Na co?

W tym roku będą wybory. A przynajmniej mają być, tak wynika z polskiego demokratycznego prawa.

Załóżmy na początek, że będą, wbrew wszelkim możliwościom i zapędom obecnej władzy. Idźmy dalej: nikt ich nie sfałszuje. Stając zatem twarzą w twarz z możliwością powrotu ojczyzny i jej obywateli na ścieżki prawa, co zrobimy? Jakie działania pokażemy bezmyślnemu, acz zjednoczonemu elektoratowi PiS? Na co jesteśmy gotowi? Po kolei:

Słuchacz nr 1

– Wciąż się zastanawiam nad opcją. Chcę zmian, ale nie chcę Tuska. On już był i co z tego wynikło?

Słuchacz nr 2

– Jeśli opozycja się nie zjednoczy, szkoda mojego czasu, i tak wygra PiS.

Słuchacz nr 3

– Mnie jest wszystko jedno, kto siedzi u koryta, ja i tak nic z tego nie mam. Nie wtrącam się w polityczne przerzucanki.

Liczba słuchaczy sięga milionów. I jak to wśród Polaków, generuje niemal tę samą liczbę opinii, do których zresztą każdy ma zagwarantowane prawo. Dobrze byłoby jednak pamiętać, że swoboda wyrażania, czy nawet posiadania własnego zdania nie jest nam dana jak oczy, ręce i nogi w momencie poczęcia. Tę wolność trzeba wywalczyć i nasze pokolenie, które dla siebie i swoich sukcesorów zdołało to zrobić, wie, jak ciężka jest owa batalia. Wy, gorącogłowi starsi, młodsi i najmłodsi dorośli, którzy macie swoje opinie i ciągle jeszcze, choć w coraz mniejszym zakresie, możliwość ich wyrażania, nie musicie walczyć. Wam wystarczy racjonalnie podejść do rzeczywistości, skonfrontować z nią swoje opinie i zrobić z nich jak najlepszy użytek.

Nadchodzące wybory, choć teoretycznie takie same, jak wszystkie inne, będą się znacznie różnić od pozostałych. Od nich bowiem zależy nasze być albo nie być. Jeśli ktoś jeszcze tego nie ogarnął, czas nadchodzi najwyższy. Wybór jest prosty: albo wygra PiS, albo demokracja i wszystkie związane z nią przywileje, także wolność do posiadania opinii. Idąc tym tokiem myślenia, nasuwa się jeden wniosek: aby nie popaść w totalną niewolę, należy zrobić wszystko, co możliwe i wybory wygrać. Nawet, jeśli to oznacza powrót niechcianego Tuska na fotel premiera. Nawet, jeśli opozycja się nie zjednoczy. Nawet, jeśli jest nam wszystko jedno, kto będzie rząd sprawował, bo polityczne przerzucanki tym razem muszą zdetronizować złodziejską zbieraninę chamów i kłamców, pod przywództwem skarlałego moralnie starca.

Dlaczego muszą? Kilka zwykłych słów dla przypomnienia bądź przybliżenia historii wywalczenia demokracji. Przez długie lata, kęs za kęsem, podgryzaliśmy reżim, aby skruszyć jego fundamenty. Wiadomo było bowiem, że frontalny atak mógłby okazać się swoistym powstaniem warszawskim, patriotycznym zrywem, pełnym bohaterskich ofiar i zniszczeń na wielką skalę, rzewliwie być może pamiętanym, opłakiwanym i czczonym, ale nie dającym pożądanych rezultatów. Miłośnicy demokracji byli w tak zastraszającej mniejszości, że ludzie wokół machali tylko ręką. Donkiszoteria. Przecież wy nie macie żadnych szans. Zachęcaliśmy więc: chodźcie z nami, będzie nas więcej. Szanse wzrosną. Na co czekacie? Aż nam karki zegną do samej ziemi? Powoli przybywało chętnych do działania, choć było mozolne, trudne, przesycone strachem i dzień za dniem, kęs za kęsem, kruszyliśmy nienaruszalną dotąd komunistyczną bryłę, sami się przekonując, na co tak naprawdę jesteśmy gotowi.

Później, już po zwycięstwie, nastały długie lata ciężkiej pracy. Demokracja z nieba nie spada, sama się nie wylęgnie, nikt za darmo jej po polach nie rozrzuci. Trzeba było ją siać, podlewać, plewić, bo chwasty wypełzały z przeszłości i dusiły jej delikatne ziarenka; trzeba też było ją zebrać i ponownie siać, aby nie okazała się plonem jednego sezonu. Różnie bywało. Przez wiele lat jednak pracowaliśmy na tyle zawzięcie, że wreszcie Unia, czyli cywilizowany świat, otworzyła nam swe podwoje. Tańczyliśmy wtedy na ulicach, a okna niemal tonęły w unijnych flagach. Jeszcze kilka lat i stara demokracja zachodnia zaczęła się liczyć z nami i naszym zdaniem. Wybierać na wysokie stanowiska polskich polityków. Podziwiać nawet, gdy jako jedyni przeszliśmy przez światowy kryzys tak zwaną suchą nogą. Duma nas rozpierała.

Być może za bardzo, bo jej mgiełka przysłoniła nam realny obraz rzeczywistości, w której wszelkie odpady pokomunistycznej zawiści, nieudaczników czy zwykłych złodziejaszków, ich potomni, krewni i znajomi, gromadzili się wokół cynicznego nieroba, który – choć raz potknął się na własnych kalkulacjach – tym razem wiedział, co zrobić, aby nie było powtórki z tej wątpliwej dla niego rozrywki. Rozplenili się jak wszy, przeskakując z głowy na głowę i zatruwając w nich myśli, mamiąc obietnicami, rzucając kalumnie na ludzi sukcesu, kłamiąc i obrażając wszelką istniejącą inteligencję. Wódz potrzebował brudnych szmat; nie do sprzątania, jak zwykł był mawiać, bo wszak bałaganu nie było. Potrzebował ich, aby nurzali się w szambie i jego zawartość rozrzucali wszędzie tam, gdzie się pojawią. Trzeba przyznać, że zebrał mistrzów w tej dziedzinie. Ze świecą bowiem nam szukać czegokolwiek, co nie byłoby brudne i śmierdzące.

Trudno dziś dociekać, dlaczego ludziom znudził się sukces i postanowili znów wrócić do rynsztoka. Tak się jednak stało i dopuścili do rządów najgorszą opcję, jaką zdrowy rozsądek jest w stanie sobie wyobrazić, a ta, raz dorwawszy koryta, wiedziała, co zrobić, aby się do niego przyspawać. W ciągu ośmiu lat nie tylko zmarnowali kilka dekad ciężkiej pracy budowniczych demokracji, ale wpuścili kraj do rynsztoka, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczał. Śmiejąc nam się w twarz mówią dodatkowo, że mogą więcej. Dna jeszcze nie widać, ale oni wiedzą, jak na nim spocząć.

Dlatego demokracja musi wygrać nadchodzące wybory. Jeśli nie chcemy owego dna doświadczyć, trzeba wypuścić wolność spod buta mafii pisowskiej i znów stanąć do odgruzowywania, później odbudowy.

Będzie bardzo ciężko. Zrujnowana gospodarka wstawać zacznie wolno, niepewnie. Lasy nie odrosną na pstryknięcie palcami. Oświata nie wypuści nagle światłych absolwentów. Kulturze ciężko będzie wypełzać ze szpar, w których chowa się przed ignorancją. Szacunek, raz utracony, długo będzie od nas odwracał swe miłościwe oblicze.

Ogromna większość zrabowanego majątku wspólnego przepadła na zawsze. Pełne kieszenie, czy raczej konta w egzotycznych bankach, pozwolą obecnym tuzom skremować się w Albanii bądź zaszyć w przepastnych krainach Ameryki Południowej, która zmieściła hitlerowskich zbrodniarzy, zmieści też i naszych. Kilku być może rozliczymy, ale będą to raczej płotki, reszta sprawiedliwości umknie. Zostaniemy na wyjałowionym gruncie, z gołymi rękami, zdziesiątkowani ciągłymi kłótniami i podziałami, z watykańskimi wysłańcami, dyszącymi nam za kołnierz, z poczuciem goryczy, bezsensowności, wizją szarych, długich lat, w których znów od podstaw będziemy musieli budować człowieczeństwo. Czy jesteśmy na to gotowi?

Dla pocieszenia powiem tylko, że jeśli w tym roku odzyskamy wolność, szybciej, niż za pierwszym razem staniemy na nogi, bo teraz jest ktoś, kto nam pomoże. To Unia. Pamiętajmy jednak: czas się kończy. Za kolejne cztery lata granica Unii znów może się przesunąć na Odrę, a my, biedni, obdarci, zniewoleni, ale wielce szczęśliwi (bo spróbowalibyśmy powiedzieć, że jest inaczej) będziemy grzać się w kremlowskim słońcu albo wegetować, przerzucani z rąk do rąk różnych satrapów świata. Tego chcecie? Jesteście na to gotowi?

Podsumowując: stajemy silni naprzeciw dyktaturze. Tworzymy jedność, na indywidualizm przyjdzie czas później. Wybory musimy wygrać. Kraj postawić na nogi. Po raz kolejny udowodnić całemu światu, że choć wielu Polaków lubi brać buty w zadek, jako naród jesteśmy jednak coś warci. I życzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu, aby w zdrowiu, choć odosobnieniu, doczekał tych czasów.

Chyba, że… Jak wiele demokratycznych praw, także to znajdzie się w koszu. Niepokojące przesłanki już się przemykają tu i ówdzie. A to zapory na granicach, symboliczne, jednak w pełni wystarczające do usprawiedliwienia wprowadzenia stanu wyjątkowego; a to służby mundurowe mają jakieś tajemnie ćwiczenia; a to wolność zgromadzeń się ogranicza; a to buta rządzących, miast maleć w obliczu widma przegranej, rośnie, jakby pewność pozostania przy korycie była niezachwiana. Już to widzieliśmy. W wykonaniu pałacowego rezydenta, który po sfałszowanych wyborach pił szampana jeszcze przed ogłoszeniem jakichkolwiek wyników, nawet cząstkowych.

Gdyby tak się stało… Czy potulnie zgodzimy się na podobne działania? Pozwolimy brudnym szmatom zapaskudzić kraj tak, że nic i nikt go już nie posprząta? Stulimy uszy po sobie i wyrzucimy dziesiątki lat walki o bezcenne wartości, aby chamskie buty zdeptały je do reszty? Oddamy wolność obecnych i przyszłych pokoleń, aby zaspokoić chore wizje kreatury pozbawionej cojones i cienia honoru? A może jednak nie?

Na co jesteście gotowi?

Na co?

Anna Kupczak @DemosKratos55

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *