Nie chcę pisać o polityce. Nigdy nie chciałam. Należę do niezbyt wciąż szerokiego grona utopistów uważających politykę i tych, co z niej żyją, za zbędny balast dla każdego społeczeństwa. Kosztują zbyt wiele, gmatwają każdy, nawet najprostszy problem i niczego dobrego dla ogółu nie robią. No i jest tyle innych, piękniejszych, wdzięczniejszych, bardziej interesujących tematów…
Niestety, polityka wciąż ma się dobrze i niezmiernie trudno od niej uciec. Próbowałam (od wyborów) zrobić sobie detoks, ale za każdym razem, gdy już wydaje mi się, że jestem czysta i mogę zajrzeć do mediów, także społecznościowych, dostaję nią w twarz. Dosłownie. A potem oblepia mnie swoim brudem i cała terapia obraca się wniwecz.
Zagłębiłam się w to bagno parę lat temu, gdy widmo katastrofy coraz poważniej zaglądało nam w oczy, bo uważałam, że trzeba. Na szczęście wielu tak pomyślało; walkę wygraliśmy (choć nie do końca), zmiany zaczęły rysować swe kontury, radość powróciła na stroskane oblicza. Wyszliśmy z bagna, chociaż jego ślady długo jeszcze będziemy na sobie nosić.
O poczynaniach nowych rządzących nie będę pisać, bo to bez sensu. Zaufaliśmy im, więc powstrzymajmy się od niewczesnych komentarzy, dajmy im czas, pozwólmy działać. Robią, co muszą (i co mogą), aby wygórowane oczekiwania ich wyborców choć po części spełnić. Przejmą, co się da; naprawią, co będzie możliwe; tu i tam politury użyją, jak to jest przyjęte podczas robienia porządków; parę płotek rzucą na pożarcie szczupakom, może i większych ryb kilka odłowią, choć na to nie liczę. Będzie trochę szumu, nawet zgiełku, aż wszystko (oby) ustawi się wygodnie w nowych torach i posuw codzienności osiągnie umiarkowane, jednostajne tempo. Na to nie mam żadnego wpływu, więc szkoda mojego czasu.
Tym bardziej nie mam zamiaru pisać o drugiej stronie, która dla dobra kraju powinna jak najszybciej zostać zdelegalizowana jako partia i o jej szaleńczym kwiku, rozlegającym się coraz dalej od koryta. Był do przewidzenia. Jeśli bowiem ktoś wierzył, że po przegraniu wyborów osobnicy zatruwający nam życie od ośmiu lat nagle staną się prawi, mili i pomocni, żył w bardzo głębokim błędzie. Nic takiego nie nastąpi, jeśli rozliczenia nie zaczną się na dobre, sukcesywnie zwiększając tempo. A o to będzie trudno, bo w pałacu urzęduje… Co wam będę zresztą mówić. Wszyscy dobrze wiemy, kto tam, w dodatku bezprawnie, miejsce zajmuje. Dość, by każdy pisi łotr czuł się „nie do ruszenia”, bowiem łaskawość owej persony może mu bezkarność zapewnić.
Nie jest tego wart, ale parę słów mu poświęcę. Choć może nie bezpośrednio jemu… Mam pytania. Bardzo poważne; od jakiegoś czasu szukam na nie odpowiedzi, ale nigdzie nie mogę ich znaleźć, może zatem tą drogą czegoś się dowiem. Otóż: jak to jest możliwe, że nadęty głupiec, hańbiący nasz kraj, o czym wiedzą na całym świecie, łamiący notorycznie (profesor Strzembosz naliczył aż trzynaście takich przypadków) konstytucję, okradający podatników na miliardy złotych, bo zachcianki są drogie, może wciąż sprawować najważniejszą w kraju funkcję i bezkarnie dalej walczyć z większością narodu, któremu – w całości – winien jest służbę? Jakie ustanowiliśmy prawo, że nie pozwala marnej kukły w jeden dzień usunąć i pozwolić ojczyźnie na głęboki oddech? Co my właściwie robimy w tej kwestii, poza pocieszaniem się, że to jeszcze tylko półtora roku i odejdzie wówczas według tak zwanych reguł? Czy naprawdę prezydent (w tym wypadku należałoby owo nobliwe słowo wziąć w cudzysłów) może być aż tak bezkarny? Dlaczego posiadając wiedzę o bezprawności sprawowania przez niego funkcji i notorycznym łamaniu prawa nie możemy zadośćuczynić sprawiedliwości i usunąć go z urzędu? Dlaczego nikt czynnie przeciw temu się nie buntuje? Mówimy: już niedługo… Nie wiem tylko, na jakiej podstawie ogarnia nas taki optymizm. Półtora roku to szmat czasu. W naszej obecnej rzeczywistości – ogromny. Każdy z nas musi sobie zdawać sprawę, ile jeszcze szkód przez ten czas może ów pasożyt narobić. Musimy, prawda? Czy niekoniecznie?
Wiecie, dlaczego u nas można publicznie rzucać nazistowskie hasła? Wiecie. Każdy to wie. Można, bo nikt nie broni i kar za to nie ma. Gdyby bowiem (i nie mówię o pisich czasach, bo to zupełnie inna bajka, tam było przyzwolenie, wręcz nagradzanie) jeden z drugim celebryta, tuż po użyciu podobnych słów, wychodząc ze studia, w którym padły (lub choćby następnego dnia), musiał wyciągnąć ręce, bo kajdanki czekają, następni ciężko zastanowiliby się nad uskutecznieniem podobnej ekstrawagancji. A tak… Bezkarność zawsze jest matką wszelkiego bezeceństwa. Powinniśmy o tym pamiętać, tworząc bądź udoskonalając nasze prawo.
I jeszcze jedno w tym dniu, pierwszym z łańcucha innych o identycznych, czy choćby bardzo podobnych, ogniwach: walczyliśmy długo i ciężko o powrót normalnej telewizji państwowej. Dlaczego? Czy ością w gardle stał nam wyłącznie fakt, iż jest w rękach partii rządzącej i od lat nie pełni funkcji publicznych? Nie. Draństwem dla nas był styl, w jakim swoją propagandę uprawiali ludzie mediów, przypięci odpowiednią zachętą do smyczy polityków. Media państwowe uratowaliśmy. Radość to wielka. Napawamy się naszym zwycięstwem, ale… Właśnie. Najwyraźniej czegoś ludziom zaczyna brakować, bo co się okazuje? Otóż ogromną popularnością cieszy się stacja, o istnieniu której dotąd wiele osób nie miało pojęcia. Stacja, którą zaanektowali do potrzeb własnych truciciele ludzkich umysłów, aby dalej kłamać, szczuć i bronić zła. Stacja, która nagle zyskuje zasięgi i to nie dlatego, że wszyscy wierni pisi wyznawcy się na nią rzucili, ale wyłącznie dlatego, że to nasza strona, latami słusznie potępiająca kurwizję, nagle zrozumiała, iż bez tego szamba żyć nie potrafi. Nie wiem, po co ludzie to robią. Naprawdę tego nie rozumiem. W dodatku męczą innych, wciąż o odpadach kurwizyjnych pisząc, mówiąc, komentując, zamieszczając filmiki, zdjęcia, linki… Do głowy by mi nie przyszło, aby nagle szukać między kanałami tego jednego, bo zmartwychwstała na nim znienawidzona stacja telewizyjna, wraz ze wszystkimi jej najgorszymi przedstawicielami. Odpowiecie mi, wy, którzy tam namiętnie zaglądacie, dlaczego to robicie? Tęsknicie za odorem gnoju? Brak wam czegoś? Nie możecie żyć bez ich kłamstw i szczucia? Zaczynam podejrzewać, że pomysł pozostania w eterze nie dotyczył wcale pisiego elektoratu. Dotyczył nas. Jakby wiedzieli, że dalej – naszym kosztem – będą mogli karmić się obficie i rozsiewać zło po wszystkich mediach. Naszym kosztem i – co najgorsze – dzięki naszemu pośrednictwu. Chcecie widzieć ich w niebycie medialnym? To pozwólcie im odejść.
Inaczej zostaną na zawsze.
@DemosKratos55