwości głosowania przez internet. Spis powszechny w dobie pandemii był tak przeprowadzony, zatem metoda jest już przez państwową instytucję przetestowana. Przy okazji warto zauważyć, że spis powszechny to nie było parę kliknięć. Wiem o tym, bo wziąłem w nim udział (było warto, aby ateizm zyskał parę punktów).

            Odtrutką miałoby być odkłamywanie. Cóż, z wielkim smutkiem i rozczarowaniem konstatuję, że w epoce postprawdy kwestia Piłata: „Co to jest prawda?” (Ew. Jana 18, 38, pierwszy wiek naszej ery) najczęściej znajduje odpowiedź tę samą, co w filmie Dom zły (2009) Smarzowskiego: „Prawda? Nie ma takiej”.

            Czy więc odtrutką może być… niepamięć, zapomnienie? Nie sądzę, wszak wiadomo, że nieznajomość historii nie chroni przed jej powtórki doświadczeniem.

            O niepamięci dygresja…

            W dziejach świata było wielkie wymieranie – dopiero na początku XIX wieku odkryto, że przed wieloma milionami lat na Ziemi żyły dinozaury, acz dziwne kości olbrzymów napotykano i opisywano od stuleci. Stąd też być może ma legenda o smokach swoje źródło. Po wymarciu wielkich jaszczurów miejsce ich zajęły „szczury”, czyli my, ssaki. Wprawdzie badania ludowe dowodzą, że w Polsce do gatunku Homo sapiens nie chce się zaliczać znacząca część miejscowej ludności, lecz to nie dziwi, skoro u nas więcej jest lekcji religii niż biologii.

            Teraz druga część dygresji, gdyby ktoś nie zauważył końca pierwszej.

            Wielkie zapominanie!

            Kto czytał z zainteresowaniem, z pasją, często z wypiekami na twarzy (pomijam, że okazyjnie i na czas, bo to było nielegalne a na chwilę udostępnione ich książki) autorów, których zaraz wymienię nazwiska (ad hoc, bo nawet się nie namyślałem, pomijając jednak tych, którzy zawsze byli niszowi, jak Józef Mackiewicz), czyli Andrzejewski, Szczypiorski, Konwicki, Kuśniewicz, Rudnicki, Różewicz, Herbert, Mrożek, Nowakowski, Barańczak, wnet Pilch, a nawet Miłosz… Lista ułożona nie została, ot, każdy z pisarzy, których dzieła przeczytałem w całości tu się znalazł, a mógłbym dodać stu następnych. Co z tego, kiedy to są martwe czytelniczo tropy, trupy… Niepomiernie dłuższa by była tak samo niezrozumiała. Po latach czytelnictwa muszę skonstatować, że mnóstwo śmiecia literackiego się drukuje. W rankingach krytycznych i czytelniczych plasują się wysoko nędzne utwory, do których nie powróci nikt za lat parę, już na naszych oczach stają się martwe czytelniczo, a jeszcze są wychwalane i promowane przez główny nurt.

            Czemu tak się dzieje? „Ano temu”, że dominuje antykultura umysłowa. Na tym swoją potęgę zbudował układ Kaczyńskiego i Ziobry. Bez uczciwego i mocnego wysiłku ich nie pokonamy. Ale ludzi lubujących się w łatwiźnie jest o wiele więcej, niż chcielibyśmy w to wierzyć, to pozostańmy umiarkowanie dobrej myśli.

            Ponieważ prawie już nie ma w kulturze, literaturze, a nawet historii tak zwanego „długiego trwania”, bo fakty już do niczego nie zobowiązują, są ulotne – to sprawia, iż stoimy w miejscu z naszym postępem. Nie, nie piszę tego, aby zrzędzić, twierdząc, że panuje posucha na nowe talenty – ależ są i będą nowe – w tym jednak szkopuł, że wszystko jest coraz bardziej ulotne, jednodniowe. To zaś sprawia, że namysł został zastąpiony przez kult zaliczania nowości. To dobrze, że się po nie sięga. Źle, że nie zna się gleby, z jakiej wyrastają. Stąd tak łatwo nabierać publikę na zgrane liczmany jako odkrycia artystyczne, a nawet fabularne. Fikcja ma się marnie, gdy jest ciągłym odtwarzaniem.

            Nie wiem, czy istnieje recepta na pisizm. Odtrutka by się przydała milionom ludzi. Ale mam ich gdzieś. Nie pomoże im odgórne uzdrowienie. Nie zmienią się. Nawet po terapii na wzór tej z Mechanicznej pomarańczy. Nie polecam, nie popieram. Więc co zrobić?

            Może to nie pomoże, ale… Sami w swoim otoczeniu, niejako metodą kropelkową, możemy próbować oczyszczać atmosferę z smrodu pisizmu, przekonując i namawiając do odejścia od sekciarskiego zafiksowania na nienawiści wobec inności. Ludzi nie zmienimy, ale może ograniczymy rozprzestrzenianie się psychopatologii ideologicznej.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *