Raptularz pasjonata (I)
Wielu spomiędzy was zdziwi albo zgoła przestraszy nagłówek nowego cyklu felietonów (po dwudziestu odcinkach Ciemnogrodu dzień powszedni) – ale nie ciągnąc już dalej parafrazy toastu niesławnej pamięci Janusza Radziwiłła, śpieszę z wyjaśnieniem, co to wszystko znaczy.
Raptularz to według Słownika Języka Polskiego PWN: „w dawnej Polsce: księga do odręcznego notowania wydarzeń, spostrzeżeń, dowcipów, anegdot itp., stanowiąca źródło wiedzy o staropolskiej kulturze szlacheckiej”. W tomie 23 Wielkiej Encyklopedii PWN z roku 2004 czytamy: „raptularz [łac. laptularius], dziennik wydarzeń i wiadomości; w dawnej Polsce księga, w której zapisywano wydarzenia domowe, rodzinne, publiczne, towarzyskie; czasem umieszczano tam także facecje i anegdoty; dzięki bogactwu autentycznych, spontanicznie zapisywanych faktów stanowi źródło wiedzy o życiu codziennym w minionych czasach”. Według definicji zawartej w Słowniku wyrazów obcych (PWN 1980): „raptularz [śrdw.-łac. laptularius] daw. księga, brulion do odręcznego spisywania różnych wiadomości, zdarzeń, dowcipów, anegdot itp.; zbiór notatek”. W bardzo popularnym słowniku Kopalińskiego definicja jest uboższa od wyżej przytoczonej, ale z nią tożsama znaczeniowo.
Pasjonat to według Słownika Języka Polskiego PWN: „człowiek skłonny do wpadania w pasję, gwałtowny, łatwo wybuchający gniewem”, jak widać, jest to definicja bardzo zawężająca znacznie tego słowa, zresztą podobnie jest w klasycznym słowniku Doroszewskiego, acz podano tam kilka przykładów użycia tego przestarzałego słowa; oto jeden z nich: „Impetyk, ale dzielny chłop; tacy pasjonaci mają najwięcej serca”. (Wiem, słowo impetyk też jest już martwe). Nic nie wnoszą również definicje zawarte w wyżej wspomnianych słownikach wyrazów obcych. Tymczasem w moim odczuciu pasjonat to nie tylko ktoś cierpiący na towarzyską dolegliwość, jaką jest przykre usposobienie, przejawiające się erupcjami wściekłości, lecz nade wszystko ktoś, kto jest w czymś namiętnie rozmiłowany i gotów poświęcać temu cały dostępny mu czas oraz pieniądze… I tę odpowiadającą mi definicję znajduję dopiero w Słowniku wyrazów obcych PWN opracowanym w XXI wieku: „człowiek opanowany jakąś pasją, mający wielkie zamiłowanie do czegoś, miłośnik, entuzjasta”.
Jakie zaś są pasje raptularzysty wnet się okaże…
***
Do niektórych dziwactw trzeba dojrzeć, a pewnych swoich pasji wręcz… nauczyć się. Po drodze należy je zaakceptować, aby z czasem móc ujawnić się z nimi, wystawiając się może nie niechybnie, ale niejednokrotnie na kpinki, bo obciachem musi być wszystko, co nie jest zadekretowane, zwłaszcza w mediach (a)społecznościowych, przez celebrytów i ślepo im oddanych akolitów jako modne i na czasie (akuratne…).
I tutaj dochodzimy do „czułego” punktu, czyli zagadnienia, czy nasze zainteresowania są faktycznie nasze własne czy też są zapośredniczone, ba, zapożyczone jako element wizerunku własnego? To trochę przypomina kibicowanie drużynie z własnej miejscowości – nie ma to wiele wspólnego z wyborem ani zwykle ze szczerą pasją.
Opowiem nieco o moich osobistych skłonnościach, które pojawiły się już w dzieciństwie, ale wnet zostały porzucone i dopiero z upływem lat stały się dla mnie atrakcyjne już trwale. Otóż mam pociąg ku temu, co przeważnie albo jest przebrzmiałe, albo jest szmirą – a przede wszystkim mało znajduje amatorów. To taka pasja o tyle elitarna, co całkowicie marginalna. Dziś na warsztat wezmę dwie popularne w okresie PRL serie wydawnicze.
Przy okazji polecam znakomitą książkę Janusza Dunina Papierowy bandyta. Książka kramarska i brukowa w Polsce (wyd. 1974).
***
Formatu A5 zeszytowa seria „Ewa wzywa 07” zalecała się granatową względnie niebieską okładką, która miała nawiązywać do koloru milicyjnego munduru (im samym miło było słyszeć, iż są błękitni czy szarobłękitni).
Owa „powieść co miesiąc” (przeważnie str. ok. 40) ukazywała się od roku 1968 (tylko dwa zeszyty) do roku 1989 (jeszcze dwa zeszyty). Wśród wielu autorów i klasyków powieści milicyjnej (Jerzy Edigey, Zygmunt Zeydler-Zborowski, Barbara Gordon, Helena Sekuła, Jerzy Siewierski czy Albert Wojt ) trafiali się też zupełnie niespodziewani: Anatol Ulman, Janusz Głowacki czy Aleksander Ścibor-Rylski, który był czołowym scenarzystą w tamtych czasach. Dziś głównie pamiętamy napisane dla Andrzeja Wajdy scenariusze Człowieka z marmuru i Człowieka z żelaza, ale były jeszcze Wilcze echa i choćby zapomniane kompletnie Seksolatki albo jedyny serio kryminał Stanisława Barei Dotknięcie nocy. Sfilmowano całkiem udatnie również jego wydany w tej serii utwór, mianowicie Złote Koło.
***
Tomiki z serii „Ekspres Reporterów” (stron mniej więcej 140-150) co miesiąc ukazywały się w kieszonkowym formacie od roku 1977 do roku 1989 (ale tylko cztery tomiki; ja przynajmniej nie spotkałem się z żadnym wydanym po kwietniu tego roku). Poza regularnie wydawanymi tomikami w roku 1980 ukazało się wydanie specjalne o strajkach i porozumieniach sierpniowych, zatytułowane było Osiemnaście długich dni (wśród autorów znalazł się nawet Ryszard Kapuściński).
Sięgam na chybił trafił…
„Ekspres Reporterów” numer 11/1986, jak w każdym są trzy reportaże („o aktualnym wydarzeniu, społeczno-obyczajowy, kryminalny”) i wywiad z osobą ciekawą, acz niekoniecznie znaną.
Pierwszy tekst jest o bezgipsowym leczeniu złamań (w tym otwartych) wynalezioną przez polskich ortopedów metodą ZESPOL. Używa się do tego stalowej płytki mocowanej na wierzchu złamanej kończyny. Do tego rutynowy opis typowych perypetii z PRL-owską niemożnością.
Drugi tekst (Na tropach Tomka autorstwa Pawła Lewandowskiego) jest relacją ze spotkania z Alfredem Szklarskim (1912 – 1992), twórcą bardzo popularnego w swoim czasie, ale sądzę, że i dziś także czytanego, cyklu przygodowo-podróżniczych powieści, których głównym bohaterem był Tomek Wilmowski. Poznajemy wspomnienia autora o dzieciństwie w Chicago (gdzie się urodził), studiach w Polsce i udziale w powstaniu warszawskim oraz powojennej karierze pisarskiej. Nie ma mowy o pracy w gadzinówce w okupowanej Warszawie i wysokim wyroku więzienia za kolaborację (Szklarski odsiedział z niego cztery lata), ba, jest tylko bałamutna uwaga, że był on ofiarą „okresu błędów i wypaczeń” (tego określenia używano, by nie mówić stalinizm), czyli w domyśle osobą niesłusznie represjonowaną.
Przytoczę trzy ciekawostki:
1. Reżyser Andrzej Gradowski (Akademia pana Kleksa) przygotowywał się w połowie lat osiemdziesiątych do ekranizacji powieści Alfreda Szklarskiego, lecz do realizacji filmów nie doszło (kryzys!).
2. Mówi Szklarski: „Coraz trudniej było mi układać fabułę, brakowało pomysłów. W Tajemniczej wyprawie Tomka uśmierciłem Andrzeja Wilmowskiego. Posłałem maszynopis do wydawnictwa. Recenzent podniósł ostry zarzut:
– To pospolite świństwo zabić tak szlachetnego człowieka. Precz z tym pomysłem!
Musiałem przerobić parę rozdziałów, no i Wilmowski żyje”.
3. „Gorący ślad [powojenny „debiut” Szklarskiego pod pseudonimem Alfred Bronowski – przypis RP], opublikowany w 1946 roku, to powieść sensacyjna. Autor przedstawia losy sobowtórów Hitlera. Akcja rozgrywa się w podziemiach kancelarii Rzeszy, gdzie poddawano ludzi medycznym zabiegom, przekształcającym ich osobowość. Führer także został sportretowany”. (Przypomina mi się, bo mnie wszystko ze wszystkim się kojarzy, powieść Ignacio Padilli Amphitryon z 2000 roku, wyd. pol. 2004, której tematem są m.in. sobowtóry nazistowskich dygnitarzy, mające występować w ich zastępstwie podczas publicznych zgromadzeń).
Trzeci tekst to reportaż o półświatku Gdyni A.D. 1986: cinkciarze (w PRL handel walutą był nielegalny, kantory wymiany w naszym tego rozumieniu nie istniały, oficjalny kurs dolara do złotego był z sufitu wzięty), marynarze przemytnicy, spekulanci i prostytutki – temat samograj, łatwy i przez to nieciekawy.
Na końcu tomiku wywiad z Moniką Warneńską, autorką wielu książek z egzotycznych dla nas zakątków świata. Rozmowa skupia się głównie na Wietnamie, Kambodży i Birmie.
***
Obie te serie kolekcjonuję po raz drugi… To paradoks dojrzewania do właściwego kultywowania swoich pasji, o czym wspomniałem wyżej. Był okres, kiedy wzgardziłem moimi „niskimi” i tym samym wstydliwymi namiętnościami czytelniczymi, lecz teraz już mogę sobie na nie pozwolić bez skrępowania, będąc jednym z lepiej oczytanych ludzi w tej części Europy, czego się nie wypieram, więc fałszywie skromny nie będę.
Sporo brakuje mi do skompletowania całości obu opisanych serii, lecz tym samym mój apetyt jest wciąż duży, a instynkt łowcy wyostrzony…
Mimo naprawdę sporych, by nie rzec wielkich (a w porównaniu z dzisiejszymi wręcz gigantycznych) nakładów rzędu 150 tysięcy zeszyt „Ewa wzywa 07” i sto tysięcy tomik „Ekspresu Reporterów”, specyfika tych serii nabywanych w kiosku sprawiała, że po lekturze zwykle lądowały w śmietniku, na makulaturze, mało kto je gromadził, sporadycznie chciano je przyjmować w antykwariatach (tak jest zresztą również obecnie) – ja sam (zamiast zadbać o ich zachowanie) części się pozbyłem w zamian za „ambitniejszą” literaturę, czego do dziś żałuję, bo przecież nigdy już te książeczki i broszurki nie będą wznowione…
Aha, to przygoda na wiele lat, bo nie mam ochoty iść na internetową łatwiznę aukcyjną; dla pasjonata byłoby to rozwiązanie nazbyt banalne i pozbawione prawdziwych emocji poszukiwacza, naciągacza, wyłudzacza, a w ostateczności „capcarapnika”…
***
P.S.
Z serii „Ewa wzywa 07” mam obecnie jedynie 11 zeszytów spośród 146, jakie się ukazały.
„Ekspresu Reporterów” brakuje mi 86 ze 144, o ile tyle się ukazało, nie liczę jednego wydania specjalnego, które zresztą mam w dwóch egzemplarzach; mam też dublety kilku innych tomików, więc zawsze mogę się wymienić…
ROBERT PAŚNICKI
Przeczytałam z dużą przyjemnością. Czekam na kolejne teksty z tej serii 🙂
Bardzo ciekawy tekst. Czekam na kolejne z tej serii 🙂