Moja Żelazna Dziewica, czyli co mi w duszy gra

Jest taka grupa muzyczna, w której utworach zakochałem się od pierwszej płyty. Kolega miał ojca za granicą, na tak zwanym Zachodzie, który przysyłał mu płyty. I tak nastoletniemu wówczas chłopcu wpadł w ręce pierwszy album maszyny do tortur, Żelaznej Dziewicy, czyli po prostu Iron Maiden.

  Od samego początku grupa zaznaczyła, że chce przekazać coś więcej niż rymy typu

Za stodołą, gdzieś na płocie
Kogut gromko pieje.
Zaraz przyjdę, miła, do cię
Ino się odleję.


  jak piętnaście lat później w opowiadaniu Coś się kończy, coś się zaczyna napisał  Andrzej Sapkowski. 

    Już na pierwszej płycie wydanej w 1980 roku, a zatytułowanej po prostu   Iron Maiden , mamy odniesienia literackie, choćby w utworze Phantom of the Opera, nawiązującym do słynnej książki Gastona Leroux pod tym samym tytułem. Z kolei do czego nawiązuje, lub może nawiązywać instrumentalny utwór Transylvania nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. A jeśli trzeba, to od tego jest wujek G.

    Kolejna płyta Killers, która ukazała się zaledwie rok później nie rozczarowała, a wręcz przeciwnie. Już otwierający ją instrumentalny utwór  Idy marcowe (The Ides of March) dawał pole do popisu wyobraźni, która mogła poszaleć przy kolejnym utworze bez słów pod tytułem Genghis Khan.  Perełką wówczas okazało się dla mnie Murders in the Rue Morgue, kompozycja inspirowana utworem pod tym samym tytułem napisanym przez Edgara Allana Poe, twórcę, którego wszystko, co zdołałem znaleźć wydane po polsku, przeczytałem kilka lat wcześniej.

     Mija kolejny rok i zostałem powalony na kolana trzecim albumem grupy. Następuje zmiana wokalisty, Paula DiAnno zastępuje Bruce Dickinson i to był strzał w dziesiątkę. Znacznie bardziej pasująca mi pod względem linii melodycznych płyta The Number of the Beast przyniosła osiem ikonicznych utworów, ale po latach chciałem wyróżnić jeden, a mianowicie Run to the Hills, który moim zdaniem nic nie stracił na aktualności, mimo że w marcu minęło 40 lat od ukazania się płyty.  Ciężko mi przełożyć tytuł na polski, tak by oddać zawartość utworu, najbliżej chyba będzie „Uciekajcie w góry”.

   Kompozycja basisty Steve’a Harrisa, głównego mózgu ekipy, poświęcona jest eksterminacji północnoamerykańskich Indian przez białego człowieka, choć z nazwy wymieniony jest tylko szczep Cree.

White man came across the sea
He brought us pain and misery


Tak zaczyna się tekst utworu:  Biały człowiek przybył poprzez morze przynosząc nam ból i nędzę. Dziś kacapy Putina próbują wyrżnąć naród ukraiński  pożądając ziemi i bogactw naturalnych…

  Po olbrzymim sukcesie trzeciej płyty zespół , po znów rocznej zaledwie przerwie, wydaje kolejną, ponownie platynową w Wielkiej Brytanii, USA i Kanadzie. Piece of Mind rozpoczyna utwór Where Eagles Dare  będący tym razem filmowo-literackim odniesieniem, bo przecież Tylko dla orłów, to zarówno film z Richardem Burtonem i Clintem Eastwoodem, jak i książka Alistaira MacLeana, który napisał scenariusz do tego przeboju kinowego. 

 Wielkim hitem okazuje się Flight of Icarus tym razem mający korzenie w greckim micie o Dedalu i Ikarze. Co ciekawe, na okładce singla z tą kompozycją maskotka zespołu Eddie wydaje się zabijać przy pomocy miotacza płomieni tytułowego Ikara, którego sylwetka na tej grafice bardzo przypomina logo Swan Song, wytwórni płytowej Led Zeppelin. Według słów Dereka Riggsa, twórcy Eddiego, to ukłon w stronę legendarnych Zeppelinów.  Z utworem tym wiąże się też taka ciekawostka, że polscy fani Iron Maiden zorganizowali się pocztą pantoflową (przypominam, choć niektórzy mogą w to nie uwierzyć, że w 1983 roku nie było smartfonów ani internetu) i dzięki zmasowanej akcji wysyłania kart pocztowych zdołali wepchnąć Lot Ikara  na 10 miejsce Listy Przebojów Programu III Polskiego Radia.

    Będący ciekawą grą słów tytuł płyty (piece = fragment, kawałek, peace = spokój, of mind = umysłu) sugerował interesującą zawartość, no i taka też była.  Revelations (Objawienia) rozpoczyna cytat z Gilberta Keitha Chestertona znanego m.in. jako twórca Ojca Browna, rzymskokatolickiego księdza detektywa, a dalej to już sobie poszperajcie…  The Trooper odnosi się do Szarży lekkiej brygady, nieudanej akcji w czasie wojny krymskiej. Teledysk zawiera sceny z filmu  The Charge of the Light Brigade z 1936 roku z gwiazdami Olivią de Havilland i Errolem Flynnem.  Quest for Fire to z kolei nawiązanie do filmu Walka o ogień,  To Tame a Land do Diuny Franka Herberta…

   Kolejny rok i kolejna płyta. Powerslave, tytułowy utwór , oraz okładka albumu, to odniesienie do starożytnego Egiptu i jego mitologii, ale płyta wcale nie jest tą treścią zdominowana.  Pierwszy utwór, Aces High, przedstawia punkt widzenia pilota RAF w czasie Bitwy o Anglię. Drugi,  Two Minutes to Midnight, to protest  przeciwko wojnie nuklearnej i komercjalizacji wojny jako takiej. Tytuł  jest oczywistym przywołaniem Zegara Zaglady.  

   Największą niespodzianką dla mnie był jednak utwór z drugiej strony płyty (słuchaczom mp trójek przypominam, że płyta winylowa posiada dwie strony),  Rime of the Ancient Mariner, prawie 14-minutowy utwór oparty na poemacie Samuela Coleridge’a pod tym samym tytułem.

   Promujący tę płytę World Slavery Tour rozpoczął się w Warszawie, w sierpniu 1984 roku, co było niezwykłym wydarzeniem za wciąż mocno trzymającą się żelazną kurtyną.  Tournée  skończyło się dopiero w lipcu 1985 i na następną płytę trzeba było czekać kolejny rok. 

   Okładka Somewhere in Time przestawia Eddiego w futurystycznym świecie inspirowanym środowiskiem z filmu Łowca androidów i zawiera całe mnóstwo różnych smaczków, jak choćby Ancient Mariner Seafood Restaurant, czy Bradbury Towers…

 Utwór  Wasted Years traktuje o alienacji i tęsknocie za domem będąc w pewien sposób odzwierciedleniem problemów związanych z roczną trasą koncertową ekipy. Nie mogło oczywiście zabraknąć odniesień literackich. Na podstawie  short story Alana Sillitoe Samotność długodystansowca powstał także film fabularny, a The Loneliness of the Long Distance Runner otworzyła drugą stronę płyty.  Proza Roberta A. Heinleina, a konkretnie powieść SF Obcy w obcym kraju przełożyła się na ponad poęcioipółminutowego Stranger in a Strange Land.  Nie zabrakło również historii, na zakończenie, w najdłuższym utworze albumu podarowano nam nieco „przygód” Aleksandra Wielkiego.

  Trasa Somewhere in Tour promująca to wydawnictwo przebiegała m.in. przez Zabrze, gdzie 19 września 1986 toku miałem przyjemność zobaczyć Irons na żywo…


C.d.n. … Być może… Jeśli zechcecie…

Podziel się

One Reply to “Moja Żelazna Dziewica, czyli co mi w duszy gra”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *