Made in Heaven, cz.1.

Wykopalista nr 15: Made in Heaven, część pierwsza.

Zapewne niewiele osób spodziewało się, że po śmierci Freddiego usłyszą jeszcze jakiś nowy materiał z jego udziałem, ale stało się. Cztery lata po jego odejściu ukazał się album Made in Heaven.

Wydawnictwo to posiada inną okładkę na CD, a inną na winylu. Zdjęcie na okładkę CD zostało zrobione o zmierzchu, a na okładkę LP o świcie. Oba zostały jednak zrobione w tym samym miejscu, nad Jeziorem Genewskim w Montreux i przedstawiają rzeźbę Frediego autorstwa czeskiej artystki, Ireny Sedleckiej, członkini Royal British Society of Sculptors, zmarłej 4 sierpnia 2020 roku. Ta rzeźba z Montreux posłużyła jako wzór statuy Freddiego, którą umieszczono przed Dominion Theatre w Londynie z okazji premiery musicalu We Will Rock You.

Roger Taylor dla magazynu Q, 1995 r.:  Przez dwa lata nie chcieliśmy stawić czoła pytaniu, czy jesteśmy w stanie się tego podjąć. To było dla nas coś zbyt emocjonalnego… przez dwa lata uciekaliśmy od projektu, aż w końcu w 1993 roku zdecydowaliśmy się to zrobić.

Okładka CD

Początki pracy nad tym albumem były dość nerwowe. W czerwcu 1998 roku w rozmowie z magazynem Guitar and Bass Brian May wspominał: W rzeczywistości, kiedy pojechałem na trasę „Back To The Light”, usłyszałem, że pozostali członkowie Queen już podjęli decyzję o kontynuacji tego ostatniego albumu, nawet nie pytając mnie o zdanie. (…)  Nie byłem przekonany, czy wydanie tego albumu było dobrym pomysłem. Gdy tylko usłyszałem tę wiadomość, skontaktowałem się z Rogerem i Johnem, aby przekazać im moją dezaprobatę. Na to odpowiedzieli, że jeśli mi nie pasuje, to będą dalej pracować  beze mnie!

Musicie przyznać, że musiało być ostro.

Byłem już wściekły, że tak mnie potraktowano, ale nawet to było niczym w porównaniu ze złością, jaką miałem po wysłuchaniu tego, co nagrali na taśmę podczas mojej nieobecności –  to była naprawdę katastrofa! To z tego powodu znowu znalazłem się w studiu, ze wszystkimi taśmami, które miałem, ze skrawkami  kawałków, których nie mieliśmy czasu dokończyć z Freddiem. Zacząłem pracować nad nielicznymi fragmentami wokali istniejącymi na taśmach za pomocą programu Pro-Tools i próbowałem odtworzyć to, co mogłoby być ostateczną wersją, gdybyśmy kontynuowali nagrywanie „normalnie”.
– kontynuował wspomnienia May.

Chyba jednak dobrze, że John Deacon i Roger Taylor tak zezłościli Maya, bo dołączył do projektu, który dał nam sporo pociechy i okazał się fantastycznym wydawnictwem.

Okładka LP

Po kilku tygodniach pogodziłem się z pozostałymi członkami grupy i wróciliśmy do wspólnej pracy nad dokończeniem projektu. W sumie potrzebowaliśmy osiemnastu miesięcy w studio i morderczej pracy na komputerach, aby osiągnąć nasz cel. To półtora roku nurkowania prosto w Queen, ze wszystkim, co się z tym wiąże, jak emocje, i spędzenie tysiąca godzin przed ekranem komputera dosłownie mnie wyczerpało. – mówił Brian, który musiał przerwać pracę nad swoim drugim solowym albumem  – Nie byłbym w stanie połączyć tych dwóch projektów jeden po drugim.  Ostatecznie Another World ukazał się trzy lata po Made in Heaven.

Producent David Richards w rozmowie z  niemiecką wersją magazynu Rolling Stone  z grudnia 1995 roku mówił: Spełniliśmy ostatnie życzenie Freddiego. Chciał tworzyć muzykę do ostatniej sekundy, chciał śpiewać. To była trudna sytuacja dla nas wszystkich, ale przede wszystkim dla Freddiego, ale bardzo chciał, żeby ten projekt został dokończony, choć wiedział, że album ukaże się po jego śmierci.

Płytę rozpoczyna It’s a Beautiful Day, utwór umieszczony na niej dwukrotnie. Raz na otwarcie właśnie, a potem jako jedenaste z kolei nagranie It’s a Beautiful Day (reprise), w cięższej aranżacji i o ponad pół minuty dłuższe.  Początki tego utworu sięgają jednak kwietnia 1980 roku i sesji nagraniowych do płyty The Game.  Wówczas to Freddie stworzył klip dźwiękowy, w którym eksperymentuje na fortepianie.


Na użytek Made in Heaven  został przedłużony o około minutę, a w aranżacji swoje palce maczał John Deacon. W końcówce tej klasycznie brzmiącej wersji słychać krótki orkiestrowy fragment cody z utworu La Calinda angielskiego kompozytora  Fredericka Deliusa.


W tę ciężej zaaranżowaną repryzę są za to wmontowane sample z Seven Seas of Rhye, króciutkiego, instrumentalnego utworu kończącego pierwszą płytę grupy, a w wersji z wokalem także drugą, oraz Yeah, słowo które wypowiada Freddie, wycięte z kompozycji Action This Day  pochodzącej z płyty Hot Space.  Swoją drogą to Yeah,  stanowiące czterosekundowy song (?) najkrótszy w historii grupy, znajduje się jako „ukryte” nagranie na CD bezpośrednio po repryzie. Co ciekawe, Yeah, kończące winylowe wydanie płyty, na której też nie jest wymienione, ma trwać 15 sekund…


Ciąg dalszy nastąpi, a Seven Seas of Rhye zasługuje na osobny felieton, więc może kiedyś…

Zdjęcie u samej góry to praca S. Wernera CC BY-SA 3.0

Jeśli podobał Ci się mój tekst, to proszę kliknij w link i postaw mi kawę.

https://buycoffee.to/appiotr

Podziel się

2 Replies to “Made in Heaven, cz.1.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *