Cyrk czyni małpami

Dziś o kręgach otaczających sztukę ale zacznę od sławnej maksymy przypisywanej P.Picasso.

 ‘Moim zdaniem, poszukiwania nie mają żadnego znaczenia, tylko znalezienie coś znaczy.’

Z jednej strony, patrząc przez pryzmat tego czym sztuka (intuicyjnie) jest, oraz tego czym ona (dowodnie) NIE jest, ta sławna maksyma, to jawnie, język odwróconych pojęć, to najokrutniejsze kłamstwo.

Ale nie warto o niej zapominać, gdyż to jednocześnie marker narodzin współczesnego systemu przestrzeni kulturalnej, jaki okrutnie opodatkowuje ten cichutki podświadomy głos wydawany przez jakiś odcinek ludzkiego DNA.

Mam poważne wątpliwości, czy Picasso to powiedział, choć istotnie kochał walić schlagwortami.

A jeszcze bardziej wątpię, że to wymyślił.

I ponad wszelką wątpliwość, wiem, że przez całe życie starał się mieć pod bokiem ‘Poszukiwacza’ jaki z nim nie konkuruje, lecz raczej dzieli się ideami.

‘Poszukiwacza’ a nie ‘Znajdowacza’, gdyż tym drugim miał być on sam.

Picasso swój przełomowy sukces w 99%  zawdzięcza przyjaźni z G. Braque.

Co najmniej w tamtych czasach (na początku 20wieku) Braque wierzył w koncept ‘anonimowej osobowości’, czyli ładunku zamykanego w obrazie przez artystę, tak by obraz działał bez podpisu i kontekstu (mówiąc w skrócie).

Współczesny „kościół” tzw. ‘świata sztuki’ stoi na fundamencie podpisu.

Podpisu jaki jest manifestacją „ikonicznego artysty” produkującego „ikoniczne dzieła”.

O ile w czasach przyjaźni Braque i Picasso (a nawet jeszcze dość długo później) do roli „ikonicznego” zwykle angażowano prawdziwego artystę z jakąś gnojkowską skazą charakteru, to współcześnie (szczególnie w ostatnich 3-4 dekadach) „kościół” posiadł niezawodne instrumentarium wypromowywania do rangi „ikonicznego” każdego gnojka, bez jakichkolwiek właściwości a talenty są raczej widziane jako źródło potencjalnych komplikacji.

+++

W poprzednich odcinkach wszyscy uczestnicy tak mąk, jak atrakcji sztuki, instynktownie dostrzegli, że sztuka to nie raport, lecz co najwyżej impresja na temat  podmiotu, czy obiektu. Że impresja, przez swą niestabilność doręcza do odbiorcy jeszcze ‘Coś Więcej’. ‘Coś’ co rezonuje gdzieś z samych fundamentów naszej pamięci genetycznej.

Niejako w formie premii, otrzymali oni poczucie, że w warstwie wykonawczej perfekcyjna egzekucja obrazu, zbyt często pokrywa się z punitywnym znaczeniem słowa ‘egzekucja’. I przeciwnie, że zgrubność wykonania, nie tylko nie przeszkadza, lecz pomaga w doręczeniu ‘Czegoś Więcej’.

 Zresztą fotografia była już dostatecznie sprawna, by przejąć ‘dokumentatorstwo’ w każdym aspekcie z wyjątkiem koloru.

To był nowy ekosystem jaki na przestrzeni trzydziestu lat wyrugował stary. Trzydzieści lat w tamtej epoce, było naprawdę dynamicznym, rewolucyjnym procesem.

Procesy rewolucyjne mają to do siebie, że nie anihilują starego świata a tylko go czasowo ogłuszają.

 ‘Sensem potrzeby porzucenia iluzji jest to by nie być niewolnikiem rzeczywistości rodzącej iluzje’ [to moje tłumaczenie znanej sentencji Marksa. Myślę, że oddaje intencję autora]

 To postulat rewolucyjny w duchu epoki o jakiej mówimy. Jednocześnie z perspektywy czasu widać, że tzw. ‘świat sztuki’ w praktyce, ma podobny problem ze swoją rewolucją, co wszyscy pozostali z rewolucją tapetowaną cytatami z Marksa [nie ważne, czy mówimy o radykalnych zwolennikach, radykalnych przeciwnikach, cwaniaczkach żerujących w cieniu kapłanów jednej i drugiej strony, czy ludziach czujących, że nie w konfrontacji  droga i pragnących, by radykałowie zniknęli wraz towarzyszącymi im pasożytami, na zawsze].

Merkantylny świat sztuki można by pozornie zostawić w spokoju, bo  ostatecznie, business is business. Bo, generalnie handluje on ozdobami i dekoracjami. Fakt, iż rolę tych dekoracji czasem pełniła prawdziwa sztuka, bywał i wciąż (jakimś cudem) bywa raczej zbiegiem okoliczności. W przypadku handlowców z tej gałęzi gospodarki, deklaracje o ich wierze w sztukę, są tylko ‘a sales pitch’ niemal w każdym przypadku.

 ALE kiedyś znacznie częściej zdarzali się handlowcy czujący jakąś misję, ponieważ istniała dla nich przestrzeń w tej domenie gospodarki. Przestrzeń pozwalającą im osiągnąć pewną wpływowość na kulturę artystyczną.

Zachwianie „starego porządku” wywołane przewrotem Impresjonistów, dało kilka dekad wyjątkowego poszerzenia tej przestrzeni, choć może byłby to okres znacznie krótszy, gdyby nie cios jaki kulturalne społeczeństwa wymierzyły sobie w formie Pierwszej Wojny Światowej.

Tego już nie ma.

Lawina puszczona przez Impresjonistów zmiotła system jaki nie najskładniej próbował się hermetyzować a otworzyła drogę dla samouszczelniającego się globalnego monstrum o totalitarnym zacięciu. Monstrum jakie już nie forsuje jedynie „słusznej prawdy”, lecz zamiast tego podważa fakt istnienia jakiejkolwiek prawdy.

 Teraz wszystko rozpuszcza się w roztworze sody kaustycznej, w schematach Saatchi brothers i niezliczonych klonach takiej działalności. Schematach nie tylko morderczych dla ‘Tego Czegoś’ co pierwsze społeczności dostrzegły w sztuce a co my wciąż jakoś niesiemy w naszym DNA, ale i dla mieszczańskawej kultury artystycznej. A co więcej te schematy zahaczają o szarą strefę erodując cynicznie zupełnie oddzielną domenę, praworządności. [Polecam dokumentalny film ‘The great contemporary art bubble’ by Ben Lewis. Dokument jest bardzo ostrozny I nie uwzglednia najnowszych ‘wałów’.]

W tym kontekście nie można spokojnie kwitować merkantylnej domeny tzw.’świata sztuki’ frazami Business is business, albo, ich cyrki, ich małpy.

W stosunku do instytucji non-profit, jakich fundamentalnym zadaniem jest powstrzymywanie merkantylizacji kultury artystycznej, analogicznych fraz w ogóle używać się nie powinno.

OK, jesteśmy dorośli, wiemy, że w takich instytucjach decydują ludzie a ludzie często się mylą, bez względu na ich kwalifikacje profesjonalne, lub etyczne.

Kiedyś dawno zacząłem borykać się z nachalną konstatacją, że ludzi instytucji kulturalnych obchodzi ich pozycja zawodowa, autorytet w branży dający ambicjonalne podłechtania i wpływy z wykładów, albo publikacji, ich stabilność zatrudnienia (np. ze względu na kredyty, albo jakość wakacji), etc. ale w tym wszystkim nie obchodzi ich z pewnością jedna rzecz.

Sztuka.

Na przestrzeni lat odkryłem, że nie jestem jedyną osobą nawiedzaną przez tę konstatację i nawet nie jestem pierwszym, który to dostrzegł. [Z góry przepraszam wyjątkowe jednostki jakie się w takich instytucjach uchowały. Cóż, wyjątki nazywają się wyjątkami ponieważ koegzystują z regułami, nawet tymi najbardziej przemożnymi i wstrętnymi.]

Tzw. art.-business zlał się w jedno monstrum z instytucjami non-profit.

Krytycy artystyczni także stanowią część tego „kościoła” ale o nich pisał nie będę, ponieważ są od zawsze skazani na los najemników i cokolwiek parszywego by nie robili, pozostaje to w najemniczy sposób uczciwe, choć i ten sub-światek miewał piękniejsze momenty. Plus, trzeba uczciwie przyznać, że zdarzają się pośród nich wyjątki.

Taki np. Brian Sewell był jednym z wyjątków i nawet przepowiedział, że ten „kościół” musi upaść a może to stać się nawet jutro.   

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *