Kukiełki

Dziecięciem byłam w czasach, gdy do powszechnych zabaw zaliczało się wystawianie sztuk, najlepiej przy pomocy lalek. Rodzice czytali nam codziennie. Sami szybko zaczynaliśmy to robić, więc inspiracji nie brakowało. Czasem przedstawialiśmy znane bajki, żeby inne dzieciaki – te siedzące na widowni – zachęcić do wspólnej zabawy. Najczęściej jednak po pomysły sięgaliśmy do własnej wyobraźni, której nigdy nam nie brakowało.

Proces powstawania „dzieła” był bardzo podobny do „prawdziwego” teatru lalkowego. Najpierw tekst z rozpisem postaci, później produkcja kukiełek (były też gotowe, ale większą frajdę mieliśmy, robiąc je sami, czasem przy pomocy babci); następnie próby, oczywiście po dłuższej kłótni, kto którą kukiełką będzie poruszał i dawał jej głos (nikt nie chciał odgrywać „tych złych”), aż wreszcie ustawienie „sceny”, zaproszenie gości z kilku sąsiednich kamienic i premiera przedstawienia.

Żadna inna zabawa nie dawała mi większej uciechy.

Kukiełki nie miały długiego żywota. Robione z gałganków, waty, patyczków, papieru kolorowanego i plasteliny, wytrzymywały najwyżej dwa, trzy spektakle. Nie musiały dłużej, bo szybko nam się nudził temat i nadchodził czas na nową premierę, a ta wymagała nowych postaci. Czasem przerabiało się stare, jeśli wciąż były całe, ale zwykle wędrowały do kosza po „zdjęciu spektaklu z afisza”, bo do niczego się nie nadawały.

Jak wyglądała podobna produkcja? Zawsze zaczynało się od głowy. Konkretnej wielkości kawałek materiału, zwykle prostokątny albo okrągły, wypychało się watą i wiązało na dole sznurkiem lub nićmi tak, aby przód był gładki. Doklejając zrobione z kolorowego papieru oczy, nos i usta, dawaliśmy kukiełce twarz, czyli życie. Czasem korzystaliśmy z innych kawałeczków materiału, ale te trzeba było przyszyć, więc kto babci nie miał pod ręką, czy innej mamy lub cioci, był skazany na kolorowanki. Włosy stanowiły sznurki, u postaci dziewczęcych zwykle zaplecione. Jeśli postać miała mieć nakrycie głowy (kapelusz, śmieszną czapę czy chustkę wiązaną pod szyją), włosów nie robiło się wcale. Najwyżej grzywkę.

W dalszej części produkcji w głowę wbijało się długi patyk, do którego trzeba było zamocować ręce i – jeśli postać miała być męska – nogi. Ta część była najtrudniejsza, dla mnie przynajmniej. Patyki często albo się łamały, wiązane zbyt mocno, albo nie chciały trzymać. Nauka wiązania krzyżowego zajęła mi trochę czasu… Później już było z górki. Wata, szmatki, nici i wyobraźnia. Komplet kukiełek do wymyślonego przez siebie spektaklu, ułożony równiutko i czekający prób, zawsze wywoływał pęcznienie mojego serca. Duma. I radość. Dodam jeszcze, że autor wystawianego dzieła zawsze kukiełki robił bez pomocy innych dzieci. Z prostej przyczyny: nigdy nie było zgody co do kwestii, kto jaką kukiełkę ma wykonać (jak przy rozdawaniu ról), a i sam wygląd zwykle był raczej niemożliwy do ustalenia. Dlatego nie utrudnialiśmy sobie życia. Każdy puszczał wodze wyobraźni na własny rachunek, a reszta później nie zgłaszała uwag, bo w taki sposób nigdy niczego nie udałoby się nam „wystawić”.

Kukiełki z reguły nie posiadały uszu, bo po co się wysilać, skoro to miejsce na ich szmacianych łepetynach zwykle zakrywały sznurkowe włosy bądź nakrycie głowy. Dostawały je tylko zawadiackie główki. Czasem, jeśli były mniejsze, nie doklejaliśmy im ust. Oczy i nos, zwykle charakterystyczny, były ważniejsze. Więcej mogły powiedzieć, niż usta.

Część z nas miała młodsze rodzeństwo. Nie byłoby w tym nic niestosownego, gdyby owi „smarkacze”, jak nazywaliśmy ich wtedy z głęboką pogardą osób „prawie” dorosłych, bo już chodzących do szkoły, trzymali się z daleka od nas i z trudem zrobionych kukiełek. Jednak ich ulubioną zabawą było niszczenie naszej pracy, czyli podstępne i kryjome pozbawianie kukiełek a to nosa, a to ust, a to oczu. Całości nie niszczyli, bo za karę nie oglądaliby przedstawienia. Jednak takie wywołanie popłochu w dniu premiery niemal zawsze miało miejsce. Czasem odkrycie szkód następowało zbyt późno, aby wycinać i przyklejać nowe oczy czy usta; wtedy malowało się je stalówką i atramentem (młodszym podrzucę tylko, że o mazakach wówczas nikt jeszcze nie słyszał), bo pędzel i farby zwykle zostawiały na buzi jedną plamę, kolorową, a jakże, jednak brzydką i niepożądaną.

Zabawy kukiełkami skończyły się tuż po pierwszym pobycie w „prawdziwym” teatrze, gdzie „prawdziwi” aktorzy przedstawiali zmyślone, ale jakże też „prawdziwe” historie. Lalki wylądowały w pudłach („może się kiedyś jeszcze przydadzą”) albo na śmietniku. Teraz, oprócz tekstu, trzeba było przygotować kostiumy dla ludzi i dekoracje. Część dzieciaków rezygnowała z zabawy, bo co innego trzymać lalkę i mówić z ukrycia, a co innego samemu pokazywać się oczom innych. Nie każdy potrafił. Przybywało jednak nowych; takich, których nie interesowały kukiełki, bo nie potrafili ich zrobić, za to miny i pozy przed lustrem opanowane mieli do perfekcji, więc nadszedł czas, by pokazywać je też innym.

Wspominam tamte czasy, patrząc na naszą obecną rzeczywistość. Teatrzyk kukiełkowy jako żywo.

„Paczka” z jednego podwórka tworzy sobie posłuszne i bezwolne kukły. Zaczyna od głów, do których drutem sączy propagandę, manipuluje nimi i pozbawia życiowych atrybutów. Masz słuchać, co mówimy, bo jak nie, to wyślemy młodszego zbója, żeby ci uszy oberwał. Masz milczeć, bo stracisz zdolność mówienia. A jeśli chcesz patrzeć, to wzrokiem przychylnym, bo znów wyślemy takich, którzy lubią oczy wydłubywać.

Odwróć wzrok, gdy łamiemy prawo. Okradamy budżet. Niszczymy lasy, rzeki, przedsiębiorstwa, ludzi. Sprzyjamy nazistom, faszystom, homofobom. Zabijamy matki, bo płód jest ważniejszy. Ośmieszamy kraj na całym świecie. Zaprzepaszczamy z trudem wywalczoną pozycję ojczyzny w Unii Europejskiej. Odwróć wzrok, bo stracisz oczy.

Zatkaj uszy, gdy mówimy brednie. Kłamiemy. Szczujemy. Wymyślamy oskarżenia, by niszczyć tych, którzy wciąż patrzą, bo nasz zbój nie zdołał im oczu wydłubać. Dzielimy społeczeństwo. Zatkaj je, bo już nic nigdy nie usłyszysz.

Zachowaj milczenie, gdy ciężko wypracowane przez naród, wspólne pieniądze, pakujemy w tłuste zadki własne, naszych krewnych, znajomych, a także kleru, który chyba nigdy dość mieć nie będzie. Nic nie mów, gdy oszukujemy emerytów, mamiąc ich pięknie brzmiącymi trzynastkami czy nawet trzydziestkami, tymczasem coraz więcej wyciągając im z portfeli. Milcz, gdy przestajemy leczyć, nawet dzieci, bo co nam po cudzych bachorach, niech się rodzice martwią. Kasa nam się należy, nie im. Jeśli nie chcesz zamilknąć na wieki, usta trzymaj zamknięte.

Pozbawiając swych kukiełkek oczu, ust, uszu, nawet nosa, pozbawiają je twarzy, a tym samym – życia. A przynajmniej do niego chęci.

Ale to nie wszystko. Trzeba jeszcze klaskać. Głośno bić brawo, aby cały świat zobaczył, jak nas kochacie i jak wam dobrze, gdy wyciągamy wam poduszkę spod głowy, żebyście szybciej mogli skonać. Wszak to miłosierdzie z naszej strony. I uważajcie, bo możemy wam też połamać ręce. Prawda, wodzu? Nie ma wszak znaczenia, czyim i jakim kosztem ograbi się kraj, ważne, by władzy nie oddać nigdy. Bogacić się i puchnąć. Zasmradzać piękną rzeczywistość. Odbierać. Brać. Chapać. Napychać kieszenie. Konta. Robaczywieć do upadłego. Deptać. Niszczyć. I słuchać, jak wdzięczy, zasmrodzony, okradziony, raczony robaczywymi poglądami, zdeptany i zniszczony naród klaszcze, bo tak mu dobrze.

Nie przypuszczałam, że istnieje na świecie coś, co mogłoby zmienić moje radosne wspomnienia o kukiełkach. Do głowy mi nawet to nie przyszło. Choć w zasadzie niesłusznie ulegam zdziwieniu, wszak nie ma na świecie takiej rzeczy, której nie mogliby zniszczyć. Prawda, wodzu? Coraz częściej to okazują.

Cały problem polega na tym, że kukiełek przybywa. Jeśli nawet nie klaszczą, to przynajmniej przymykają oczy. Jeśli słuch zachowały, ust im zabrakło. Kręcą się tylko w kółko na swych patykach, sięgających od ręki animatora aż do głowy, pełnej waty w miejscu mózgu i nie potrafią uniknąć mdłości, które zwykle występują przy zbyt intensywnym wirowaniu. A niegrzeczne, choć już wyrośnięte, bachory wciąż chętnie czegoś ich pozbawiają.

Od jakiegoś czasu szukam kukiełek, które jeszcze rokują, szkoda je wyrzucać, mogą się przydać. Dorabiam im uszy, doklejam usta, otwieram oczy, przyprawiam nosy, bo swędem, niekoniecznie psim, wiele można rozeznać. Jeśli po tych zabiegach choć jedna z kukiełek wróci na scenę, ale już kierowana właściwą ręką i odpowiednią treścią, uznam to za sukces. Nie trzeba aż tak bardzo martwić się czasem. Jeśli nie zdążymy wyciąć i przykleić nowych, zawsze można domalować. Dziś jest łatwiej, mamy wszak mazaki. Ratujmy, ile się da. Nie pozwólmy niszczyć pięknych wspomnień, marzeń i przyszłości.

Ktoś powie, że się powtarzam, nawołując wciąż do otwarcia oczu choć jednej osobie z własnego otoczenia. Owszem, wiem. To działanie celowe, aby dotrzeć do jak największej liczby osób. Z pewnością każdy z was ma wokół siebie teatr okaleczonych kukiełek, poruszanych zbrodniczą ręką grabieżcy i oszusta. Nie da się uratować wszystkich. Jednak – pozwolę sobie na parafrazę – kto niszczy jedną osobę, niszczy całą ludzkość. A kto ratuje…

Wolność, słyszę. Niech każdy robi, co chce. Wybiera, kogo chce, wciąż brzmi w moich uszach. Wolność. I ja tego nie neguję, wszak optuję za demokracją, a takie są jej zasady. Kiedy jednak kraj ginie, stacza się w przepaść, niknie na naszych oczach, trzeba sobie własną wolność na chwilę schować do kieszeni i ratować to, co jeszcze zostało, aby natychmiast rozpocząć proces odbudowy. Póki jeszcze jest czas. Szansa. Następnej już nie będzie. A później, po odzyskaniu demokracji, możemy znów wyjąć wolność z kieszeni i głosować, na kogo się chce. Rozmawiać z ludźmi. Wyciągać wnioski. Wybrać to, co wydaje się najbardziej słuszne.

I nie wolno tracić nadziei. Oni tylko na to czekają. Tę bowiem ukraść najtrudniej, choć nie jest to niemożliwe. Wiedzą o tym. Wyrzucą wszystkie trofea za zrabowaną nadzieję. To jest cel. Właściwy tym, którzy mają w sobie tylko jedno uczucie – nienawiść. Prawda, wodzu?

Wszak nadzieja umiera ostatnia. Po niej już znikniemy my. Zostaną bandyci i kukiełki, które i tak nie mają długiego żywota. Czort z nimi. Zrobi się nowe. Wyedukuje, jeśli można użyć szlachetnego słowa wobec niecnych działań. Będą jeszcze bardziej posłuszne.

A świat spuści na nas zasłonę milczenia.

Anna Kupczak @DemosKratos55

Podziel się

One Reply to “Kukiełki”

  1. Kukiełka, marionetka, pacynka, oto czym jesteśmy. Byle kałdun był pełen i dawali; więcej i więcej, aż do wypęku.
    Tępe, bezmyśne, chciwe gęby, bez pomysłu na swoje życie, ale zawsze z pomysłem na cudze…
    Bezkrytyczne w swojej narracji i gloryfikujące autorytety, z których myślą przewodnią się zgadzają, bo tylko tak są wstanie pojąć i utwierdzić w przekonaniu, że są mądrzy; no bo skoro myślą jak SAM AUTORYTET, to w zasadzie własne myślenie jest już zbytnim obciążeniem. I tak powoli stają się własmym avatarem. Smutne to i przerażające.
    Quo vadis?Wypadało by pytać…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *