Spójrz, to Ja. Pewnego dnia świat przywitał mnie i stałam się istotą ludzką. Zwyczajną. Jak miliardy innych przede mną i zapewne po mnie, jeśli moim współssakom naczelnym z rodziny człowiekowatych nie przyjdzie do głowy pomysł samounicestwienia. Mają wszak ku temu środki.
Spójrz, to Ja, długo nieświadomy istnienia, poznaję siebie poprzez zapachy, dźwięki, smaki i upadki, zanim nie skumam, jak trzymać pion. Bez intencjonalnego wkładu staję się jednostką, indywidualnością, osobnikiem niepowtarzalnym, choć noszę w sobie geny ogromnej ilości wszystkich moich krewnych wstępnych. Wciąż jeszcze przed odkryciem ego, a już potrafię wybrać coś wbrew woli żywicieli i uprzeć się jak osioł.
Spójrz, to Ja, dowiadująca się nagle, że osobnicy w moim otoczeniu nie są wieczni. Tu zabrakło dziadunia, który takie śmieszne miny robił, gdy opowiadał bajki; tu cioteczki, przynoszącej pyszną czekoladę przy każdej wizycie. Nawet kuzynki, która, choć taka jeszcze malutka, umarła na coś tam, czego się nawet wypowiedzieć nie da. Nastaje pierwsze zdziwienie, choć jeszcze nie obawa: czy Ja też umrę? Dlaczego? A może to dotyczy tylko ich, Ja nie umrę?
Spójrz, to Ja, płaczący w kącie i ocierający rękawem krew z nosa, bo osiłek ze starszej klasy spuścił mi manto tylko dlatego, że nie miałem przy sobie kasy, którą chciał zabrać dla siebie. Mama dawała mi śniadanie, zawsze pyszne, więc pieniądze były zbędne. “Masz mieć, gówniarzu! Słyszysz? Wykup się, bo inaczej wciąż będę cię lał”. Wstydziłem się komukolwiek powiedzieć, ale starszy brat zauważył, co się święci. “Mam go zlać?” – spytał wieczorem. Zaprzeczyłem. To byłoby niehonorowe, jest od ciebie młodszy i mniejszy. “Jemu to nie przeszkadza, kiedy bije mikrusów. Ale dobrze, jak chcesz. Nauczę cię obrony i ataku, więcej ci nie podskoczy.” Jak powiedział, tak zrobił. Kilka tygodni później drań dopadł mnie znowu na korytarzu, otoczony sporym wiankiem gapiów i swoich wiernych satelitów. Nawet mnie nie drasnął. Spuściłem mu ciężki łomot, bo nikt go nie bronił, nawet ci, którzy dotąd korzystali z jego wyczynów. Oni uciekli pierwsi. A Ja wpadłem w amok. Jakiś bies mnie opętał, bo okładałem go nawet wtedy, gdy łzy mieszały się z krwią na jego twarzy i łkając, błagał, bym go puścił. Wreszcie ktoś mnie odciągnął i ancymonek uciekł, a Ja, triumfując, potoczyłem wokół wzrokiem, upewniając się, że wszyscy widzieli, co ich czeka, jeśli jeszcze raz ktoś mnie zaczepi.
Spójrz, to Ja. Niedawno umarła moja mama, zostałem z ojcem, który z rozpaczy zaczął tak pić, że w domu często była pusta lodówka. Nie wyobrażacie sobie nawet, do czego jest zdolny głodny człowiek, także mikrych rozmiarów. Gdy żołądek już tak doskwiera, że łzy same lecą, w głowie się kręci i jedzenie, jakiekolwiek, jest jedynym tematem, o którym możecie myśleć, zaczyna się batalia o przetrwanie. Za wszelką cenę. I w ukryciu, nikt nie ma prawa o tym wiedzieć, taki wstyd. Wymyślacie więc sposób: będziecie wymuszać pieniądze od słabszych, wtedy żołądek się napełni. Bandzie chętnych do ochrony za współudział w zyskach oczywiście opowiadacie jakieś farmazony, wszak macie im zaimponować, a nie wzbudzać litość. Wszystko się układa. Gdy ojciec przyniesie jedzenie, którego starczy może na dwa, trzy dni, zostajecie w domu, żeby trochę oszczędzić biednych smarkaczy. Problem zaczyna się wówczas, gdy któryś z nich wie, jak się bronić. Wtedy liżecie rany i znów jesteście samotni, bo pokonanych nikt nie chce za kumpli. Wszystko przerobiłem. Miałem jednak trochę szczęścia. Pewnego dnia ten, co raz ja go pobiłem, a później on spuścił mi łomot, zauważył, że wyciągam ze śmietnika resztkę bułki i ogryzek z jabłka, pochłaniając je łapczywie. Chciałem zapaść się pod ziemię. On nic nie powiedział, tylko podszedł, wyjął z torby swoje wspaniałe śniadanie i dał mi je, uśmiechając się serdecznie, bez ironii. Od tego czasu przynajmniej raz dziennie jem porządny posiłek, bo on przynosi dwa śniadania i jedno oddaje mi tak, aby nikt nie widział. Czy zdołam mu się kiedykolwiek odwdzięczyć?
Spójrz, to Ja, do wczoraj najszczęśliwsza młoda kobieta na świecie. Zaręczona z cudownym mężczyzną, miłością mego życia, data ślubu wyznaczona. I pod sercem rośnie ktoś, oby zdrowo. I niech koniecznie będzie podobny do tatusia. Aż tu nagle, z przyczyn dla mnie niezrozumiałych, on oświadcza, że zrywa zaręczyny i odchodzi bez wytłumaczenia. Przepłakałam noc, najciemniejszą w życiu, choć księżyc parzył niemiłosiernie swoją pucołowatą pełnią. I co Ja mam teraz zrobić? Jak sobie dam radę? Czy tęsknota za ukochanym mnie nie zabije? A może sama powinnam to zrobić? Po co ma zabierać innym powietrze ktoś taki, jak Ja? I to maleństwo, cóż za start w życiu mu szykuję, rodząc je wbrew wszelkiej nadziei? I co Ja mam teraz zrobić?
Spójrz, to Ja, wciąż uciekający od wszystkiego, po jednym błędzie, popełnionym w młodości. Znów mnie dopadli. Jak – pojęcia nie mam. Zwiałem na drugi koniec kraju, zmieniłem personalia, wygląd, nawet zawód. Osiągnąłem stabilizację, nawet przestałem już oglądać się za siebie. Spotkałem kogoś. Kobietę wartą wszelkiego poświęcenia. Och… Nie wyobrażacie sobie nawet, jak byliśmy szczęśliwi. I to maleństwo, które miało być najwspanialszym dzieckiem świata. A oni wyrośli, jak spod ziemi. Nie wiem, czy ją już też namierzyli, na wszelki wypadek znów uciekłem. Tym razem z kraju. Może kiedyś odzyskam oboje. Piję, bo męczy mnie okrutnie myśl, że tak ją zostawiłem bez słowa, ale czy mogłem cokolwiek powiedzieć? To dla ich dobra. Da sobie radę, jest zaradna. Piję jednak, bo dręczy mnie i jej krzywda, i moje draństwo, nawet jeśli popełniłem je dla dobra obojga.
Spójrz, to Ja. Właśnie, po trzydziestu latach zwijam swój mały sklepik z garmażerią, choć dotąd żyliśmy z niego, bo klientów na wyroby mojej żony nigdy nie brakowało. Muszę zamknąć, bo ceny prądu i gazu niemal już puściły nas z torbami.
Spójrz, to Ja. Patrzę na swojego wnuka, który jest poddawany ostracyzmowi w szkole tylko dlatego, że nie chodzi na religię i ma chłopaka. Dyrektywy odgórne udzieliły się wszystkim, także młodym ludziom. Nachalna propaganda, dzień po dniu, godzina po godzinie, miesza beton we wrażliwych umysłach, bez zastanowienia, do czego to może doprowadzić.
Spójrz, to Ja. Chcę wszystko scentralizować, aby jak najwięcej budżetowych pieniędzy wpadło bezpośrednio do kieszeni, mojej i ziomali. Ludzie idą z torbami? A co mnie to obchodzi. Podobno koleś, który kiedyś karmił mnie, utrzymując przy życiu, też zbankrutował. Dziwne. Przez chwilę poczułem się poruszony i chciałem biec, aby pomóc, gdy nagle przypomniałem sobie, że on na nas nie głosował. A to niech zdycha.
Spójrz, to Ja. Szkoła musi spełniać nasze, partyjne zadanie. I kościelne. Chrześcijaństwo jest powołaniem, zaniesiemy go na cały świat. Młodzi od zarania życia muszą wiedzieć, gdzie, jak i z kim trzymać, bo inaczej rozpleni nam się wróg, z którym później nie damy sobie rady. Wprowadzę wszelkie zmiany, które wychowają następne pokolenia w myśl naszej linii myślenia. Patrzę na swego wnuka, który odstaje od zdrowej tkanki i myślę sobie: jak ta suka wychowała nasze dziecko, że zrodził się z niego taki śmieć? Dobrze, że ich zostawiłem i nikt dziś mnie z nimi nie kojarzy.
Spójrz, to Ja. Jestem lekarzem, nauczycielką, biznesmenem, spawaczem, śpiewaczką, sprzątaczką. Mam setki innych zawodów i w każdym przypadku inne życie, inny pogląd na świat, inną osobowość. Żyję tak, jak potrafię, już w pełni świadoma, że nic nie zostało dane mi na zawsze.
Spójrz, to Ja. Patrzę na swój kraj, który coraz szybciej stacza się po równi pochyłej. Patrzę na ludzi wokół, znikających w czeluściach srogiej rzeczywistości jeden po drugim. Moja świadomość narasta. Coraz dotkliwiej odczuwam wszelkie zło, którego doświadczyłem bądź byłam sprawcą. Coraz częściej myślę, że gdzieś musi być granica chamstwa, podłości, złodziejstwa, kłamstw. Musi, prawda? Czy nie? Może owe przymioty nie mają żadnych granic? Co zatem zrobić, by znikły z życia?
Spójrz, to Ja. Już wiem, że nie znikną, ale można je znacznie ograniczyć. Nie oczekując wdzięczności, pomocy innych, wbrew wszystkiemu i wszystkim, muszę zakasać rękawy i brać się do pracy. Mimo wszystko dzielić się tym, co mam. Wychować dziecko na wrażliwego człowieka, z dala od indoktrynacji wszelkich ideologii. Nie pozwolić nawet tym, których kiedyś kochałam czy im pomogłem na odebranie nam wolności i podstawowych wartości międzyludzkich. Muszę, tu i teraz, dzielić się swoją troską o przyszłość i dawać przykład leniwym, niezdecydowanym, zniechęconym, że warto działać na rzecz tej walki.
Spójrz, to Ja. Przyjrzyj się dobrze, bo ty to także Ja. Muszę ratować rzeczywistość, bo jest moja. Moje jest to jedno życie, które mam. Moi są rodzice, moje dzieci, moja świadomość, moje decyzje, moje pole działania. Mój świat, mój kraj, moje miasto lub wieś. Mój dom, moje zdrowie, moje rozrywki. Moja wdzięczność lub jej brak. Moje poświęcenie, moje niedowidzenie tam, gdzie jest to wygodne. Moja radość. Moja złość. Mój kawałek podłogi, jak śpiewał kiedyś Mr. Zoob. Moje być albo nie być. Jestem w milionach, więc i decyzje milionów są moje. Także, a może właśnie przede wszystkim, przy najbliższych wyborach.
Spójrz, to Ja.
Anna Kupczak @DemosKratos55