„O samotności…”

Słowo „samotność” jest w naszej zachodniej – a może nawet każdej kulturze – pejoratywne. 

Bo przecież kto chciałby być samotny?

Czy samotność – w odczuciu tego, kto ją odczuwa – zawsze oznacza, że brakuje ludzi w jego otoczeniu?

Czy zawsze ten, kto nie ma wokół siebie ludzi, musi czuć się samotny? 

Co czynić, aby nie odczuwać samotności?

Mógłbym w tym momencie dać upust swemu lenistwu i zakończyć moje „pisactwo”, unikając wysiłku i pozostawiając czytelnika z powyższymi pytaniami, zakładając przy tym, że będzie to pożywka dla jego analitycznego i dociekliwego umysłu. Gdyby każdy czytelnik zechciał się rozpisać na ten temat, dając swoje spostrzeżenia, analizy związane z skomplikowanym tematem samotności, powstałoby wielotomowe opracowanie. Nie chcę jednak ryzykować, że czytelnik będzie tak leniwy jak ja i nie powstanie ani jedno zdanie na temat samotności.

Poza tym jestem przekonany, że mój wysiłek pismaka amatora nie pójdzie na marne i wywoła może nie falę, ale falkę komentarzy i dyskusji, bo jednak biorąc pod uwagę fakt, że każdy ma swoje zdanie, a i z natury lubimy kontestować czyjeś podejście do różnych tematów, to bezczelnie o tym napiszę więcej niż wcześniej zadane pytania. Ot, taki ze mnie też prowokator – amator. 

Samotność, podobnie jak szczęście, są odczuciami jednostki. Niepowtarzalnej jednostki; pomimo ponad 7 mld ludzi na świecie, każdy myśli i czuje na swój niepowtarzalny sposób. Z tego punktu widzenia moje rozważania również będą odebrane i oceniane na 7 mld sposobów, choć wiem, że ten tekst przeczyta odrobinę mniej ludzi. Niewiele mniej, ale mniej.

Zacznijmy od początku, bo tak zazwyczaj zacząć należy. Tym początkiem będzie samotność, wynikająca z życia bez rodziny, bez związku partnerskiego dwojga ludzi, bez przyjaciół czy nawet dalszych znajomych. Od razu można zapytać: brak kogo z wymienionych powyżej może najbardziej doskwierać?

Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Jak wspomniałem wcześniej, każdy czuje inaczej. Kogo najbardziej będzie brakować, zależy wyłącznie od potrzeb. Będą bowiem ludzie, którzy realizują się rodzinnie i jeśli nawet na kilka dni zabraknie żony/męża, partnerki/partnera, czy dzieci, będą czuć się źle, odczują samotność. Zarazem znajdą się tacy, co nie potrzebują związku, dobrze się czują, żyjąc jako single, ale bez znajomych oraz towarzyskich spotkań z nimi, bez imprez, nie potrafią funkcjonować. Samotność pojawi się, gdy tracą znajomych – pozostaje smutek i pustka. 

Kolejną grupę stanowić będą ludzie, którzy samotności nie odczują, dopiero gdy osiągną full opcję – związek partnerski plus wielu przyjaciół i znajomych. Kiedy jakiegoś elementu zabraknie, też jest im źle.

Można analizować każdego „bzika” samotności i potrzebę, również tę chwilową, ale chyba warto bardziej pochylić się nad tymi, którzy czują się samotni, bo brakuje wszystkich typów relacji: rodzinnych, koleżeńskich itp., i zarazem jest to stan permanentny. Powstaje od razu pytanie: jak to możliwe? Przecież nawiązywanie relacji jest łatwe, otaczają nas tłumy, więc jak można mieć problem z samotnością? Niestety dla dużej części z nas to proste nie jest. 

Z mojej obserwacji wynika, że z relacjami jest trochę jak z pieniędzmi. Jeśli na pewnym etapie życia uda się człowiekowi zdobyć status materialny, dający komfort życia na dobrym poziomie, to potem bez problemów można ten status utrzymać, a nawet poprawić. Jeżeli przegapi się pewien etap, włącza się stres, porównywanie do innych. Wg mnie w naszym życiu jest pewne okienko czasowe, kiedy uczymy się zaradności, przedsiębiorczości. Gdy przegapimy ten czas, jest duża szansa, że nie nauczymy się tego nigdy. Odstępstwem od reguły jest sytuacja, gdy ktoś ma wrodzone zdolności do tego. Niemniej to wyjątek, potwierdzający regułę.

Tak jest w moim mniemaniu z budowaniem relacji i umiejętnością ich utrzymania, tak jest z wchodzeniem w związek/związki. Łatwo nawiązywać nowe relacje, gdy ich w życiu człowieka nigdy nie brakowało i nie brakuje, nie mamy bowiem żadnego stresu, ciśnienia. Nowe relacje będą pojawiać się same, jako pochodna tego, że nic nie musimy. Swoboda i otwartość powoduje, że pewne rzeczy dzieją się same. Jeśli masz znajomych i nie zależy Ci na innych, bądź niemal pewien, że ci inni się pojawią. 

Jest w tym mechanizmie pewne niebezpieczeństwo i dotyczy to ludzi w związkach. Nawet tych w szczęśliwych związkach. Wedle moich obserwacji świata, niemal zawsze ludzie będący w związku mogą łatwiej wejść w nową, zbyt bliską relację, która ich związkowi może de facto zagrozić, niż Ci, którzy bardzo chcieliby znaleźć miłość, związek, ale nadmierne „chcenie” ich paraliżuje, podchodzą do tematu jak pies do jeża. Robią plany, co i jak czynić, co powiedzieć, kombinują, analizują, a na końcu przez strach, że coś zrobią źle, nie robią nic. Takie działanie jest w stanie spieprzyć wszystko w przedbiegach i uśmiercić nawet najlepiej zapowiadającą się relację. Dlaczego? Bo oni nie umieją w związki, nie są praktykami, ale teoretykami. Przegapili w swoim życiu czas nauki i spontanicznego wchodzenia w relacje, bez zbytniego zastanawiania się. Szansa, że coś spieprzą, jest tym większa, im człowiek jest starszy i bez żadnych doświadczeń. 

Każdy „związkowy” praktyk, wg mnie, zbuduje coś nowego zarówno, jak „wysypie” mu się aktualna relacja, ale też jest narażony na nieplanowane perturbacje w czasie trwania związku, małżeństwa itd. Swoboda czyni go bardziej atrakcyjnym i „naraża” na bycie obiektem westchnień osoby trzeciej. Kwestia tylko tego, jakie taka osoba ma priorytety, czy będzie dbała o to, co dobre i wykluczy rewolucje czy też uzna, iż znalazła coś lepszego i wywróci wtedy życie do góry nogami, To zapewne temat na kolejne rozważania.

Puentując powyższe zdania – na poczucie samotności w sensie braku ludzi bliskich, wpływają wg mnie dwa czynniki: charakter jednostki, a więc oczekiwania oraz upływający czas, który zmienia każdego z nas i nasze priorytety.

Charakter, bo każdy człowiek czegoś innego oczekuje od innych, od życia, do tego od charakteru zależy, czy mamy problemy z nawiązywaniem relacji czy nie. Nawiązywania relacji można w jakiś sposób się nauczyć, ale pod warunkiem, że czasu na naukę się nie przegapi i że ma się jakieś sukcesy w tym obszarze. Warto zawsze próbować, ale z wiekiem to staje się trudniejsze bez sukcesów, co wpędza w etap zamykania i próby się kończą. Im jesteśmy starsi, tym bardziej analizujemy, działamy mniej spontanicznie. Z czasem zaczyna nam być dobrze samym, więc po co próbować, wkładać wysiłek? 

Kiedy połączymy charakter, który utrudnia nawiązanie relacji, z upływającym czasem, bez relacyjnych sukcesów, niemal pewne jest, że przede wszystkim w obszarze wejścia w związek, jesteśmy w szarej… dupie, zwłaszcza że pula potencjalnych kandydatek/kandydatów na partnera drastycznie spada. Może chwilowe koleżeńsko-imprezowe relacje się pojawią. Będą jednak chwilowe. Może to doprowadzić do permanentnej samotności. Tak rodzi się trwała samotność, życie tylko dla siebie. Bez nikogo obok. Czy ono musi być złe? To znów oddzielny temat. 

Czas na przyjrzenie się poczuciu samotności, pomimo otaczających nas ludzi, przyjaciół, a nawet partnera/partnerki, żony/męża i dzieci. Rozprawmy się z takim specyficznym  samotnikiem, mającym wiele różnorodnych relacji. Znów zapytacie, jak to możliwe? Jest to paradoks, ale wcale nie trudny do wyjaśnienia. Nie ilość ludzi wokół nas wpływa na poczucie samotności lub jej brak. Nie ilość posiadanych rzeczy, pieniędzy wpływa na poczucie bogactwa lub/i szczęścia. Wpływa na to – moim skromnym i wcale nie gwarantującym jedynie słusznej prawdy zdaniem – przede wszystkim i znów nasza mentalność, nasz charakter, oczekiwania, ale też to, jak wartościowe relacje zbudowaliśmy w naszym życiu. Poczucie samotności, pomimo różnorodności i wielości ludzi wokół nas, to znak, że nie mamy blisko siebie właściwych ludzi, mamy ich wielu, ale źle dobieramy nasze znajomości.

Matematycznie z tysiąca jedynek osiągniemy sumę 1000, ale z tłumu idiotów nie zrobimy mędrca, tutaj matematyka zawodzi. Podobnie jest z relacjami – z wielu byle jakich relacji nie pozbędziemy się poczucia samotności. Brakuje bowiem osób, a nawet jednej osoby, która potrafi słuchać, potrafi mówić i, co ważne, rozumie nas. Rozumie nie tylko, kiedy rozmawiamy, śmiejemy się, gdy wszystko jest pięknie w życiu, rozumie też w sytuacji, gdy jest źle, mamy ochotę pomilczeć czy uronić łzę. Gdy ktoś taki będzie przy nas, nigdy nie będziemy samotni. W obszarze relacji międzyludzkich ilość nigdy nie przejdzie w jakość, pamiętajcie o tym.

Wbrew marketingowi prężnych instytucji, obsługujących wymyślonych przez ludzkość bogów, drugiej szansy nie będzie! Nie traćcie zatem czasu i energii na bylejakość, w żadnym obszarze życia, nie tylko w kwestii samotności i dbania o wartościowe relacje. 

Mamy jedno życie, nie spieprzcie tego…

Andrzej Wilkowski / @PotworLatajacy

Podziel się

10 Replies to “„O samotności…”

  1. Drugiej szansy nie będzie….
    Całkowicie się z Tobą zgadzam Potworze.
    W życiu trzeba mieć odwagę. Także żeby przyznać się przed sobą, że tkwimy w złej relacji. Trzeba mieć odwagę, żeby o siebie zawalczyć.
    Dziękuję za ten tekst, za chwilę refleksji.

    1. Gapa ze mnie i dopiero zauważyłem komentarz.
      Właśnie ku refleksji moje słowa były, nie po to, aby moralizować.

    2. Trudny i rozległy temat, moim zdaniem, każdy w jakiś sposób- bardziej, lub mniej świadomie- pracuje na swoją samotność, inwestując w nią przez całe życie. Można mieć szczęśliwą rodzinę i czuć się w niej ogromnie samotnym, można nie mieć nikogo i samotnym się nie czuć. Można być wykluczonym z jakiegoś powodu i czuć się samotnym, Nagorzej jest z samotnymi, którzy terroryzują otoczenie. Znam takich. Uważają, że w zależności od ich potrzeb, mam być do dyspozycji. Pić kawę, słuchać, współczuć i pozwalać się dręczyć. Owszem, czasami mogę, ale absolutnie nie mogę, brać na swoje barki cudzej samotności, spowodowanej paskudnym charakterem. Nie! Bo nie! Za każdą samotnością stoi historia: dobra lub zła i pamiętajmy, że kiedy dopada nas samotność, są wokół nas tacy, którzy również mogą czuć się samotni, i chodzi o to, by wzajemnie się odnaleźć i wesprzeć, bo któż lepiej zrozumie samotnego, jak nie drugi samotny?

      1. Samotność jest nieprzewidywalna totalnie, nielogiczna. Absurdalnie może dotknąć tych otoczonych rodzina i mnóstwem znajomych, a nie dotknie “samotnika” z bezludnej wyspy.
        Wg mnie determinuje poczucie samotności lub brak tego poczucia w 80% charakter człowieka.

    1. W czym jest problem aby samotności sobie dostarczyć?
      Ja umiem sobie jej dostarczać i cyklicznie to czynię 🙂

      1. Jako introwertyk, uwielbiam swoją samotność i nienawidzę, kiedy mnie ktoś na siłę obdarza towarzystwem, wtedy czuję się dopiero samotna i niezrozumiana…

        1. Ja regularnie dostarczam sobie samotności, bo czasami potrzebuje wyłącznie własnego “towarzystwa”.
          Nikt mnie wtedy nie zmusi do otoczenia się tłumem 😉

  2. Trudny i rozległy temat, moim zdaniem, każdy w jakiś sposób- bardziej, lub mniej świadomie- pracuje na swoją samotność, inwestując w nią przez całe życie. Można mieć szczęśliwą rodzinę i czuć się w niej ogromnie samotnym, można nie mieć nikogo i samotnym się nie czuć. Można być wykluczonym z jakiegoś powodu i czuć się samotnym, Nagorzej jest z samotnymi, którzy terroryzują otoczenie. Znam takich. Uważają, że w zależności od ich potrzeb, mam być do dyspozycji. Pić kawę, słuchać, współczuć i pozwalać się dręczyć. Owszem, czasami mogę, ale absolutnie nie mogę, brać na swoje barki cudzej samotności, spowodowanej paskudnym charakterem. Nie! Bo nie! Za każdą samotnością stoi historia: dobra lub zła i pamiętajmy, że kiedy dopada nas samotność, są wokół nas tacy, którzy również mogą czuć się samotni, i chodzi o to, by wzajemnie się odnaleźć i wesprzeć, bo któż lepiej zrozumie samotnego, jak nie drugi samotny?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *